Crown
Of Madness
„Elemental
Binding” E.P.
Self-Release
2023
Jak
wieść niesie ten powstały przed chwileczką kanadyjski projekt, założyły dwie
osoby, które poznały się online, grając w World Of Warcraft. Dzisiaj, będąc już
małżeństwem nagrywają sobie w domu muzykę. Niedawno nagrali już drugą epkę,
która jest kontynuacją drogi jaką obrali na poprzedniej „The Void” i stanowi
wyznacznik tego, czego można będzie się spodziewać po nadchodzącym albumie. Na
najnowszej propozycji tego duetu dostajemy po raz kolejny dawkę całkiem
mrocznego death metalu w dość technicznym ujęciu. Kawałki są przytłaczające i
poprzez różnorodność nakładających się na siebie struktur, gęste jak lawa.
Ilość użytych sposobów na szarpanie strun budzi podziw. Mamy tu wszystko czego
dusza zapragnie. Łamane riffy, chorobliwie powykręcane akordy, psychodeliczne
ścinki gitarowe, nienachalnie melodyjne solówki, a także dysonansowe zagrywki.
Wszystko to bulgocze w jednym kotle. Co róż na jego powierzchnię wypływa, w
danym momencie dominujący element. Pani odpowiedzialna za gitarę dba o
słuchacza niczym strażniczka domowego ogniska i non stop raczy go nieustannie
zmieniającymi się tempami i patentami na kostkowanie. Nudy tu nie uświadczycie.
Harmonia miesza się z dysharmonią, chwytliwość z miażdżącymi dźwiękami, a
całość doprawiona niezłymi growlami, które wydobywa z siebie gitarzystka. Mąż
pomaga partnerce w utrzymaniu odpowiedniej rytmiki, punktując wiosła na
elektrycznej perkusji. Jest duszno i ciężko, ale energicznie, trochę jak u
Gorguts bądź Ulcerate. Umiejętności jak i chęci obydwojga twórców są
niezaprzeczalne. Wydźwięk materiału zacny, jednak mam jeden problem. Otóż
„Elemental Binding”, podobnie zresztą jak „The Void”, zalatuje trochę
laboratorium. Ździebko to zbyt syntetyczne i to nie tylko z powodu sztucznych
bębnów. Każda część składowa spasowana jest tutaj z zegarmistrzowską precyzją,
jawiąc się jako idealny produkt, który jest pozbawiony duszy. Jak dla mnie mało
w tym metalu entuzjazmu, a za dużo zwyczajnej manufaktury. Dla tych, co taki
typ defa lubią, jak znalazł.
shub
niggurath
Crown of Madness
„Elemental Binding”
Self-Release
2023
Idąc osiedlowym chodnikiem trzeba bardzo uważać, by
nie trafić podeszwą w niespodziankę. Zwłaszcza teraz, kiedy wiosna odkryła
głęboko chowane przez zimową koleżankę skarby. Podobnie należy mieć się na
uwadze wrzucając do odtwarzacza mające ukazać się lada dzień nowości z
poczekalni. Oto bowiem wdepłem w małą, ale jednak, srajde. Co prawda taką z
zachodu, nie produkcji rodzimego Fafika, ale kupa jest kupa. A było tak… Patrzę, Crown of Madness, spoko nazwa.
Dissonant death metal. No kurwa, teoretycznie coś dla mnie. To
odpalam. I teraz wierzcie mi, materiał ten trwa zaledwie czternaście minut, bo
to cztery kawałki o standardowym czasie, ale ledwo dotarłem do końca. Na drugim
okrążeniu czułem z kolei prawdziwie fizyczny ból. Why? Bo choćby dlatego, że
otwierający tę EP-kę „”Immortal Eyes” to żaden tam dysonansowy, ale melodyjny
metal spad znaku późnego In Flames, z tak okręgowymi akordami, że można doznać
mdłości. Z niepotrzebnie pojawiającymi się łamańcami udającymi techniczne
umiejętności, oraz, o zgrozo, tragicznymi wokalami. Od razu mi tu czymś
zaśmierdziało, więc jeszcze zerknąłem dla pewności… No tak, baba! Sorry, ale
poza nielicznymi wyjątkami panie w growla nie umiom. Ta pani też nie. Jest
posiadaczką bardzo przeciętnego żeńskiego gardła. Gdyby jeszcze grzeszyła jakąś
specjalną urodą, to można by ten organ w jakiś inny sposób wykorzystać, ale w
tym przypadku marne szanse. Może dlatego owa pani, wraz ze swoim chłoptasiem
pomalowali się w smoliste łzy. Wracając jednak do muzyki… Kilka dysonansów
faktycznie się tu pojawia, ale tak wtórnych i miałkich, że nie wiem czy śmiać
się dalej, czy zapłakać. Oczywiście smolistymi łzami. Kanadole próbują troszku
podglądać Ulcerate, jednak moja trzyletnia córka lepiej odwzorowuje Panoramę
Racławicką niż Crown of Madness twórczość Nowozelandczyków. Słychać, że zwyczajnie
momentami brakuje w tych utworach pomysłu, bo pojawiają się kwadratowe,
szarpane akordy przeplatane pseudoszwedzkimi zagrywkami na poziomie
elementarnym, wywołujące u mnie… Nie, zbyt delikatnie to ujmuję. Rzygać się od
tego chce! Nudne to jest, bez wyrazu, nawet nie przeciętne, bo aby taki poziom
osiągnąć, to jednak trzeba się nieco postarać, albo mieć kapkę talentu. Nie
można się dojebać do brzmienia, bo jak na ligę okręgową jest OK. Nowocześnie, bez
odrobiny gnoju (Ach, te striggerowane stopy!). Ujdzie i okładka, choć chuj wie
co to ma być. Ale przynajmniej nie jest kolorowa. A może właśnie powinna być w
kolorach tęczy, bardziej by pasowała. Kurwa, po co ja się rozpisuję i co ja tu
jeszcze robię? Wypierdalać mnie z tym!
-
jesusatan