Sphere
„Inferno”
Deformeating Prod. 2025
Sphere nie jest zespołem, który zbytnio rozpieszcza
swoich fanów. Starczy powiedzieć, że przez ponad dwadzieścia lat działalności
panowie zarejestrowali, i to w dość znacznych odstępach czasu, dopiero pięć albumów,
z których najnowszy niebawem ujrzy światło dzienne nakładem Deformeating
Production. Materiał ten zatytułowany „Inferno”, i opatrzony widoczną powyżej
okładką, jest koncepcyjną podróżą przez dziewięć kręgów piekła Dantego, co samo
w sobie nie jest może pomysłem awangardowym, ale wciąż pozostawiającym wiele
miejsca do interpretacji. Trzeba przyznać, że Sphere niezwykle się do tej płyty
przyłożyli i precyzyjnie ją dopracowali niemalże pod każdym względem. Choćby
biorąc pod uwagę same kompozycje, które to, pozostając bezwzględnie w szufladce
„techniczny, brutalny death metal”, są tym razem skomponowane jakby na większym
luzie, bogatsze i bardziej zróżnicowane.
Chłopaki zdecydowanie wymykają się stereotypowi, który
funkcjonuje (zresztą nie bez powodu) w mojej głowie, że ten gatunek to tylko
maniakalne napierdalanie na najwyższych obrotach i jazda paluchami po gryfie
albo łamanie tempa dla samej zasady. Owszem, te elementy usłyszycie także na
„Inferno”, jednak sposób w jaki Sphere łączą je z sięgającymi daleko poza
wspomnianą szufladkę melodiami, tudzież zagraniami pod klasyczny death metal
(„Canto I – Limbus” czy, przede wszystkim, wejście w „Canto III – Gula” to taka piącha w ryj, że
można zgubić gacie) a nawet inspiracjami sięgającymi drugofalowego black
metalu, czyni te nagranie przynajmniej o klasę ciekawszymi niż klasyczne krążki
Origin albo Wormed. Bardzo dużo tutaj załamań tempa, ale każde gwałtowne
wciśnięcie pedału gazu / hamulca ma na tej płycie swoje uzasadnienie.
Ultrablasty, które w nadmiarze strasznie mnie męczą, idealnie balansowane są na
„Inferno” chwytliwymi harmoniami, idealnymi do pomachania łbem, a brutalne
riffowanie równoważą zaskakująco chwilami melodyjne, jednocześnie ostre jak
brzytwa solówki. Naprawdę, czapki z głów, w jak aptekarsko dokładny sposób
Sphere wrzucili do swoich kompozycji wszystkie te składniki w takich ilościach,
aby żaden nie zemdlił, a całość nie nużyła, tylko utrzymywała w napięciu do
samego końca. Jeszcze dla okrasy wetknęli tu i tam jakieś filmowe sample, a
finalnie położyli na to wszystko wokale, o których wspomnę tylko tyle, że są
najwyższej klasy. Album ten kipi zabójczą energią, dozowaną jednak tak umiejętnie,
byśmy nie zostali przez nią spopieleni po kilku minutach, lecz by parzyła nas
do chwili aż wybrzmi ostatni dźwięk tytułowego piekła. Z obowiązku wspomnieć
jeszcze można, że na płycie pojawiło się kilku gości, aczkolwiek i bez ich
obecności materiał ten absolutnie niczego by nie stracił. Bo jest po prostu
kurewsko mocny. Moim zdaniem „Inferno” jest dotychczas najlepszym albumem
Sphere, i nie przeszkadzają mi w jego odbiorze nawet drobne niedogodności,
choćby pod tytułem „zbytnio wypolerowane brzmienie”, bo nawet ono jest tym
razem zaskakująco zjadliwe. Zatem nic, tylko brać i słuchać, bo przegapić tego
wydawnictwa po prostu nie wypada.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz