Gutless
„High Impact Violence”
Dark Descent Records/Me Saco Un Ojo (2024)
Jeśli
mówimy o metalu ekstremalnym, to niewątpliwie Australia jest jednym z tych
regionów świata, gdzie robi się to najlepiej, lub zwyczajnie – bardziej
ekstremalnie niż gdziekolwiek indziej. Dowodów przytaczać nie trzeba, bo co
bardziej rozgarnięty fan metalu powinien kojarzyć takie nazwy jak Sadistik
Exekution, Portal czy Martire. Bohaterowie niniejszej recenzji do tej grupy
wyjątkowo się nie zaliczają, gdyż „High Impact Violence” to laurka dla
klasycznego metalu śmierci. Gutless dało
się poznać światu sześć lat temu bardzo udaną demówką „Mass Extinction”, a
teraz możemy wstępnie zweryfikować złożoną przed laty obietnicę. 8 kawałków i
26 minut dostarczonej muzyki nie rozczarowuje, ale mam wrażenie, że pozostawia
niedosyt. Krótkie, niespecjalnie rozbudowane kawałki zagrane na modłę wczesnego
Cannibal Corpse z małą domieszką bentonowego szaleństwa w pełni
usatysfakcjonują miłośników klasycznego, niespecjalnie oryginalnego metalu
śmierci. Jest tu drive, jest prostota i bezpośredniość, a wszystko zagrane jest
naprawdę bezpretensjonalnie. Gitary mielą jak trzeba, solówki są krótkie,
chaotyczne, bez zbędnych ozdobników, gary nabijają rytm tak jak trzeba, a growl
jest niczego sobie. Zabrakło mi natomiast czegoś co słyszałem na demówce – mam
wrażenie, że potencjał na świetne riffy i niebanalne partie gitarowe był tam
spory. Niestety nie słyszę spełnienia tych obietnic na „High Impact Violence”,
które przynosi muzykę prostszą i bardziej bezpośrednią niż się spodziewałem. I
pewnie nie byłoby to zarzutem, gdyby nie to, że w ostatnim czasie słyszałem
album z podobną zawartością, które przekonywały mnie bardziej, by wymienić
chociażby tegoroczny album Mortal Wound czy ubiegłoroczny Torture Rack. Ale
prada jest taka, że już sama okładka powinna mi zasugerować, że swoje
oczekiwania i wyobrażenie o „High Impact Violence” powinienem wsadzić sobie w
buty, że dostane po prostu deathmetalowy cios w ryj, bez pierdolenia się w
tańcu. Tylko, że ten cios w ryj to taki umowny, bo żadnego K.O., ani powodów do
obdukcji nie zaobserwowano u mnie. Gutless nagrał niezłą płytę, gdzieś na
poziomie środka tabeli drugiej ligi, ale nawet ja, miłośnik tego zachowawczego,
szczerego, klasycznego death metalu daleki jestem od stwierdzenia, że jest to
dla mnie niezbędny materiał. Czegoś tu mi zabrakło.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz