Reekmind
“Mired in the Reek of Grief”
Night Terrors Rec. 2025
Reekmind to nowy twór z Australii. Kiedy w notce
prasowej wyczytałem, że przeznaczony dla fanów Inverloch i Krypts, to nie
zaprzeczę, że mój apetyt momentalnie wzrósł. Szybko się jednak okazało, że to
chwyt marketingowy, i to mocno na wyrost. Bo gdyby być dokładniejszym, to można
by z czystym sumieniem napisać, że Reekmind to taki trochę odpowiednik Eternal
Rot. Podobieństwo między tymi zespołami jest na wskroś uderzające.
Australijczycy w bardzo podobny sposób budują swoje kompozycje, opierając się
na powolnie i bardzo rytmicznie uderzających akordach, w których znajdziemy
zdecydowanie więcej ciężaru niż bezpośredniej melodii. Przez większość „Mired
In the Reek of Grief” sukcesywnie, w tempie flegmatyka przemy zatem do przodu,
a cel jaki nam przyświeca, to zgniecenie wszystkiego na swojej drodze,
bynajmniej bez spoglądania na zegarek. Nie ma tutaj jakiejś wielkiej folozofii,
można wręcz powiedzieć, że kompozycje Reekmind są nieco kwadratowe i
powtarzalne. Co prawda zabłąka się w nich czasem jakiś patent bardziej
slugde’owy czy riff z gatunku bardzo ubogiego Esoteric, jednak elementy te
stanowią raczej nieliczne odskocznie od schematu. Schematu, i wracam do tego po
raz kolejny, wypracowanego przez naszych krajanów. Niektóre linie gitarowe
brzmią tutaj jakby zostały żywcem wyjęte z, choćby, „Putridarium”. I nie mam
zamiaru wskazywać ich paluchem, bo obecne są praktycznie w każdym numerze na
tej płycie. Materiał ten brzmi tak, jak brzmieć powinien death/doom metalowy
młot, co akurat nie dziwi, bowiem za produkcję tego krążka odpowiada Greg
Chandler, a chłop na rzeczy się zna. Pozostaje zatem pytanie, czy macie ochotę
na kolejny album w stylu Stenched (a tak mi jakoś ta nazwa przyszła do głowy,
bo akurat ostatnio słuchałem) czy wspominanego już kilkukrotnie Eternal Rot. Bo
jeśli te zespoły swoim bagiennym graniem dają wam satysfakcję, to i przy „Mired
In the Reek of Grief” będziecie mieli okazję zanurzyć się w zgniliźnie.
-
jesusatan