sobota, 19 kwietnia 2025

Recenzja Wulkanaz „Luftuz”

 

Wulkanaz

„Luftuz”

Helter Skelter Prod. 2025

Dziś mam coś dla miłośników najsurowszej odmiany black metalu. Wulkanaz to jednoosobowy projekt kolesia ze Szwecji, o nicku tożsamym nazwie tegoż. Chłop chyba nie może spać po nocach, bo poza Wulkanaz ma jeszcze od cholery innych zespołów, nie tylko z metalowej szufladki. A w większości z nich odpowiada za… wszystko. No cóż, kilku geniuszy w podobnym temacie świat nam na przestrzeni lat ukazał, jednak stanowili oni niewielki promil w skali wszystkich „wszechuzdolnionych” muzyków.  Pan Wulkanaz do panteonu gwiazd chyba się nie dostanie. Dlaczego? Ponieważ nowy krążek Wulkanaz, o ile na początku na chwile przykuwa ucho i zaciekawia, choćby ze względu na niezwykle zamulone, stonerowo przefuzowane brzmienie, dość szybko zaczyna nudzić. Muzyka na tym krążku nie jest co prawda schematyczna czy powtarzalna, bo całkiem sporo tutaj urozmaiceń w postaci klawiszowych, schizoidalnych wstawek, albo przesterowanych chyba na wszelkie sposoby wokali, nie tylko śpiewających po blackmetalowemu, i to w języku proto-germańskim (kurwa, ciekawe skąd koleś się tego języka nauczył), ale i wydających bliżej nieokreślone dźwięki, jednak sama pomysłowość to taki typowy umysłowy lo-fi. Byle coś dudniło w tle, na to zapętli się riff, pomamrocze, podbije d-beatem żeby było bardziej punkowo i… już. Wspomniane na początku brzmienie z czasem zaczyna irytować, bo w sumie nawet jeśli pojawiają się jakieś konkretniejsze akordy, to toną w tym buczeniu i połowy trzeba się domyślać. Czasem w tle pogrywają sobie klawisze, albo raczej robią za „mroczne tło”, które ni chuja mrocznym być nie chce. Za to wspomniane wcześniej efekty często sprawiają wrażenie wrzuconych tutaj kompletnie randomowo, bez ładu i składu, niczym muzyczna improwizacja napierdolonych kolesi pod monopolem. Jedynymi chwilami w których muzyka ta może budzić jakieś nadzieje są fragmenty szybsze, gdzie nie tylko śmierdzi, ale wręcz wali starą piwnicą, lecz i one zdają mi się finalnie zbyt… wesołe, albo po jakimś rozweselaczu nagrane. Zmęczył mnie ten krążek jeszcze zanim dobrnąłem do końca. Kocham prostotę, ale są jakieś granice mojej tolerancji. Wulkanaz je przekracza, czyniąc swoją twórczość w moich uszach niestrawną. Pewnie znajdzie się kilku prawdziwków, którzy uznają to za podziemne arcydzieło naszych czasów, ale ja w ich oczach mogę być nawet pozerem. Bo dla mnie kloc to kloc, i nic nie poradzę, że mi śmierdzi. Do kibla z tym!

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz