Arkona
„Stella Pandora”
Debemur Morti Prod. 2024
Arkona powraca z albumem numer osiem! Pięć lat
zajęło chłopakom skomponowanie następcy „ Age of Caprion”. Długo to i… krótko.
Zleży jak na to spojrzeć. Ja zawsze uważam, że na dobrą muzykę warto czasem
poczekać, i lepiej, żeby zespół dał sobie czas, niż spoglądał na kalendarz. Tym
bardziej zespół z określoną renomą. Znamy przecież mnóstwo przypadków, kiedy po
nagraniu pięciu, czy sześciu płyt, zaczyna się dźwiękonaśladownictwo i zjadanie
własnego ogona, granie dla grania, bo wszyscy nazwę już znają, więc biznes
idzie na zasadzie kuli śnieżnej. A Arkona? Ni chuja! Nie ma wciskania ludziom
gówna do głowy. „Stella Pandora” to kolejny album udowadniający, że zespół z
Wielkopolski reprezentuje klasę światową. Nowy album zespołu to dla mnie tak
naprawdę dowód rzeczowy w kilku tematach. Po pierwsze, że można z sobą łączyć
drapieżność i bardzo, ale to bardzo, chwytliwe melodie w jedna sidła. Po
drugie, że black metal z użyciem klawiszy wcale nie musi być przesadnie osłodzony,
o ile rzeczonego instrumentu używa się z głową. I to trzecie, że, jak często
stoję jednak w opozycji, to teksty po naszemu wcale nie muszą być grafomańskie,
czy po prostu idiotyczne. Dobra, to jeszcze dorzucę to czwarte, chyba najważniejsze,
choć poniekąd o tym wspomniałem na wstępie. Zespół wcale nie musi się brzydko
starzeć wraz z liczbą nagranych płyt. Jeszcze nie ochłonąłem, bo to mi pewnie
chwilę zajmie, ale, żeby nie przesadzić, zapewniam was, że „Stella Pandora” na
pewno nie odstaje, ani o jotę, od najlepszych płyt Arkony. Owszem, jest
kontynuacją stylu, ale podkreślam to słowo, kontynuacją, a nie kopiowaniem
samego siebie. No dobra, jakiś gieroj mi powie: to w czym się chłopaki
apgrejdowali? No to odpowiem krótko – ciężko się apgrejdować, jeśli i tak gra
się na najwyższym poziomie, bo nieboskłonu pan nie przebijesz. Arkona jest
ikoną polskiego black metalu, dla niektórych jego monumentem. „Stella Pandora”
to black metal z najwyższej półki, zawierający w sobie dosłownie wszystko,
czego maniak tego gatunku mógłby oczekiwać. Jest to płyta wkurwiona, zagrana na
maksymalnym speedzie, płyta na wiele odsłuchów, wgryzająca się w łeb,
skłaniająca do przemyśleń (teksty), i kultywująca najlepsze tradycje gatunku.
Jest to płyta z gatunku tych, których przegapić po prostu nie można. Ja niczego
więcej nie potrzebuję.
-
jesusatan