Sandbreaker
„Revelations of the Sand”
Free Joy Stereo 2025
Zacząłem się już pomału zastanawiać, czy aby
Sandbreaker nie poszedł do, nomen omen, piachu. Cztery lata minęły bowiem od
ostatniego sygnału z ich pustynnego obozu, w postaci EP-ki „Children of the
Erg”. Zdaje się, że czerw faktycznie na jakiś czas przysnął, ale dobrą
wiadomością niech będzie to, że właśnie się poruszył i wypluł z siebie kolejny
materiał. Nie jest to jeszcze pełen album, lecz niespełna dwudziestominutowa,
trzecia już w dorobku zespołu, EP-ka. Tematycznie zaskoczenia nie ma, co
stwierdzić można po, tradycyjnie, obecnych na okładce diunowych klimatach.
Sprawne oko skauta zauważy jednak jedną zasadniczą zmianę. Mianowicie –
zniknęły kolory. Czy to o czymś świadczy? Według mnie to zabieg zamierzony i
łączący się bezpośrednio z zawartością muzyczną „Revelations of the Sand”. Nadmienię może, co jest faktem istotnym, że
iskrą, która wspomnianego robala przebudziła, był udział Doombardiera w kilku
występach koncertowych Gallileous (którego to także on był założycielem, a
który to potem rozwinął się w niekoniecznie bliskim muzykowi kierunku). Kumacie
aluzję? Jeśli niekoniecznie, to, mówiąc wprost, nowa EP-ka Sandbreaker jest
najcięższym i najmniej przebojowym materiałem, jaki pod tym szyldem się ukazał,
chwilami mocno odnoszącym się do ery demo Gallileous właśnie. Czyli nadal jest
mocno, ciężko i ospale, ale tym razem próżno szukać na tych nagraniach
elementów stonerowych, które dodawały poprzednim nagraniom charakterystycznego,
narkotycznego kolorytu. Owszem, niektóre akordy mogą się z tym gatunkiem
kojarzyć, i to dość bezpośrednio, lecz ich ilość została zminimalizowana w
stopniu znacznym. O wiele więcej tutaj staroszkolnych tąpnięć w stylu chociażby
Thergothon, wczesny Unholy, wczesny My Dying Bride (choć to akurat najwyraźniej
w kompozycji nieautorskiej) albo Cathedral. Trzy autorskie kompozycje
zamieszczone na tym wydawnictwie to przytłaczająca duchota (oczywiście
pustynna) jak zza dawnych czasów. O ile może to być krok wprzód dla samego
Sandbreaker, tak na pewno jest to krok silnie retrospekcyjny patrząc z
perspektywy historii gatunku. Mniej tu ozdobników, więcej tonażu i masywnych
harmonii, przewalających się przez narządy słuchu z gracją słonia. I z czasem
zostawiających silny ślad, bo po kilku rundach nagrania te mocno zakorzeniają
się między uszami. O brzmieniu rozpisywać się nie będę, gdyż w przypadku
Sandbreaker zawsze było ono idealnie dopasowane do zawartości muzycznej.
Wspomnę jedynie, że EP-kę zamyka cover… No zgadnijcie czyj? Albo nie zgadujcie,
tylko od razu zróbcie sobie z tym materiałem sesję odsłuchową. Zwłaszcza jeśli
zespołu nie znacie, bo starych słuchaczy zachęcać zapewne dodatkowo nie trzeba.
Panowie Diunowcy, kiedy duża płyta? Bo apetyt zaostrzony!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz