wtorek, 2 grudnia 2025

Recenzja Nattradio „The Longest Night”

 

Nattradio

„The Longest Night”

Darkness Shall Rise Productions 2025

Wiem, że wielu fanów metalu lubi płyty późnej Katatonii więc skrobnę parę słów o Nattradio, który jest szwedzkim projektem dwóch gości, grających niegdyś w Disgrace, ale nie w tym od demosa „The Last Sign of Existence”, lecz w tym drugim, który nagrał „Land of Mercy”. Wtedy panowie grali death-thrash, a teraz rzeźbią w delikatnej materii, która zalewa melancholią. Nic w sumie dziwnego, bo album ten, drugi w ich dorobku, opowiada o samotnym, nocnym życiu. W wyniku przemyśleń jak i zapewne doświadczeń tych Szwedów, powstała płyta, której dźwięki obrazują ponurość tej mrocznej pory doby jaki i uczucia z nią związane, czyli poczucie izolacji i wszelkich emocji, pojawiających się podczas samotnych, bezsennych nocy. Muzyka Nattradio to fuzja gotyckiego metalu, rocka, darkwave i ambientu. Wymuskane akordy mieszają się na „The Longest Night” z mocniejszymi riffami oraz elementami zapożyczonymi z post-punka, zatem trochę elektroniki również tutaj usłyszycie. To spokojna muzyka, która okresowo częstuje mocniejszym uderzeniem, ale nie bójcie się, od ciosów tej kapeli się nie przewrócicie, ewentualnie poza depresją grozi wam jedynie drzemka. To nastrojowa, wręcz kontemplacyjna gędźba, która zsyła pokaźne pokłady introspektywnych klimatów, zmuszających do refleksji nad życiem i takich tam tematów. Album ten przez cały czas swego trwania otula delikatną kołderką, dzięki której czujemy się bezpieczni i nerwowo ukojeni, zatem jeśli napiszę, że „The Longest Night”, to taki muzyczny odpowiednik benzodiazepiny, to chyba nie będzie z mojej strony nadużyciem. Lekka muzyka, która płynie spokojnie, niemalże zawiesiście jak nocne godziny, co podbijają aksamitne wokalizy. Tylko dla fanów, bo wpierdolu tu nie będzie. Jedynie ciepły kocyk i kołysanki.

shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz