niedziela, 13 kwietnia 2025

Recenzja Ghörnt „Bluetgraf”

 

Ghörnt

„Bluetgraf”

Soulseller Rec. 2025

Zanim włączyłem sobie ten album, dłuższą chwilę zastanawiałem się, co też autor okładki miał na myśli. Księżyc, jakiś lodowy pałac z „Krainy Mrozu”, chyba smok, norweskie szczyty, kościółek, jakieś chaty i gołe drzewa w krajobrazie zimowym. Nie wiem, może mu się klisze skleiły i wyszła przypadkowo mozaika, albo ja głupi jestem i nie czaję bazy. Zanim jeszcze przejdę do zawartości muzycznej „Bluefgraf”, wspomnę, że projekt ten to współdzieło jakiegoś kolejnego nadpobudliwego muzyka, bowiem odpowiedzialny za wszystko poza wokalami J. , poza Ghörnt udziela się także w dziesięciu (jeśli dobrze policzyłem) innych, aktywnie działających zespołach, by wymienić (z tych bardziej znanych) jedynie Aara, Porta Nigra czy Forgotten Tomb. A mimo to, „Bluetgraf” jest już trzecim na przestrzeni czterech lat pełniakiem tworu, o którym dziś mowa. Posłuchałem sobie tego krążka dosłownie dwa razy, i powiem tak. Jest to black metal. Czysty, niczym nie skażony. Jednocześnie, gdyby materiał ten się nie ukazał, nikomu na świecie nie stała by się krzywda. No chyba że samemu autorowi, bo by się, w myśl przysłowia, „udusił”. Nie ma tutaj w sumie żadnego obciachu, bo wszystkie wkładane do maszyny produkcyjnej składniki się zgadzają. Są całkiem niezłe wokale, gdzieś na pograniczy growla i blackmetalowego krzyku, są nawet płynne melodie w stylu bardzo skandynawskim, jest w nich nieprzesłodzona melodia, czasem jakaś solówka, sporo blastów i mroźnych tremolo. Wszystko w sumie nawiązujące do klasyki drugiej fali i najbliżej kojarzące się chyba z Mardukiem. Tylko że jakieś to takie… nijakie. Po prostu kiedy płyta się kończy, to zupełnie nic nie zostaje w głowie, bo wiatr bardzo szybko rozwiewa te harmonie i momentalnie milknie. Ponadto in minus działa na tych nagraniach brzmienie. Na moje ucho trochę za sterylne i skomputeryzowane, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę centrale, brzmiące jak striggerowane. Brakuje mi w tym choćby odrobiny naturalnego brudu czy organiczności. Myślę sobie, że gdyby zespół ten miał za sobą jakąś tam historię i kilka znaczących coś w historii gatunku płyt, to by sobie mógł na takie mizerne wydawnictwa pozwolić, bo fani i tak by to kupili (patrz: choćby nasz Behemoth). Jednak start z takiego poziomu w dzisiejszych czasach sukcesu gwarantować nie może. Bo podobnych płyt jest pod dostatkiem, i raczej nikt sobie średniactwem głowy zawracać nie będzie. No chyba, że się mylę…

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz