Sarcasm
„Stellar Stream Obscured”
Hammerheart Rec. 2022
Szwedzki Sarcasm po raz pierwszy zagościł w moim
odtwarzaczu (choć właściwie powinienem powiedzieć “magnetofonie”) niedługo po
tym, jak zespół wypuścić bardzo dobrą, nawet jak na wówczas panujące standardy,
taśmę demo „A Touch of the Burning Red Sunset”, którą to otrzymał od nich
znajomy, stary metal, i oczywiście się ze mną podzielił. Wkrótce potem zespół
zniknął z pola widzenia a na ich nagrany jeszcze w tamtym okresie debiut czekać
trzeba było mi aż do roku 2016-go. Szwedom zachciało się jednak powrócić i po
oficjalnym wydaniu „Burial Dimensions” zaczęli srać kolejnymi pełniakami. Rzecz
w tym, że współczesny styl zespołu dość daleki jest od tego, co prezentował on
w latach dziewięćdziesiątych. Zniknęła gdzieś czająca się w ich utworach
agresja, zapodziała zadziorność i zagubił gdzieś przepis na dobry
riff. Zamiast tego pojawiły się słodkie melodyjki, rozwleczone kompozycje i
przede wszystkim nijakość. „Stellar Stream Obscured” to trzecia po reaktywacji
płyta Sarcasm, i stwierdzić muszę, że najsłabsza. Zespół stacza się po równi
pochyłej i systematycznie nabiera prędkości. Utwory na nowym krążku są tak
beznadziejne jak tylko być mogą. Nie chodzi mi nawet o to, że nie wnoszą do
gatunku nic nowego. Mam jedynie wrażenie, że panowie grają na siłę, tylko po to
by…. grać. Każdy szanujący się zespół wszystkie osiem z zamieszczonych na tym albumie
numerów wrzuciłby do kosza z odpadami. Wieje tu nudą na tyle silnie, że już w
połowie słuchania „Stellar Stream Obscured” zaczyna najzwyczajniej wkurwiać i
ciężko jest dobrnąć do końca. Jeśli to ma być death metal to ja dziękuję,
postoję. Gitary bardzo ugrzecznione, brzmienie idealnie wyczyszczone, mdlące
akordy przekładane czasem dla niepoznaki pustym blastowym wypełniaczem,
klawiszowe ozdabiacze w stylu niemieckiego Crematory, pseudoklimatyczne
gitarowe solówki dla piętnastoletnich metalówek z naszywką Mayhem obok Nirvany,
monotematyczny wokal kompletnie bez siły wyrazu… No ja przepraszam, ale gdyby
panowie zadebiutowali tym materiałem trzy dekady temu, to albo nikt by na nich
nie zwrócił uwagi, albo zostaliby co najwyżej wyśmiani. Nie wiem dla kogo oni
te płyty nagrywają, ale wcale się nie dziwię, że Dark Descent ich olali. Dla
mnie dwukrotne odsłuchanie tych piosenek było prawdziwą udręką. Nudne to jest,
bez wyrazu, bez siły jaką powinien z założenia kipieć ten gatunek muzyczny.
Wniosek? To nie jest, kurwa, death metal! Dajcie już sobie panowie spokój,
chyba że faktycznie laski na to lecą, to może chociaż poruchacie. Beznadzieja.
-
jesusatan