Profane
Desecration
„Abysmal Stillness”
Godz Ov War 2021
Sprawa z debiutanckim krążkiem Profane Desecration
jest banalnie prosta. Wystarczy, że zrobicie sobie szybki test. Włączcie
otwierający całość „Dead Planet” i już po chwili będziecie wiedzieć czym to się
je i czy macie na takie danie apetyt. Pojawiający się bowiem już w dwudziestej
drugiej sekundzie patent w stylu Immolation rzuca na glebę i nakazuje tam
pozostać do końca kompozycji. Na swoim debiucie Amerykanie kultywują narodowe tradycje florydzko-nowojorskie w najlepszy z możliwych sposobów.
„Abysmal Stillness” to sto procent amerykańskiego death metalu. Poza
inspiracjami płynącymi wartkim nurtem od ekipy Vigny i Dolana (nawet maniera
wokalna chwilami zdaje się podobna) nie da się w tych dźwiękach nie zauważyć
także starej gitarowej szkoły Johna McEntee. Myli się jednak kto z góry w tym
momencie zakłada, że Profane Desecration to jedynie bezmyślna kalka tych dwóch ekip, choć nie zaprzeczę, iż ich wpływy są tu najwyraźniej słyszalne. Zespół
na bazie tych dwóch składników stara się stworzyć coś własnego. Mamy tu zatem
sporo nagłych przyspieszeń, doomowy wstęp do „The Reaper Is Waiting”, albo „At
Midnight”, utwór z czysto punkowym feelingiem, brzmiący trochę jakby z innej
bajki. Natomiast w „Abysmal” słyszymy fragment mocno w stylu Morbid Angel.
Patrząc zatem globalnie pełniak Profane Desecration gwarantuje sporą ilość
strzałów na pysk, choć znajdą się na nim także, nieliczne ale jednak, słabsze
ogniwa, jak choćby nieco nijaki „Forest Graves”. Mimo tego lekkiego potknięcia
i tak jest bardzo dobrze. Jankesi postarali się, by brzmienie ich nagrań było staroszkolne
z głęboko dudniącym basem i głośno cykającymi blachami. Jeśli już wspominam o
tym instrumencie, to styl gry i tempo dyktowane przez bębniarza jak żywo
przypomina mi singapurskie Impiety. I chcąc nie chcąc znów wracam do porównań,
ale nic nie poradzę, że w tego typu śmierć metalu prochu nikt ponownie nie
wymyśli. Najważniejsze, że Profane Desecration układają klocki w odpowiednio
urozmaicony sposób. To mi wystarczy bym mógł spędzić z „Abysmal Stillness”
wiele przyjemnych odsłuchów. Wam też radzę czynić podobnie, bo jest na czym
ucho zawiesić.
-
jesusatan