wtorek, 1 kwietnia 2025

Recenzja Varnheim „Void”

 

Varnheim

„Void”

Godz ov War 2025

Nie wiem czy pamiętacie, ale drugi album Varnheim w przededniu premiery otrzymał tutaj ode mnie kilka ciepłych słów. Widać nie tylko mi ich granie przypadło do gustu, bo chłopaki w końcu znaleźli konkretny label chętny do wydania ich nagrań. „Void” to album numer trzy, będący systematycznym rozwijaniem stylu zapoczątkowanego na debiucie. O ile poprzednik dość mocno nasączony był inspiracjami Mgłą, to tym razem Mazowszanie do charakterystycznego, chłodnego i melodyjnego riffowania dodali jakby więcej od siebie. Nie znaczy to, że melodii rodem z „Exercises in Futility” nie ma tu wcale. One są, i to w każdym z czterech utworów, jednak już nie tak nachalne, stanowiące tym razem bardzo zgrabny dodatek. Czego zatem na tym albumie więcej? Przede wszystkim różnorodności. Kompozycje Varnheim są dość długie, bo trwające około dziesięciu minut, i naprawdę sporo się w nich dzieje. Nie tylko pod względem różnicowania tempa, wahającego się od szybkich, blastujących fragmentów po niemal doomowe, nostalgiczne zwolnienia. Muzycy udanie równoważą dawkowanie francuskiej trucizny spod znaku zagrywek dysonansowych, z prostolinijnym, bezlitosnym atakiem a’la Marduk. Ponadto przewijające się tutaj harmonie niezwykle zgrabnie się przeplatają i płynnie przechodzą z jednej w drugą, utrzymując jednocześnie niezmiennie wysoki poziom napięcia. Może znów niepotrzebnie rzucam nasuwającymi mi się na myśl nazwami, ale nowy materiał Varnheim ma w sobie także coś z Manbryne czy Cursebinder, i to zarówno czysto muzycznie, jak i pod względem tworzonego klimatu. Może dlatego, że podobnie jak wymienieni, nie trzyma się sztywno jednego stylu, a umiejętnie pobiera nauki od kilku profesorów. To sprawia, że „Void” jest albumem wieloodcieniowym, a jednocześnie zwartym i spójnym. Ponadto sporą jego zaletą jest produkcja. Dość przejrzysta, by nic nie ginęło w zakamarkach, a jednocześnie odpowiednio zimna i szorstka. In plus oceniłbym też wokale (a śpiewane jest po angielsku i po naszemu), agresywne i ekspresyjne. Im dłużej słucham tych nagrań, tym głębiej wbijają mi się w głowę, co świadczy, że „Void” to typowy „grower”, album, którego nie odstawi się na półkę po dwóch / trzech rundach, bo dopiero wtedy zaczyna żreć i wciągać. A naprawdę ma ku temu sporo argumentów, i jest na nim co eksplorować. Dla każdego maniaka polskiego black metalu nowy Varnheim to pozycja obowiązkowa. Może jeszcze nie z tej najwyższej półki, ale jako iż tendencję chłopaki mają wzrostową, to kto wie co będzie następnym razem. Wiele im nie brakuje.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz