sobota, 16 listopada 2024

Recenzja Gutless „High Impact Violence”

 

Gutless

„High Impact Violence”

Dark Descent Records/Me Saco Un Ojo (2024)

 


Jeśli mówimy o metalu ekstremalnym, to niewątpliwie Australia jest jednym z tych regionów świata, gdzie robi się to najlepiej, lub zwyczajnie – bardziej ekstremalnie niż gdziekolwiek indziej. Dowodów przytaczać nie trzeba, bo co bardziej rozgarnięty fan metalu powinien kojarzyć takie nazwy jak Sadistik Exekution, Portal czy Martire. Bohaterowie niniejszej recenzji do tej grupy wyjątkowo się nie zaliczają, gdyż „High Impact Violence” to laurka dla klasycznego metalu  śmierci. Gutless dało się poznać światu sześć lat temu bardzo udaną demówką „Mass Extinction”, a teraz możemy wstępnie zweryfikować złożoną przed laty obietnicę. 8 kawałków i 26 minut dostarczonej muzyki nie rozczarowuje, ale mam wrażenie, że pozostawia niedosyt. Krótkie, niespecjalnie rozbudowane kawałki zagrane na modłę wczesnego Cannibal Corpse z małą domieszką bentonowego szaleństwa w pełni usatysfakcjonują miłośników klasycznego, niespecjalnie oryginalnego metalu śmierci. Jest tu drive, jest prostota i bezpośredniość, a wszystko zagrane jest naprawdę bezpretensjonalnie. Gitary mielą jak trzeba, solówki są krótkie, chaotyczne, bez zbędnych ozdobników, gary nabijają rytm tak jak trzeba, a growl jest niczego sobie. Zabrakło mi natomiast czegoś co słyszałem na demówce – mam wrażenie, że potencjał na świetne riffy i niebanalne partie gitarowe był tam spory. Niestety nie słyszę spełnienia tych obietnic na „High Impact Violence”, które przynosi muzykę prostszą i bardziej bezpośrednią niż się spodziewałem. I pewnie nie byłoby to zarzutem, gdyby nie to, że w ostatnim czasie słyszałem album z podobną zawartością, które przekonywały mnie bardziej, by wymienić chociażby tegoroczny album Mortal Wound czy ubiegłoroczny Torture Rack. Ale prada jest taka, że już sama okładka powinna mi zasugerować, że swoje oczekiwania i wyobrażenie o „High Impact Violence” powinienem wsadzić sobie w buty, że dostane po prostu deathmetalowy cios w ryj, bez pierdolenia się w tańcu. Tylko, że ten cios w ryj to taki umowny, bo żadnego K.O., ani powodów do obdukcji nie zaobserwowano u mnie. Gutless nagrał niezłą płytę, gdzieś na poziomie środka tabeli drugiej ligi, ale nawet ja, miłośnik tego zachowawczego, szczerego, klasycznego death metalu daleki jestem od stwierdzenia, że jest to dla mnie niezbędny materiał. Czegoś tu mi zabrakło.

 

                                                                                                                                             Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz