WHARFLURCH
„Psychedelic Realms Of Hell”
Personal Records/Gurgling Gore (2021)
Florydzki Wharftlurch na przestrzeni ostatnich dwóch lat zdobył w deathmetalowym podziemiu odrobinę rozpoznawalności za sprawą demówki i EPki. Ich bagienny, brudny, podbarwiany d-beatem death metal był całkiem urokliwy w swojej kwadraturze, choć do zachwytów było mi daleko. Tym nie mniejsze było moje zaskoczenie, gdy Personal Records udostępniło utwór promujący debiutancki pełniak Amerykanów poczułem niemałe zaskoczenie. Otóż bagna Florydy się rozstąpiły i jakieś UFOki zaczęło się z niego wydostawać. Czwórka muzyków dała do zrozumienia, że ich prostą muzykę można mocno uszlachetnić, wyciągnąć ze sztywnych ram i pewnego banału i osadzić innych, ale sprawdzonych realiach, uzyskując finalnie coś świeżego. Dlatego też moje oczekiwania wobec „Psychedelic Realms Of Hell” były całkiem spore po usłyszeniu tego kawałka. Czy zostały spełnione? Jak dla mnie nie, ale to nie znaczy, że jestem rozczarowany. Wharflurch nagrał niezły album, ale grupa wyłamując się z jednego schematu popadła w drugi. To co było błyskiem i powiewem świeżości na długości jednego utworu nie znalazło przełożenia na pozostałe pięć numerów. Boli przede wszystkim to, że same kompozycje skonstruowane są bardzo podobnie – zaczynają się jakimiś kosmicznymi samplami, potem trochę generycznego deathmetalowego łojenia, w środku jakieś zwolnienia, przestrzenne, nieco techniczne solówki i znów sample na końcu mające podkreślić nieuchwytność materiału. Pewnie, jest tu jakaś doza psychodelii, pomruki na pogłosie, coś co ma podkreślać nieziemski charakter tego albumu, ale im dalej w las tym mniej robi to na mnie wrażenie. Bardzo fajny koncept przełożył się niestety na jedynie „niezłe” kompozycje. Na tym wydawnictwie znalazło się mimo wszystko zbyt wiele momentów z generycznym death metalem, przy którym próżno szukać różnicowania tempa, zrywania beretu i dzikości. Wharflurch w tych najprostszych i najbardziej dosadnych momentach wypada najsłabiej i najmniej przekonywująco. Z „zespołu z pomysłem” zniża się do poziomu leśnego szaraka, którego można odstrzelić bez żalu. Powiem więcej – jest kilka momentów, gdy Ci panowie próbują się pokusić o jakiś zryw, deathmetalowy twist, ale i to wychodzi im przeważnie średnio. Zdecydowanie bardziej podoba mi się, gdy próbują wchodzić w rewiry odrealnione, bo tutaj są pomysły, jest świeżość i pewna pożądana nieprzewidywalność. „O „Psychedelic...’ powiedziałbym teraz, że jest to materiał obiecujący, ujawniający duży potencjał ekipy z Florydy, ale odkrywający też jej słabsze strony. Życzyłbym sobie, aby ten narkotyczno-orbitalny kierunek rozwoju był jeszcze bardziej obecny w twórczości Wharflurch, bo fajnie im to wychodzi i niesie jakąś wartość. Aż naprawdę jestem ciekaw co przyniesie kolejny, pełny album.
Harlequin