środa, 20 listopada 2024

Recenzja Kir „L’appel Du Vide”

 

Kir

„L’appel Du Vide”

Godz Ov War Productions 2024

Kir jest nowym projektem członków takich grup jak Outre i Poroniec. Należy również wiedzieć, że nazwa tej kapeli nie ma nic wspólnego z „kiraniem”, gdyż kir to czarny całun, którym okrywa się trumnę bądź żałobna wstęga dołączana do flag narodowych jak i czarna aksamitka, noszona na ubraniach po stracie kogoś bliskiego. Zatem dwaj muzycy, ukrywający się pod pseudonimami Ferment i Harvest wraz z sesyjnym perkusistą, którym jest niejaki Krzysztof Klingbein oraz na spółę z Gregiem z Godz Ov War wysmażyli dość mocny debiut. Są nim cztery kawałki plus intro, które łącznie dają jakieś trzydzieści minut muzyki o black-death metalowej łatce. Po minutowym i sprawnie budującym napięcie wstępie w postaci „Destination Void”, dostajemy w twarz gorącym podmuchem za sprawą „Monument” (kurczę, kiepsko mi się ten tytuł kojarzy), ale w tym przypadku robi mi on dobrze. To silne i bojowe riffy, które mkną przed siebie w rytm dudniącej perkusji i zwalniają okresowo, aby się jedynie przezbroić przed kolejnym uderzeniem. Kończy go pełne boleści tremolo, ale tnący na połowę ten kawałek przerywnik zagrany na samych gitarach to istny majstersztyk. Następujące po nim „Znów”, „Eter” i „Apoptosis” są niejako jego kontynuacją, jednakże charakteryzują się większą zmianą tempa, porzucają również jednostajność „Monumentu” na rzecz klimatycznych zwolnień i bardziej pokombinowanego kostkowania. W gęste i wojownicze akordy, które tutaj przeważają, Kir wplata również sporo refleksyjnych melodii. Wyłaniają się one subtelnie spomiędzy głównej lawy, częstując w formie tremolando „mglistymi” harmoniami i wprowadzając do wyraźnie przytłaczających swą agresywnością tekstur delikatnie kontemplacyjny pierwiastek, który nieco uspokaja tą momentami naprawdę silną zawieruchę. Wydawnictwo inaugurujące działalność Kir to w dużej mierze zwarty i temperamentny black-death metal, w którego spójność wdzierają się lodowate chwytliwości, kierując go w melancholijne po polsku rejony. Jednakże jego agresywność w połączeniu z podanymi w wysublimowany sposób melodiami, doskonale komponuje się z introspektywnymi tekstami, w których można się także dopatrzyć odniesień do innych, lirycznych utworów, niekoniecznie związanych z metalem zaś wokale, które je „wyśpiewują” potęgują ich i tak już mocno emocjonalny przekaz. Brutalna i zarazem finezyjna produkcja, która uderza w punkt, rozrywając jestestwo na strzępy. Mięsisty black-death metal o miejskim usposobieniu, który wydźwiękiem kojarzy mi się trochę z „Hollow” od Hauntologist, ale swoją dzikością i gniewem pożera go bez wysiłku.

shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz