Necrodeath
„Arimortis”
Time To Kill 2025
Pamiętam, że kiedy rozpoczynałem swoją przygodę z
muzyką metalową, Necrodeath akurat wypuszczał w świat swoją drugą płytę. Bez
wątpienia, „Fragments of Insanity”, wraz z równie mocnym debiutem, miał
częściowo wpływ na kształtowanie się moich upodobań. Ogromnie się zatem
cieszyłem, kiedy zespół dekadę później powrócił do żywych i nagrał dwa kolejne,
bardzo dobre krążki. Jednak po zawodzie, jaki sprawił mi „Ton(e)s of Hate” z
zespołem pożegnałem się na długie lata, praktycznie aż do chwili wydania przez
nich poprzedniego albumu, czyli „Singin’ In the Pain”, który to bardzo
pozytywnie mnie zaskoczył. Po co ten przydługawy wstęp? Choćby dlatego, by
zaznaczyć, iż z Włochami łączy mnie pewna nutka sentymentu, a według zapowiedzi
„Arimortis” ma być ich albumem pożegnalnym. Nie było zatem opcji, bym tego
materiału nie przesłuchał. Można oczywiście narzekać, że to nie ten sam zespół
co pod koniec lat osiemdziesiątych, można kręcić nosem, że zmienili się
kompozytorzy, bla bla bla… Tak samo można było odbierać Protector, choć tam
zawirowania w składzie były nieporównywalnie większe, a każda płyta Niemców
trzymała wysoki poziom. Podobnie jest z Necrodeath i ich najnowszym krążkiem.
Co najważniejsze, nie czuć na nim geriatrii. To nie jest żadne odcinanie
kuponów od „sławy”, lecz prawdziwie szczery i naturalny materiał. Tutaj
naprawdę aż roi się od chwytliwych riffów, od zmian tempa, a przede wszystkim
od spadających na dupę siarczystych kopów. Już otwierający całość „Storytelle
of Lies” sygnalizuje, że panowie nie trzymają stopy na hamulcu, tylko grzeją
przed siebie ile sił w tłokach. Dalej wcale nie jest gorzej, i to bez
znaczenia, czy muzycy zwolnią, byśmy sobie spokojnie pomoshowali, czy znów
dorzucą kilka szufli węgla do pieca lokomotywy. Tutaj nikt się nie oszczędza i
czuć, że Necrodeath fuzję thrash i black metalu opanowali na poziomie
profesorskim. W świetnej formie wokalnej jest nadal Flegias, którego barwa
głosu już na zawsze pozostanie w Moch oczach (uszach) jedna z tych wyjątkowo
oryginalnych. Peso, mimo niemal sześćdziesiątki na karki, potrafi nadal trzymać
tempo, a materiał bynajmniej nie był aranżowany pod „staruszka”. Jeśli do tego
dodamy bardzo wysoki poziom umiejętności gitarzystów, to absolutnie nie ma na
co narzekać. Na tym albumie tak naprawdę nie ma słabych utworów, przez co
słucha się go na jednym wdechu. Myślę, że wielu młodych miałoby się nadal czego
od Necrodeath uczyć. Posłuchajcie tych nagrań koniecznie, bo to będzie bardzo
dobrze zagospodarowany czas. Tak się schodzi ze sceny niezwyciężonym. I jeszcze
na koniec tylko dodam, że cholernie się cieszę, że będę miał możliwość zobaczyć
ich na żywo zanim pójdą do piachu. Choć jeśli mają nagrywać takie płyty jak „Arimortis”,
to jak dla mnie mogliby grać jeszcze z dwadzieścia lat.
-
jesusatan