piątek, 11 kwietnia 2025

Recenzja Moonfall „Odes To The Ritual Hills”

 

Moonfall

„Odes To The Ritual Hills”

Iron Bonehead 2025

Fiński Moonfall istnieje już ładnych parę lat, bo powstał w 2008 roku. Co prawda po zarejestrowaniu demosa w 2010, ta kapela rozpadła się, ale pięć lat temu została reaktywowana i wydaje debiutancką płytę. Trwa ona niecałe pół godziny, a kompozycje, które ją otwierają i zamykają są utworami instrumentalnymi, odegranymi na syntezatorach. Pozostałe dwa kawałki to już muzyka właściwa więc z tym czy „Odes To The Ritual Hills” jest pełnoprawnym albumem można by było trochę popolemizować. Jednak wydawnictwo to broni się bez trudu, bo to klasyczny black-doom w ujęciu piwniczno-mistycznym. Pamiętacie Lullaby lub Xantotol? Otóż Moonfall gra bardzo podobnie. Pomijając wspomniane, pierwszy i ostatni numer, z których nastrojowości wieje starożytną energią, to „Countes Carody” i „Odes To The Ritual Hills” zabierają nas w mroczne rejony, gdzie zalatuje magią i stęchlizną. To powolne aranżacje, w których na pierwszy plan wysuwa się pulsujący bas. Z pomocą perkusji kreśli on szamańskie rytmy, którym wtóruje gruboziarnista gitara wraz z obskurnymi wokalizami sowicie potraktowanymi pogłosem. Całość wspomagają podkłady klawiszowe, które zagęszczają atmosferę do reszty i podbijają rytualny charakter tych dwóch kompozycji. Muzyka tego duetu jest prosta i surowa. Riffy generują złowieszcze melodie, które wraz z „mszalnym” parapetem stanowią podkład dźwiękowy pod bluźnierstwa jakie wydobywają się w upiornej formie z gardła Goatprayer’a. Pierwsza oficjalna produkcja Finów to black-doom metal, który zsyła mrok i przerażenie. Muzyka w pełni oparta o okultystyczne wzorce z początku lat dziewięćdziesiątych. Nic modnego i wysublimowanego. Tylko czysty kult Diabła! Wiecie, wilgotne katakumby, kadzidła i czarne świece.

shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz