Farer
„Monad”
Aesthetic
Death Rec. 2020
Farer to zespół powstały na gruzach Menhir. Nic wam
ta nazwa nie mówi? Szczerze powiedziawszy mi też nie, ale czuję cholerną
potrzebę sprawdzenia wcześniejszych dokonań Holendrów, bo to co stworzyli na „Monad”
rozłożyło mnie na łopatki. Bez różnicy, czy w zawartości tego krążka doszukamy
się elementów sludge / doom, noise czy depresyjnego black metalu nie zmieni
faktu, że ta muzyka potrafi niesamowicie silnie oddziaływać na uczucia, wręcz
się nimi bawić. Sprowadza nas na najniższy poziom upodlenia i depresji
pociągając za nerwy niczym za sznurki marionetki. Cztery ponad dziesięciominutowe
kompozycje pełne są wielokrotnych powtórzeń, wprowadzających w sen na jawie
akordów, tworząc niepowtarzalna aurę pustki, bólu i rozpaczy. Nie bez powodu
chyba autorzy określili swój debiut jako Testament Cierpienia, gdyż każdy takt,
każde uderzenie w struny jest niczym kolec wbijający się głęboko w umysł
odbiorcy. Co ciekawe, tak mizantropijny nastrój panowie budują głównie w
oparciu o sekcję rytmiczna, głos i pojawiające się w niektórych fragmentach
trąbki, mogące przywoływać w pamięci debiut Beyond Dawn. Niewielu zespołom
udało się zarejestrować tak potężnie brzmiący materiał bez użycia gitar.
Pulsujące nisko dwa basy sprawiają, że spoglądając „Monad” głęboko w oczy
możemy doświadczyć autentycznego przygnębienia i odczuć nieistotność bytu.
Dodatkowym, potęgującym negatywna ekspresję tych dźwięków narzędziem są
niebywale emocjonalne wokale, chwilami śpiewane, gdzie indziej mogące kojarzyć
się z rozpaczliwymi wrzaskami serwowanymi lata temu przez hrabiego Grishnackha.
Nie znajdziecie tu żadnych, nawet śladowych elementów czegokolwiek pozytywnego.
Farer oferuje jedynie totalny dół i beznadzieję. „Monad” to jeden z tych
albumów, które odbiera się nie narządem słuchu ale wnętrzem. W tą muzykę należy
wejść całym sobą, zanurzyć się w niej, dać się omamić i zatruć. Zdaję sobie
sprawę, iż nie każdy będzie w stanie to zrobić. Farer nadają na bardzo
specyficznych falach i jedynie ci, którzy potrafią takie tonacje odbierać zostaną
pogrążeni w rozpaczy i zapragną nieistnienia. Mimo iż nie jest to do końca moja
muzyka, tym razem czuję się całkowicie zniewolony. Jedyne co mi się nie podoba,
to fizyczna wersja tego albumu. Digipack bez traya to mimo wszystko trochę
bieda. Nie mniej jednak zachęcam potencjalnych samobójców do zapoznania się z „Monad”,
tylko pamiętajcie, by w zestawie z płytą zakupić paczkę żyletek. Ta muzyka
popierdoli wam w głowie. Do zobaczenia po drugiej stronie. Genialny materiał!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz