Ghörnt
„Bluetgraf”
Soulseller Rec. 2025
Zanim włączyłem sobie ten album, dłuższą chwilę
zastanawiałem się, co też autor okładki miał na myśli. Księżyc, jakiś lodowy
pałac z „Krainy Mrozu”, chyba smok, norweskie szczyty, kościółek, jakieś chaty
i gołe drzewa w krajobrazie zimowym. Nie wiem, może mu się klisze skleiły i
wyszła przypadkowo mozaika, albo ja głupi jestem i nie czaję bazy. Zanim
jeszcze przejdę do zawartości muzycznej „Bluefgraf”, wspomnę, że projekt ten to
współdzieło jakiegoś kolejnego nadpobudliwego muzyka, bowiem odpowiedzialny za
wszystko poza wokalami J. , poza Ghörnt udziela się także w dziesięciu (jeśli
dobrze policzyłem) innych, aktywnie działających zespołach, by wymienić (z tych
bardziej znanych) jedynie Aara, Porta Nigra czy Forgotten Tomb. A mimo to, „Bluetgraf”
jest już trzecim na przestrzeni czterech lat pełniakiem tworu, o którym dziś
mowa. Posłuchałem sobie tego krążka dosłownie dwa razy, i powiem tak. Jest to
black metal. Czysty, niczym nie skażony. Jednocześnie, gdyby materiał ten się
nie ukazał, nikomu na świecie nie stała by się krzywda. No chyba że samemu
autorowi, bo by się, w myśl przysłowia, „udusił”. Nie ma tutaj w sumie żadnego
obciachu, bo wszystkie wkładane do maszyny produkcyjnej składniki się zgadzają.
Są całkiem niezłe wokale, gdzieś na pograniczy growla i blackmetalowego krzyku,
są nawet płynne melodie w stylu bardzo skandynawskim, jest w nich
nieprzesłodzona melodia, czasem jakaś solówka, sporo blastów i mroźnych
tremolo. Wszystko w sumie nawiązujące do klasyki drugiej fali i najbliżej kojarzące
się chyba z Mardukiem. Tylko że jakieś to takie… nijakie. Po prostu kiedy płyta
się kończy, to zupełnie nic nie zostaje w głowie, bo wiatr bardzo szybko
rozwiewa te harmonie i momentalnie milknie. Ponadto in minus działa na tych
nagraniach brzmienie. Na moje ucho trochę za sterylne i skomputeryzowane,
zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę centrale, brzmiące jak striggerowane.
Brakuje mi w tym choćby odrobiny naturalnego brudu czy organiczności. Myślę
sobie, że gdyby zespół ten miał za sobą jakąś tam historię i kilka znaczących
coś w historii gatunku płyt, to by sobie mógł na takie mizerne wydawnictwa
pozwolić, bo fani i tak by to kupili (patrz: choćby nasz Behemoth). Jednak
start z takiego poziomu w dzisiejszych czasach sukcesu gwarantować nie może. Bo
podobnych płyt jest pod dostatkiem, i raczej nikt sobie średniactwem głowy
zawracać nie będzie. No chyba, że się mylę…
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz