Varnheim
„Void”
Godz
ov War 2025
Nie wiem czy pamiętacie, ale drugi album Varnheim w
przededniu premiery otrzymał tutaj ode mnie kilka ciepłych słów. Widać nie
tylko mi ich granie przypadło do gustu, bo chłopaki w końcu znaleźli konkretny label
chętny do wydania ich nagrań. „Void” to album numer trzy, będący systematycznym
rozwijaniem stylu zapoczątkowanego na debiucie. O ile poprzednik dość mocno
nasączony był inspiracjami Mgłą, to tym razem Mazowszanie do
charakterystycznego, chłodnego i melodyjnego riffowania dodali jakby więcej od
siebie. Nie znaczy to, że melodii rodem z „Exercises in Futility” nie ma tu
wcale. One są, i to w każdym z czterech utworów, jednak już nie tak nachalne,
stanowiące tym razem bardzo zgrabny dodatek. Czego zatem na tym albumie więcej?
Przede wszystkim różnorodności. Kompozycje Varnheim są dość długie, bo trwające
około dziesięciu minut, i naprawdę sporo się w nich dzieje. Nie tylko pod
względem różnicowania tempa, wahającego się od szybkich, blastujących
fragmentów po niemal doomowe, nostalgiczne zwolnienia. Muzycy udanie równoważą
dawkowanie francuskiej trucizny spod znaku zagrywek dysonansowych, z
prostolinijnym, bezlitosnym atakiem a’la Marduk. Ponadto przewijające się tutaj
harmonie niezwykle zgrabnie się przeplatają i płynnie przechodzą z jednej w
drugą, utrzymując jednocześnie niezmiennie wysoki poziom napięcia. Może znów
niepotrzebnie rzucam nasuwającymi mi się na myśl nazwami, ale nowy materiał
Varnheim ma w sobie także coś z Manbryne czy Cursebinder, i to zarówno czysto
muzycznie, jak i pod względem tworzonego klimatu. Może dlatego, że podobnie jak
wymienieni, nie trzyma się sztywno jednego stylu, a umiejętnie pobiera nauki od
kilku profesorów. To sprawia, że „Void” jest albumem wieloodcieniowym, a
jednocześnie zwartym i spójnym. Ponadto sporą jego zaletą jest produkcja. Dość
przejrzysta, by nic nie ginęło w zakamarkach, a jednocześnie odpowiednio zimna
i szorstka. In plus oceniłbym też wokale (a śpiewane jest po angielsku i po
naszemu), agresywne i ekspresyjne. Im dłużej słucham tych nagrań, tym głębiej
wbijają mi się w głowę, co świadczy, że „Void” to typowy „grower”, album,
którego nie odstawi się na półkę po dwóch / trzech rundach, bo dopiero wtedy
zaczyna żreć i wciągać. A naprawdę ma ku temu sporo argumentów, i jest na nim
co eksplorować. Dla każdego maniaka polskiego black metalu nowy Varnheim to
pozycja obowiązkowa. Może jeszcze nie z tej najwyższej półki, ale jako iż
tendencję chłopaki mają wzrostową, to kto wie co będzie następnym razem. Wiele
im nie brakuje.
- jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz