Gates of
Tyrant
"Vortex
Towards Death"
Putrid
Cult 2020
Dziś
mam na tapecie płytę, która zaskoczyła mnie przynajmniej dwa razy.
Najpierw podczas pierwszej wspólnej randki. Wiedząc bowiem, że
Gates of Tyrant pochodzi z Chile spodziewałem się mocnego,
południowoamerykańskiego napierdolu. Moje rozczarowanie
niezaspokojeniem żądzy krwi było tak wielkie, że odłożyłem ten
krążek na jakiś czas do "poczekalni". W praktyce
oznacza to niewielką możliwość otrzymanie drugiej szansy. Jakimś
cudem jednak wróciłem do tego materiału i wcale kurwa nie żałuje,
bo zaiskrzyło między nami i to bardzo. "Vortex Towards Death"
to nieco ponad pół godziny black metalu w klasycznym skandynawskim
stylu z początku drugiej fali. Chłopaki zamiast typowego dla kraju
pochodzenia ognia serwują nam zimne jak lód, agresywne melodie,
dość łatwo wpadające w ucho, zgrabnie przeplatane mocnymi
akordami, którym towarzyszy wysokiej klasy, klasyczny black metalowy
wrzask. Bez zbytecznych wirtuozerskich popisów czy akustycznych
wstawek gnają do przodu nie robiąc sobie co chwila przystanków
niczym regionalna osobówka. Chłoszczą mocno i bezpośrednio w
stylu, który mocno kojarzy się z Finlandią czy Szwecją i takimi
nazwami jak choćby Sacramentum, Behexen czy nawet chwilami
Allegiance. Mimo iż poszczególne kompozycje zbudowane są na
podobnych filarach absolutnie nie nużą. Przeciwnie, dobrych
rozwiązań jest tu pod dostatkiem. Blasty tasują się z d-beatowym
umpa-umpa, śmigającymi w tle solówkami a wszystko jest to
poukładane z głową i rozwagą stanowiąc silnie zbitą lodową
bryłę, niczym podbiegunowy lodowiec. Dzięki niemal wzorowej
produkcji wszystkie instrumenty są doskonale słyszalne i całość
działa niczym dobrze naoliwiona maszyna. Nie znajdziecie tu żadnych
nowatorskich nowinek, ten album oparty jest wyłącznie na starych,
sprawdzonych wzorcach odtworzonych najwyraźniej w przypływie
niepohamowanej wściekłości. Takie granie lubię, takie granie
przypomina mi, czym zasłuchiwałem się zanim jeszcze ktoś wpadł
na genialny pomysł, że black metal może być post-cośtam i zaczął
do tatara dodawać miodu. Słucham tego krążka już ładne kilka
godzin i rośnie on w moich uszach z każdym następnym odsłuchem.
Zdecydowanie polecam wszystkim maniakom czarciego brzęczenia z lat
dziewięćdziesiątych. Bardzo dobry debiut.
-
jesusatan