sobota, 5 kwietnia 2025

Recenzja Sandbreaker „Revelations of the Sand”

 

Sandbreaker

„Revelations of the Sand”

Free Joy Stereo 2025

Zacząłem się już pomału zastanawiać, czy aby Sandbreaker nie poszedł do, nomen omen, piachu. Cztery lata minęły bowiem od ostatniego sygnału z ich pustynnego obozu, w postaci EP-ki „Children of the Erg”. Zdaje się, że czerw faktycznie na jakiś czas przysnął, ale dobrą wiadomością niech będzie to, że właśnie się poruszył i wypluł z siebie kolejny materiał. Nie jest to jeszcze pełen album, lecz niespełna dwudziestominutowa, trzecia już w dorobku zespołu, EP-ka. Tematycznie zaskoczenia nie ma, co stwierdzić można po, tradycyjnie, obecnych na okładce diunowych klimatach. Sprawne oko skauta zauważy jednak jedną zasadniczą zmianę. Mianowicie – zniknęły kolory. Czy to o czymś świadczy? Według mnie to zabieg zamierzony i łączący się bezpośrednio z zawartością muzyczną „Revelations of the Sand”.  Nadmienię może, co jest faktem istotnym, że iskrą, która wspomnianego robala przebudziła, był udział Doombardiera w kilku występach koncertowych Gallileous (którego to także on był założycielem, a który to potem rozwinął się w niekoniecznie bliskim muzykowi kierunku). Kumacie aluzję? Jeśli niekoniecznie, to, mówiąc wprost, nowa EP-ka Sandbreaker jest najcięższym i najmniej przebojowym materiałem, jaki pod tym szyldem się ukazał, chwilami mocno odnoszącym się do ery demo Gallileous właśnie. Czyli nadal jest mocno, ciężko i ospale, ale tym razem próżno szukać na tych nagraniach elementów stonerowych, które dodawały poprzednim nagraniom charakterystycznego, narkotycznego kolorytu. Owszem, niektóre akordy mogą się z tym gatunkiem kojarzyć, i to dość bezpośrednio, lecz ich ilość została zminimalizowana w stopniu znacznym. O wiele więcej tutaj staroszkolnych tąpnięć w stylu chociażby Thergothon, wczesny Unholy, wczesny My Dying Bride (choć to akurat najwyraźniej w kompozycji nieautorskiej) albo Cathedral. Trzy autorskie kompozycje zamieszczone na tym wydawnictwie to przytłaczająca duchota (oczywiście pustynna) jak zza dawnych czasów. O ile może to być krok wprzód dla samego Sandbreaker, tak na pewno jest to krok silnie retrospekcyjny patrząc z perspektywy historii gatunku. Mniej tu ozdobników, więcej tonażu i masywnych harmonii, przewalających się przez narządy słuchu z gracją słonia. I z czasem zostawiających silny ślad, bo po kilku rundach nagrania te mocno zakorzeniają się między uszami. O brzmieniu rozpisywać się nie będę, gdyż w przypadku Sandbreaker zawsze było ono idealnie dopasowane do zawartości muzycznej. Wspomnę jedynie, że EP-kę zamyka cover… No zgadnijcie czyj? Albo nie zgadujcie, tylko od razu zróbcie sobie z tym materiałem sesję odsłuchową. Zwłaszcza jeśli zespołu nie znacie, bo starych słuchaczy zachęcać zapewne dodatkowo nie trzeba. Panowie Diunowcy, kiedy duża płyta? Bo apetyt zaostrzony!

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz