THIRD STORM
"A Grand Manifestation"
Third Storm to nieco zapomniana przez metalowy światek
kapelka, która powstała była w roku 1986 i zdołała nagrać dwie demówki. Nie
będę grał szefa, to jeszcze nie były moje lata, więc nie dane było mi poznać
tych nagrań. Śpiewaka Hevala znam natomiast z jego drugiego wcielenia o nazwie
Sarcasm i muszę przyznać, że w tamtych czasach akurat ten band się na scenie
szwedzkiej wyróżniał. Nie czas jednak na lekcję historii, gdyż omawianą dziś
płytą jest debiutancki album Trzeciej Burzy. Debiucik po latach, chciałoby się
powiedzieć, minęło jakby nie smatrić prawie 30 lat. Z oryginalnego składu ostał
się ino wspomniany wokalista, co według mnie trąci już na początku odcinaniem
kuponów albo sztucznym jechaniu na starej nazwie, ale popatrzmy, a raczej
posłuchajmy. Mamy tu do czynienia na pewno z graniem melodyjnym o podłożu black
metalowym. Skojarzenia z wczesnym Dissection czy późniejszym Naglfar mile
widziane. Jednak gdy zagłębimy się w dźwięki jakimi raczą nas Szwedzi
odnajdziemy tu także elementy thrash metalowe i dla odmiany doom metalowe.
Album utrzymany jest jednak w raczej szybszym, porywającym do tańca tempie z
przerwą „na kielicha” w postaci „Sapiens Formulae”, instrumentalnym , wolnym
wałku klawiszowym. Kumacie, takie intro w środku płyty. Chwilami pojawiają się
także zagrywki przypominające Norwegię z okresu, kiedy płonęły tam kościoły.
Brzmienie płyty jest czyściutkie, ale nie przesadnie, nie jest na pewno do szpiku
kości skomputeryzowane, choć przyznam szczerze, że ciut więcej brudu by się
przydało, zwłaszcza że chwilami zagrywki gitarowe czerpią garściami z klasyki
grania w latach 80/90-tych. Posłuchajcie choćby takiego „Forgotten Deity”,
który nota bene znów zaczyna się nastrojowym introsem. Następujący potem riff
to totalny hołd dla starych czasów, przerywany patentem gitarowym, który
spokojnie mógłby się znaleźć na debiucie wspomnianego wcześniej Dissection. Nie
jest zatem nudno. Jak ktoś cierpi na dolegliwości kręgosłupowe, może się
pobujać przy wolniejszych kawałkach. Do piwka ta płyta nadaje się wręcz
idealnie, choć jak kto zaniemoże, to i słuchać się tego w pozycji horyzontalnej
też da. Przaśność tego krążka na pewno zawyża średnią na moje półce, jednak nie
jest to wiocha i wstydzić się nie ma czego A że czasem człeka weźmie na
melodyjne granie i się zapragnie pogibać do płyty na której czuć ducha
młodości, to już taka przypadłość, którą niektórzy mają a inni też, ale się nie
przyznają, bo takie z nich jebane ortodoxy. Ja sobie do tego krążka pewnie
jeszcze niejednokrotnie wrócę, i choć nie jest to mistrzostwo świata, to myślę,
że warto sobie „The Grand Manifestation” odpalić. I popląsać przy
nieprzesłodzonych rytmach. Solidna pozycja w katalogu Dark Descent Records.
Dostępna od 9 listopada, więc już za dni parę.
- jesusatan