poniedziałek, 30 października 2023

Recenzja Overthrow „Ascension of the Entombed”

 

Overthrow

„Ascension of the Entombed”

Redefining Darkness 2023

Muszę przyznać, że brytyjski Overthrow mocno zabił mi ćwieka. Sądząc po samej okładce byłem przekonany, że najnowsza EP-ka zespołu zawierać będzie nuklearny metal w stylu Blasphemy czy Proclamation. No bo, przyznać się, komu do głowy przyszłoby co innego? Tymczasem już pierwsze sekundy „Ascension of the Entombed” burzą tego rodzaju domysły, gdyż z głośników leci… wariacja na temat „Immortal Rites” Morbidów. Zresztą ten właśnie numer jest dość ciekawy, bowiem można go nazwać encyklopedycznym składakiem. Obok riffowania pod wspomniany przed chwilą zespół pojawia się w nim też zwolnienie nawiązujące bezpośrednio do Bolt Thrower, by chwilę później panowie nieco podkręcili tempo i wkleili motyw rodem z Dissection. Podobnie melodyjną szwedzizną zajeżdża także w kolejnym na liście „Lords of Xibalba”, a gdy przestaje, to robi się dość nudnawo i nijako, aż do mementu, gdy owa melodia wraca. „Raptured Nebula” z kolei otwiera się dość podobnie jak „Domination”, by następnie dość chwytliwe harmonię przełamać kafarowym riffem, podbitym śmigającymi na pełnej centralami, na wzór Dying Fetus. Następnie bardzo klasyczna solówka i znów wracamy do ojców death metalu z Florydy. Ostatni „Caustic Vengeance (Blindly Driven)” z kolei rozpędza się pomału, serwując najpierw smutniejszy fragment doomowy pod zespoły z Albionu z początku lat dziewięćdziesiątych. Przejście w szybsze rewiry to znów taka milion razy słyszana mieszanka death i black metalu, niby agresywna, a zarazem mocno śpiewna. Do całości mamy dorzucony całkiem mocny growl, w zależności od nastroju przechodzący w odmienne tonacje. Po dwudziestu minutach dobijamy do brzegu, choć szczerze powiedziawszy, to czekałem jeszcze na tytułowy Entombed. Ale się nie doczekałem. Cholera, i tak chciał nie chciał, rozbiłem „Ascension of the Entombed” na fragmenty. I chyba na tym polega problem tej EP-ki, że jest ona zbiorem zbyt wyraźnych zapożyczeń, wrzuconych do wora trochę randomowo. A w momentach, gdy żadnym z klasyków nie śmierdzi, a kilka takich tu się znajdzie, wieje z kolei kłującą w uszy nijakością. Trochę nudna zatem ta płyta, a trochę śmieszna, to zależy jak kto na nią spojrzy. W każdym bądź razie ja po trzech okrążeniach miałem dość i moją przygodę z Overthrow zakończyłem. Jak macie za dużo wolnego czasu, albo chcecie usłyszeć coś w rodzaju metalowej wersji programu „Usterka”, to sobie tę EP-kę sprawdźcie. Na szczęście to tylko dziewiętnaście minut.

- jesusatan

Recenzja Pa Vesh En „Catacombs”

 

Pa Vesh En

„Catacombs”

Inferna Profundus Records 2023

Drugi raz w tym roku nawiedza nas ten białoruski projekt, który zdążył już chyba wszystkich przyzwyczaić do tego, że każdy kolejny jego album różni się nieco od swego poprzednika. Co prawda wszystkie oparte są na tym samym patencie, lecz ostateczny wydźwięk wybranej płyty jest inny. Tak się również sprawy mają w przypadku „Catacombs”. Swoją drogą muszę stwierdzić, iż to trafny tytuł, bo te dziesięć numerów tu zawartych niesie ze sobą iście grobowy klimat. Mieszanka doomowych riffów i falujących tremolo płynie w wolnym tempie niekiedy zrywając się do słoniowatego kłusu. Zniekształconym gitarom akompaniuje dudniąca perkusja wraz z wyraźnym basem skutecznie zagęszczając ten duszny materiał. Jak to przystało na tego muzyka z Grodna całość oparta jest na swoistym szumie, z którego wyłaniają się właściwe akordy, zalewając słuchacza rytualną atmosferą bądź schizofreniczną kakofonią, ocierającą się o totalny noise. Od czasu do czasu nuty przybierają także dysonansowy charakter, którego przytłaczające usposobienie podkreślają niesamowite klawisze. W odróżnieniu od czwartego wydawnictwa „Martyrs”, „Catacombs” jest bardziej ukierunkowany na doom / black metal. Wcześniejsza produkcja jawi się jako raczej eksperymentalny bleczur, w którym soniczna mgła niemalże całkowicie spowijała kostkowanie strun. Najnowsza propozycja Pa Vesh En jest w wyższym stopniu ukłonem wobec tradycyjnego ujęcia tego gatunku. Jednak niezaprzeczalnym jest fakt, że surowość, obskurność i izolacjonizm cały czas występują w muzyce tego Białorusina, który jak zwykle uraczył swoich fanów oryginalnym podejściem do diabolicznego grania, gdzie „czyste zło” wypełnia je po same brzegi.

shub niggurath

Recenzja Totenmesse „Fiktionlust”

 

Totenmesse

„Fiktionlust”

Pagan Rec. 2023

Chwilę zajęło zanim panowie z Totenmesse się ogarnęli, bowiem od wydania „To” minęło już całe pięć lat. Nie powiem, żebym wyczekiwał ich drugiego pełniaka z wypiekami na twarzy, ale poprzedni materiał był na tyle solidny, że chętnie sprawdziłem, co tam się nowego nagrało. A trochę zmian jednak zaszło. Co prawda muzycznie nadal obracamy się w rewirach blackmetalowych, jednak kompozycje dość mocno przetasowanego składu, z którego na pokładzie zostali jedynie Rzułty i Stawrogin, zasadniczo różnią się od wspomnianego powyżej debiutu. Na pewno Totenmesse mocno podkręcili tempo. Na „Fiktionlust” przeważają blasty w towarzystwie maksymalnie szorstkiego, chwilami niemal mechanicznego riffowania, pozbawionego przesadnej melodii i raczej skoncentrowanego na frontalnym ataku. Nie znaczy to, że atrakcyjnych harmonii tutaj zabrakło. One oczywiście co jakiś czas dochodzą do głosu, jednak zdecydowanie nie są to takty wpadające w ucho już za pierwszym podejściem. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że „Fiktionlust” jest materiałem wymagającym odrobiny intymności i poświęcenia mu większej ilości czasu niż jednorazowy odsłuch przy niedzielnym odkurzaniu. Najbardziej chwytliwe wydają mi się fragmenty, kiedy bitewny kurz opada i zespół wpuszcza w swoje utwory nieco bardziej podniosłego klimatu. Drugą istotną zmianą, która się dokonała, jest porzucenie jako środka przekazu języka narodowego. Czy to zmiana in plus, nie wiem. Dla jednych teksty Stawrogina były tematami intrygującymi, inni twierdzili że to klasyczna grafomania. Przejście na język angielski nie wpływa jednak na fakt, iż nadal w muzyce Totenmesse czuć pierwiastek polskości. To cały czas jest polski black metal, i na pewno nie da się zaprzeczyć, że na bardzo wysokim poziomie. Myślę, że ci, którym niezbyt podszedł ”To”, a oponentów tamtych nagrań przecież nie brakowało, powinni sprawdzić „Fiktionlust” jako czystą kartę. Słychać bowiem, że panowie zrobili krok wprzód i nagrali album bardziej dojrzały i przemyślany. Uważam, że warto się w niego zagłębić.

- jesusatan

Recenzja BLACK EUCHARIST „Inn Of The Vaticide”

 

BLACK EUCHARIST

„Inn Of The Vaticide”

Godz Ov War Productions 2023

Kojarzycie może Black Ejaculate ze Stanów? Może nieco odświeży Wam się pamięć, gdy przypomnę, że na okładce ich materiału demo widniał zalany spermą, dekapitowany jezusek ze swym członkiem w ustach? Widzę, że po tym przypomnieniu coś tam u niektórych zatrybiło. Pytanie to zadałem oczywiście nieprzypadkowo. W roku Bestii 2021 Black Ejaculate przekształcił się bowiem w Black Eucharist, by po niespełna 24 miechach od zmiany nazwy, zaatakować w bieżącym roku swym pierwszym, dużym albumem, o którym tu sobie teraz chwilkę porozmawiamy. Tak więc „Inn of the Vaticide” to kapkę ponad 39 minut surowego, szorstkiego, wulgarnego US Black Metalu inspirowanego korzeniami tego gatunku, jakie wykształciły się ponad trzy dekady temu za wielką kałużą. Barbarzyński, agresywny i nacechowany pierwotnym bluźnierstwem to materiał, który opiera się na bezpośrednich, najczęściej prostych (nie mylić jednak z prostackimi), siarczystych bębnach, rozrywających partiach basu, gwałtownych, bestialskich riffach i obskurnych, klasycznie plugawych wokalach. Słychać, że swe piętno na muzyce Black Eucharist odcisnęło dosyć wyraźnie dziedzictwo Profanatica, wczesnego Havohej, czy Grand Belial’sKey. Miejscami można odnaleźć także zredukowane do struktur elementarnych zagrywki o Death/Thrash Metalowym rodowodzie, inspirowane nieco satanicznym Heavy Metalem chwiejne akcenty rytmiczno-melodyczne, potężne, złowieszcze tekstury zaczerpnięte z Metalu Śmierci starej szkoły, czy mrożące krew w żyłach dodatki podsycające szaloną nienawiść i maniakalną bezkompromisowość tego krążka. Ogólnie nie da się nie zauważyć, że Black Metal, jaki znajdziemy na tym albumie, docenia bliskość rdzennej, Death Metalowej formy, przyjmuje ją z otwartymi ramionami i nie jest sztucznie sentymentalny, co mnie osobiście bardzo satysfakcjonuje. Wypada więc podziękować Panu Grzegorzowi z Godz Ov War, że wtłoczył ten materiał na srebrny dysk (wcześniej bowiem był on dostępny jako digital album, Mc i 12”Lp) i dał wszystkim, preferującym ten nośnik dźwięku (w tym także i mnie) możliwość rozkoszowania się tym ze wszech miar udanym, konserwatywnie bluźnierczym krążkiem, pod którym podpisuję się wszystkimi czterema kopytami.

 

Hatzamoth

niedziela, 29 października 2023

A review of Furnace Floor "Furnace Floor"

 

Furnace Floor

"Furnace Floor"

Dawnbreed Rec. 2023

Furnace Floor is a new name in the music landscape. It's uncertain when exactly they formed, but it seems to be relatively recent, as the EP, simply titled "Furnace Floor," is their debut material, released by the band in digital in May of this year. It didn't take long for the recordings to be released in physical form, specifically on cassette tape. The Americans introduce themselves to the world in three chapters, lasting a total of twelve minutes. It may not be much, but enough to make the name memorable. The gentlemen treat us to death/doom metal in the old style, when the romance of these two genres flourished and had not yet managed to fall into the snare of total melancholy. Thus, the chords flow unhurriedly, at times even venturing into the regions nowadays known as funeral doom, hence associations with such classics as Winter or Thergothon seem indispensable. The difference, however, is that Furnace Flood weave a bit more singing guitars into their sound (not to be confused with a sweet melody), which may also bring to mind such names as Disembowelment or Dolorian. The harmonies hidden in the guitar lines are very somber and mysterious, although I'm far from calling Yankee's music a leaden colossus. There's a lot of natural “lightness”, which gives the sounds on "Furnace Floor" more space and doesn't feel completely muggy. So is the sound, organic, massive but not swampy. In addition to the sepulchral atmosphere of these recordings, I like the idea for the vocals. While there's no need to dilate on the growls, as they’re a classic puke, changing its key or overlapping when neccessary, the small additions in the form of muffled verses reminiscent of the last breath cries of a dying man at the bottom of a well, build an atmosphere of deep anxiety here. Furnace Floor have an idea for their music, even though they based it on well-known pillars of the genre. As for me, this EP is a very successful start, automatically setting expectations for the band's future releases at a correspondingly high level. Because now that "A" has been said, it's time for "B". I just hope as soon as possible.

- jesusatan

Recenzja Funeral Fullmoon / Nocturnal Prayer „Disciples Of The Moonlight Worship”

 

Funeral Fullmoon / Nocturnal Prayer

„Disciples Of The Moonlight Worship”

Inferna Profundus Records 2023

Split ten rozpoczyna, chyba dobrze już znany wszystkim fanom surowego black metalu, chilijski Funeral Fullmoon. Jego wkład w to wydawnictwo stanowią cztery numery czarciego grania w stylu, jak już zdążył Magister Nihilfer Vendetta 218 nas przyzwyczaić, drugiej fali w ujęciu dość norweskim. Od pierwszych nagrań muzyka tego projektu mocno śmierdzi Darkthrone oraz poczynaniami pewnego „chłopca” z Bergen. Tak też jest na „Disciples Of The Moonlight Worship”. Dźwięki płyną tutaj w średnich tempach, układając się w jednostajne tremolo, niosące chmurne melodie i nieprzepastną czerń. Charakter kostkowania już od początkowych taktów wskazuje głównie na wyżej wymienionych muzyków z Oslo, bo jego nieprzyjazny i bezduszny charakter jest niepodważalny. Zimne gitary, bas i „fenrizowe” walenie w naciągi rzuca się od razu na uszy, a specyficzne przejścia z jednego riffu w drugi są żywcem wyjęte z nieświętej trylogii Darkthrone. Chilijskie popisy wieńczy świetnie wykonany cover Emperor, który ze względu na to co się z tą kapelą stało po „In The Nightside Eclipse”, powinien ich nieco zawstydzić, przypominając im co wyrażał ich black metal na „Wrath Of The Tyrant”. Gdy cichnie Funeral Fullmoon, zaczyna Nocturnal Prayer, będący kanadyjskim odpowiednikiem swego poprzednika, lecz nie do końca. Początek jest obiecujący. Miałem wrażenie, że będę miał do czynienia z czarcią odmianą Turbonegro. Niestety po chwili punkowy sznyt ustępuje zwyczajowemu bleczurowi ze średnią agogiką. Kompozycje Murder’a wypełniają chwytliwe tremolo, któremu akompaniuje dudniąca sekcja rytmiczna. Zapętlają się one w nieskończoność, ale na szczęście przerywają je niekiedy wtrącenia i solówki na heavy metalową modłę. Pomimo tego, że wieje tu chłodem to jednak jak dla mnie jest tu zbyt melodyjnie, a te momentami wręcz „piosenkowe” loop’y, odnoszę wrażenie, iż nużą nie tylko mnie, ale również samego wykonawcę. Materiał zamyka cover Satanic Warmaster i to tyle. Polecam fanom czytelnej surowizny, gdyż dla miłośników raw black metalu będzie to mile spędzone 37 minut.

shub niggurath

Recenzja ASAGRAUM „Veil Of Death, Ruptured”

 

ASAGRAUM

„Veil Of Death, Ruptured”

Edged Circle Productions 2023

Po czteroletniej przerwie powabne wiedźmy z Holandii ponownie urządziły sabat czarownic i poczęły przyzywać pradawne demony. Nie zważając na konsekwencję, swój ze wszech miar bezbożny postępek postanowiły uwiecznić nagraniem i tak oto powstał album „Veil of Death, Ruptured” Po przesłuchaniu owego krążka muszę Wam powiedzieć, że Panie te przy pomocy przeklętych praktyk, pokrętnych modlitw i zakazanych rytuałów, jakie tu usłyszymy,  przyzywają, zaklinają, złorzeczą i bluźnią na potęgę. Uszczegóławiając jednak nieco bardziej, „Veil of Death…”, czyli trzeci, duży album hordy Asagraum, to materiał, gdzie na kanwie tradycyjnie surowego, granego z pasją i oddaniem  Black Metalu II fali gatunku dziewczyny stworzyły prawdziwe, okultystyczne misterium. Ten krążek jest niczym zimny pocałunek śmierci (oczywiście z języczkiem) przed drogą w zaklęte labirynty piekielnych otchłani. Beczki sieją tu konkretny, siarczysty rozpierdol, choć nie stronią także od zdecydowanie cięższych i bardziej zróżnicowanych technicznie patentów, smolisty bas bulgocze złowrogo i także potrafi fiknąć nomen omen kozła, zimne, jadowite riffy posiadają sporą głębię, a ponure, bluźniercze wokale podkreślają diaboliczny charakter tego krążka. Te niewątpliwie oddane ciemności niewiasty nie boją się romansować z klimatycznymi, onirycznymi nierzadko, akustycznymi miniaturami, czy nieco mniej oczywistymi dla czarciego metalu narzędziami. Nie stronią także od niszczących dysonansów, wijących się, mizantropijnych warstw melodycznych, złowieszczych, obrzędowych akcentów, czy hipnotycznych, krętych rozwiązań zarówno na płaszczyźnie rytmicznej, jak i wioślarskiej. Niesamowicie mocną stroną twórczości Asagraum jest również to, że horda ta potrafi w swej twórczości wybornie połączyć ortodoksyjną, Szatańską furię z zawiesistą, okrytą całunem ciemności, niemal transową atmosferą. Ich wściekła, zimna, ale dziwnie urzekająca zarazem muzyka sprawia, że odpływasz do innego wymiaru, gdzie zło ukazuje swą potęgę, majestat i pociągającą, mroczną wspaniałość. Kurczę, nie spodziewałem się tego, a przeorała mnie ta Diabelska mantra niemożliwie. Sam już nie wiem, czy to rzeczywistość, czy zły sen. Czuję zapach siarczanych wyziewów. Rozkoszuję się atmosferą strachu i rozpaczy. Ulegam zakazanym, wyuzdanym, sprośnym pragnieniom. Karmię się bólem. Ciemność ożyła. Uwierzcie tym kobietom. „Zasłona Śmierci Pękła”. Dokonało się.

 

Hatzamoth

sobota, 28 października 2023

A review of Oculus Vacui "Rites of the Sabbath"

 

Oculus Vacui

"Rites of the Sabbath"

Dawnbreed Rec. 2022

The Netherlands is not particularly associated with black metal. Which is not to say that black metal doesn't exist there. It's also not too much of a mountainous country, on the contrary. But what does geography have to do with music? In the case of Oculus Vaciu, which is the first time I've encountered the band, even though this is the second full-lenght album of this creation, it has a little. At least in the realm of associations. The gentlemen on "Rites of the Sabbath" (by the way, in the case of this album, the title is at least misleading) present two long compositions, which with their atmosphere transport the listener to landscapes of snow-covered peaks. This is that specific faction of black metal, which enchants above all with its atmosphere and requires total devotion and concentration. This is because you won't find catchy riffs or classic picking in these songs. For almost twenty minutes we are attacked by several looped melodies, striking with the force of a mountain blizzard, at which one can feel like a mountaineer, who in extremely adverse weather conditions is trying to reach his goal. You've probably already guessed that the harmonies on this album are extremely simple and austere, with steadily buzzing guitar lines, slightly withdrawn bass, yet engaging with their wintry melody and hypnotic consistency. Equally consistent on this album are the vocals, piercing through the musical layer with savage predation, crying out in a uniform, inhumanly despairing tone, with no unnecessary variety or expression of other tfeelings than despair, horror, pain.... It must be said that despite their length, both songs pass surprisingly quickly, as if time was speeding up, and before we realize, we fall into a deep rift, or ambient passage, crowning both "The Aethyr of Axziarg" and "Litany unto Mortiis Samealilith." "Rites of the Sabbath" is not avant-garde or exploratory material. Nor is it a commercial product. This type of sound is intended only for a narrow circle of the most ardent maniacs of atmospheric, raw black metal, despising fashion and elaborate additions. This album is simple. Simple and atmospheric. If that's what you're looking for in music, plus you value analog media, you'll know where to look for this tape.

- jesusatan

Recenzja MOON ORACLE „Ophidian Glare”

 

MOON ORACLE

„Ophidian Glare”

Signal Rex 2023

Z Moon Oracle mięliście już okazję spotkać się na łamach Apocalyptic Rites cirka dwa lata temu, gdyż ich pierwszy pełny album recenzował bowiem mości pan jesusatan. Bardzo pozytywnie się chłop o nim wyrażał i zaiste miał rację, gdyż i na mnie krążek ten wywarł jak najbardziej pozytywne wrażenie. Rok Bestii 2023 przyniósł nam drugą płytę tego fińskiego horda i zdradzę Wam od razu jak na spowiedzi, że to także wyśmienity ochłap czarnej surowizny jest. Żadna stylistyczna wolta się tu nie dokonała i bardzo kurwa dobrze. Księżycowa Wyrocznia nadal więc rzeźbi w charakterystycznym dla siebie stylu, kultywując i gloryfikując Black Metal z początku lat 90-tych, który swe korzenie ma głównie w pierwszych produkcjach Necromantia (objawia się to zwłaszcza w konstrukcjach poszczególnych wałków, oraz swoistym, ciężkim brzmieniu ziarnistego basu). Czuć jednak na tym materiale także ducha wczesnych płyt Barathrum, czy Beherit, a w mistycznych zwolnieniach możemy odnaleźć Diabła obecnego na „Wicca”, „Göetia”, czy też Häxan…”, bądź „Henbane…” wiadomo kogo. Gęsta i zawiesista to muza, która, choć hołduje raczej prostym rozwiązaniom, to bynajmniej do najprostszych nie należy. Muzycy zespołu zadbali bowiem o to, aby dźwięki te, przy całym swym bestialskim, surowym szlifie były odpowiednio zróżnicowane i urozmaicone (oczywiście w obrębie kanonów tego gatunku). Wszystko chodzi tu wiec jak w szwajcarskim zegarku. Najważniejsza, przynajmniej dla mnie,  jest jednak atmosfera, jaką posiada ten krążek. Hipnotyczny, chwilami wręcz rytualny, okultystyczno-nekrotyczny klimat tej produkcji po prostu miażdży bez ostrzeżenia. Dla wszystkich maniakalnych wyznawców bezlitosnego, ponurego diabelstwa „Ophidian Glare” to płytka z gatunku musthave. Tych mniej zadeklarowanych również zachęcam do zapoznania się z tą płytką, gdyż to piekielnie dobry album jest i basta!

 

Hatzamoth

Recenzja Sanctum Sathanas „Into The Eternal Satanic Damnation”

 

Sanctum Sathanas

„Into The Eternal Satanic Damnation”

Inferna Profundus Records 2023

Sanctum Sathanas to chilijski duet, który wchodzi w skład osławionej już chyba Pure Raw Underground Black Metal Plague. Pierwszego listopada Inferna Profundus Records zaprezentuje ich debiut. Oczywiście zawierać będzie siedem numerów surowego black metalu, którego korzenie mocno osadzone są w tradycji drugiej fali tego gatunku. Chodzi mi tutaj głównie o ujęcie norweskie, gdyż charakter kostkowania czy też tremolo oraz specyficzne zwolnienia i przejścia, wyraźnie wskazują na styl muzykowania tych potomków wikingów. W owych momentach jest naprawdę zimno i niesłychanie mizantropijnie. Dźwięki płyną w średnich tempach. W tle przygrywa im minimalistyczna, lecz dobrze słyszalna sekcja rytmiczna. Nad wszystkim unoszą się lodowate wokale, delikatnie potraktowane pogłosem, który obniża skutecznie temperaturę tego materiału do zera bezwzględnego. Oprócz stanowczych i klasycznie biczujących riffów, od czasu do czasu Chilijczycy wplatają w swoje kompozycje troszeczkę niezobowiązujących melodii, wprowadzając do tego konserwatywnego „zmrażania” nieco własnych pomysłów, które urozmaicają go i dodają mu delikatnie melancholii, a fantastyczne klawisze w czwartym utworze „Transcendental Fire”, a także wręcz klasyczna solówka pod koniec piątego kawałka „The Night Of The Malignant Specter” udowadniają, że być może do ich wizji komponowania, zagoszczą kiedyś te elementy w szerszym wymiarze. Black metal w wykonaniu Sanctum Sathanas to proste granie, ukierunkowane na oddanie czci tej sztuce w takim ujęciu, aby nie uchybić jej honoru. Zakochani w raw black metalu, który pomimo swego ostrego usposobienia jest w stu procentach czytelny, powinni być zadowoleni. Pozostałym metalowcom odradzam.

shub niggurath

piątek, 27 października 2023

Recenzja / A review of Hexorcist / Morbid Messiah “Veneration of Irreverence / Post Mortem Abominations”

 

- FOR ENGLISH SCROLL DOWN  -


Hexorcist / Morbid Messiah

“Veneration of Irreverence / Post Mortem Abominations”

Godz ov War 2023

Takie kasety to lepsze od kobiety. Stęskniliście się za Hexorcist? Bo ja już trochę tak, choć nie można zarzucić Amerykanom, że nie dbają o słuchacza. Po zeszłorocznym splicie z Putrid, panowie postanowili przypomnieć o sobie po raz kolejny, także za pomocą materiału łączonego, tym razem w towarzystwie Morbid Messiah. Oba zespoły serwują po dwa kawałki, co daje łącznie jakieś dwanaście minut deathmetalowego wyrzygu. Strona pierwsza to autorzy „Evil Reaping Death”. Tutaj sprawa jest prosta jak jebanie. Jeśli ktokolwiek potrafi w dzisiejszych czasach wskrzeszać ducha wczesnego Morbid Angel, to będą to w pierwszej linii właśnie wspomniani Jankesi. Już poprzednie wydawnictwa bardzo mocno zalatywały klimatem „Abominations of Desolation”, ale tym razem można odnieść wrażenie, jakby „Exonerating Malediction” i „ Veneration of Irreverence” stanowiły dwie zaginione kompozycje z sesji tegoż albumu. Gitarowe harmonie to czysta poezja i prawdziwy kult klasyków z Florydy. Ostre jak żyletka riffy podkręcane Trey’owymi solówkami, świetne partie bębnów i szorstki wokal, tez jakby celowo stylizowany barwą i manierą na wczesnego Vincenta, to głęboki ukłon dla końcówki lat osiemdziesiątych i okresu, kiedy deathmetalowy potwór wychylił łeb nad powierzchnię. Jeśli już wspomniałem o wokalach, to nadmienić należy, ze odpowiada za nie Gene Palubicki, który to jakiś czas temu podmienił na stanowisku śpiewaka jednego z „Hexorcistów”. Przyznam się jednak, że gdyby ów fakt był mi nieznany, nigdy bym nie wpadł, że to właśnie ten pan stoi obecnie za mikrofonem, gdyż jego sposób śpiewania różni się wyraźnie od tego, co robi w macierzystym zespole. No, jeśli panowie utrzymają obecny kurs i formę, to czuję, że kolejna duża płyta zabije. Morbid Messiah prezentuje się zdecydowanie bardziej surowo, albo, jak ktoś woli, garażowo. Brzmienie ich kompozycji jest bowiem zdecydowanie prymitywniejsze i trącące kanciapą. Podobnie sprawa ma się z dwiema kompozycjami na tej stronie taśmy. Mniej tutaj chwytliwego riffowania a więcej gruzu, brutalności i barbarzyństwa. Meksykanie, jak im tradycja narodowa nakazuje, nie pierdolą się w tańcu, tylko atakują prostymi, wściekłymi harmoniami, bardziej na zasadzie tarana niż taktycznie przemyślanego planu. Nie znaczy to jednak, że mamy tutaj dudnienie na jedno kopyto przez sześć minut, gdyż nie jest to bezmyślna sieczka. Z tym, że wszelkie zmiany tempa, czy momenty na złapanie oddechu zostały tutaj ograniczone do minimum, a główny nacisk położony na zadawanie obficie krwawiących ran. Oba zespoły serwują zatem klasyczny metal śmierci, oba z nieco innego punktu widzenia, ale oba wychodzą w tej krótkiej potyczki z tarczą. Bo jestem przekonany, że jeśli ktoś dotychczas nie znał któregoś z nich, po odsłuchaniu rzeczonego splitu poczuje nieodpartą potrzebę nadrobienia zaległości. Wspaniała przystawka, palce lizać.

- jesusatan



Hexorcist / Morbid Messiah

"Veneration of Irreverence / Post Mortem Abominations".

Godz ov War 2023

 

Such tapes are better than a woman. Have you missed Hexorcist? Because I already have a little, although you can't accuse the Americans of not caring about the listener. After last year's split with Putrid, the gentlemen decided to remind of themselves once again, also with combined material, this time accompanied by Morbid Messiah. Both bands serve up two tracks each, bringing the total of twelve minutes of deathmetal vomit. Side one is the authors of "Evil Reaping Death." Here the matter is as simple as fucking. If anyone can resurrect the spirit of early Morbid Angel these days, it would be the aforementioned Yankees in the first place. Already the previous releases were very much inundated with the atmosphere of "Abominations of Desolation", but this time it feels as if "Exonerating Malediction" and " Veneration of Irreverence" were two lost compositions from the sessions of the forementioned album. The guitar harmonies are pure poetry and true worship of the Florida classics. Razor-sharp riffs enforced by Trey-like solos, great drumming and harsh vocals, also deliberately stylized in timbre and manner to early Vincent, are a deep bow to the late eighties and the period when the death metal monster raised its head above the surface. If I have already mentioned the vocals, it should be mentioned that Gene Palubicki, who some time ago replaced one of the "Hexorcists" on the singing position, is responsible for them. I must admit, however, that if this fact had been unknown to me, I would have never guessed that it is this gentleman who is currently behind the microphone, as his way of singing is clearly different from what he does in his own band. Well, if the gentlemen maintain their current course and form, I feel that the next big album will kill. Morbid Messiah presents a decidedly more raw, or, if you prefer, garage-oriented tunes. Indeed, the sound of their compositions is decidedly more primitive and reeking of rehearsal room. The case is similar with the two compositions on this side of the tape. Less catchy riffing here and more rubble, brutality and barbarism. The Mexicans, as their national tradition dictates, don't fuck around, but attack with simple, furious harmonies, reminding more of a battering ram attack than a tactically thought-out plan. This doesn't mean, however, that we have samey for six minutes, because it's not a mindless chaff. With that said, any tempo changes or moments to catch a breath are kept to a minimum here, and the main emphasis is on inflicting profusely bleeding wounds. So both bands serve up classic death metal, both from a slightly different point of view, but both come out in this brief skirmish with a shield. So I'm convinced that if one is not familiar with either of the bands so far, after listening to the said split they will feel an irresistible urge to catch up. A great appetizer, finger licking good.

- jesusatan


Recenzja Summoning Death „A Traumatic Night Of A Creeps”

 

Summoning Death

„A Traumatic Night Of A Creeps” E.P.

Chaos Records 2023

Summoning Death to kapela z Meksyku, która założona została w 2014 roku przez dobrze znanych muzyków, bowiem są to działający niegdyś w Denial, Ricardo Gil oraz maczający kiedyś swoje palce w Shub Niggurath, Francisco Aguilar. Kapela ta obecnie ma na koncie już dwa albumy, co prawda od ostatniego wydawnictwa minęły już trzy lata, ale ci, którzy są spragnieni ich muzykowania będą mogli sprawdzić nowe kawałki tego składu na nadchodzącej epce. Ukaże się ona 28 października i zawrze w sobie dwa nowe numery i dwa covery takich zespołów jak Edge Of Sanity i Traumatic. Death metal jaki prezentuje Summonig Death nawiązuje do europejskich klasyków więc nic dziwnego, że w tutejszych dwóch świeżych kompozycjach słychać sporo podobieństw do między innymi Demilich, Grave czy wczesnego Amorphis. Meksykanie poczynają sobie całkiem żwawo. Dominują u nich, wydobywające się z mięsistych gitar szybkie riffy, które wspomagane są ciężką sekcją rytmiczną i niezłymi growlami. Za sprawą zamiłowania tych muzyków do horrorów, „A Traumatic Night Of A Creeps” wzbogacona jest o szczególnie niepokojący klimat znany z tego typu filmów. Ujawnia się on w wolniejszych momentach, których nastrój jest wyraźnie upiorny oraz w niektórych zagrywkach jak na przykład ta, występująca po basowym solo w utworze „Halloween”. Poza tym rzępolenie tego kwintetu to energiczny metal śmierci, pełen intensywnych akordów i rytmicznych bębnów. Łatwo wpada w ucho i swą krwistością może niejednemu z jego odbiorców zrobić dobrze. Nic czego byśmy nie znali, ale zagrane z jajem i zaangażowaniem. Nie wspomnę o wyżej wymienionych coverach, bo chyba nie muszę. Poprawny decior w tradycyjnym ujęciu, chwilami intensywny i niekiedy nieco przerażający. Warto sprawdzić.

shub niggurath

A review of DEATH MAGICK "Demo MMXXIII"

 

DEATH MAGICK

"Demo MMXXIII"

Dawnbreed Records 2023

 


Oh for fuck's sake, holy mother and all the saints! Ladies and gentlemen, citizens of the world and the neighborhood. Let it be known to all of you together and to each of you individually, that "Demo MMXXIII" threw me to the ground, spread me on my shoulder blades and didn’t let me get up again! Okay, and now a little more seriously (although seriously is when you’re lying in a coffin). Remember those days when Heavy Metal was a vehicle for occult vibes, secret knowledge and evil of all kinds? There are probably not many of us left who remember that (eh, a tear rolls down the eye socket). To cheer your hearts I will remind you of the truth that when two or three gather in the name of the Horned One, there He is among them as well. However, returning to the point, because I have a feeling we've strayed a bit from it, I asked this question for a reason, but you've probably guessed that by now. This is the kind of sound I mentioned at the beginning, because the enigmatic project from Israel called Death Magick pays tribute to it. The three tracks on their debut material are an excellent, I would say textbook example of how to play Heavy Metal permeated with darkness and fumes of hell. Seemingly nothing new will be encountered here. The drums pound hard and bluntly, the thick bass provides the proper low tunes, the classic riffs supported by delectable, frenetic solos kick in the ribs healthily, and the exquisite vocalizations, also rooted deep in the tradition of the genre, do the job perfectly as fuck. Add to it a pinch of dark synths and you've got it. A recipe that has been patented, proven and used hundreds of thousands, if not millions of times already, and yet in Death Magick's music you can clearly feel the flavors and aromas of the abyss, and the breath of the Devil himself. I myself don't know how they do it, but there is no bullshitting, the blessing of the Lord of Darkness is what they must certainly get! The way this band plays their music simply tears me to pieces and throws to my knees every time. I listen to this material over and over again like a man possessed and can't get free from its influence. Such mystical Heavy with a clear, tangible almost touch of Evil is what old Hatzamoth loves anytime, anywhere. I hope that the band will soon spawn (with the prominent help of Satan, of course) some longer material, because these three compositions are not enough for me, definitely not enough. I want fucking more, much more! So I'm waiting for the next manifestation of genius from the camp of Israeli Death Magick, and my impatience is really huge.

 

Hatzamoth

czwartek, 26 października 2023

Recenzja Dominion Of Suffering / Phobonoid „Dominion Of Suffering / Phobonoid”

 

Dominion Of Suffering / Phobonoid

„Dominion Of Suffering / Phobonoid”

Godz Ov War 2023

Niecałe pół roku temu materiał ten wydał słowacki label Necroeucharist Productions z tym, że na winylu. Obecnie pragnie go przybliżyć szerszej grupie odbiorców, gdyż nie wszyscy przecież posiadają gramofon, nasz rodzimy Godz Ov War. Dobrze się stało, bo ci którzy tego urządzenia nie mają będą mogli zaznajomić się z tym splitem, oczywiście po zakupie płyty kompaktowej, a naprawdę warto ją posiadać, gdyż twórczość tych kapel jest zacna. Na pierwszy ogień idzie słowacko-szwajcarski projekt, czyli Dominion Of Suffering. Są to tylko trzy numery, ale pozostawiające niemałe spustoszenie w głowie. Co zapodają to mechaniczny death / black metal przywodzący skojarzenia z norweskimi kapelami takimi jak Zyklon B czy Mysticum. Dźwięki wygenerowane przez ten zespół to istna, soniczna anihilacja. Jednostajny „hałas”, niekiedy poprzecinany, kontrastującymi z podstawową teksturą solówkami mknie w średnim i szybkim tempie. Łomocząca sekcja rytmiczna przygrywa mu z dokładnością maszyny cyfrowej, nadając industrialny charakter. Precyzyjnie wkomponowane w te kawałki wokalizy podkreślają stanowczość tej muzyki, a różnorodny sposób ich artykułowania udowadnia, że nic tu nie jest dziełem przypadku. Najnowsze utwory Dominion Of Suffering to przemyślany oraz skrajnie wyrachowany atak na narządy słuchowe, niosący czystą nienawiść i czerń. Po tych intensywnych dwudziestu minutach wchodzi włoski Phobonoid. Tak jak jego poprzednicy, Lord Phobos zamieścił tutaj trzy kompozycje, które utrzymane są w swoistym mariażu industrialnego black metalu z doomem. W przeciwieństwie do Dominion Of Suffering muzyka tutaj płynie znacznie wolniej. Brzmienie gitar jest gęściejsze i lekko gruzowate, a dudniący bas wraz z nisko zawieszoną perkusją dociąża odpowiednio już i tak duszną atmosferę. Spomiędzy klasycznych i przytłaczających riffów niekiedy wyłaniają się ciekawe tremolo, które trwale wżerają się między zwoje mózgowe. Wszystko okraszone syntezatorowym tłem i nienawistnymi wokalami robi piorunujące wrażenie. Te monumentalnie podążające przed siebie akordy, tworzą autentyczny klimat nieuchronnej zagłady doprawiony delikatnie rytualnym odcieniem.Osacza on odbiorcę, wpędzając go w stupor, który puszcza dopiero po zakończeniu tych kompozycji. Ten niesamowity split przedstawia dwa sobie przeciwstawne sposoby na czarną sztukę. Dominion Of Suffering to bezduszna i bezkompromisowa napaść na nasze zmysły przy użyciu skrajnie odhumanizowanego black metalu. Z kolei Phobonoid jest bluźnierczym walcem ze średnią agogiką i kosmiczną aurą. Dominion Of Suffering stawia bardziej na proste, lecz bezlitosne nuty, zaś Phobonoid koncentruje się raczej na kreowaniu mrocznego środowiska, nie stroniąc przy tym od depresyjnych melodii rodem z gotyckiego metalu śmierci. Ci, którym już ślinka cieknie mogą być spokojni. Wydawnictwo będzie dostępne lada dzień, bo już w piątek 27 października. Zapraszam więc do Godz Ov War, gdyż diabelnie warto mieć to na półce.

shub niggurath

Recenzja SÜHNOPFER „Nous Sommes D’Hier”

 

SÜHNOPFER

„Nous Sommes D’Hier”

Debemur Morti Productions 2023

 


O czwartym albumie długogrającym francuskiego projektu Sühnopfer, w którym niepodzielnym władcą jest Ardraos, wszystko w zasadzie mówi tytuł tego krążka. „Nous Sommes D’Hier”, czyli innymi słowy, można to zrozumieć po naszemu jako „Jesteśmy z Wczoraj”. Nie wiem, czy tytuł ten miał być pewnego rodzaju manifestem, ale rzeczywiście muzyka zawarta na czwartym pełniaku tego horda faktycznie jest jakby z wczoraj. Podczas gdy duża część zespołów dąży do nadania muzyce Black Metalowej bardziej awangardowej, wysoce pokręconej, a nieraz wręcz psychodelicznej formy, Ardraos postanowił spenetrować tradycję gatunku, efektem czego powstała bardzo dobra, niemal orzeźwiająca płytka umocowana w jadowitym, zimnym, ale zarazem melodyjnym Black Metalu. Natkniemy się więc na tym materiale na wściekłe, siarczyste linie beczek mogące kojarzyć się w tym elemencie z najlepszymi płytami Abigor, surowe, tchnące mroźnymi podmuchami, nasycone agresją wiosłowanie zdefiniowane niejako przez Sacramentum, Emperor, Dissection, czy Unanimated i rasowy, dziki, bluźnierczy scream. Usłyszymy także na tej produkcji trochę akustycznych igraszek, wyraźne dotknięcie barokowej i średniowiecznej muzyki obrzędowej, błyskotliwie zaadoptowane, gregoriańskie tematy chóralne przewijające się w złożonych akcentach melodycznych, przestrzenne elipsy i płynne, wznoszące się powściągliwie,  chwytliwe zakola melodyjnej materii ulokowane w zwartej, stosunkowo gęstej strukturze tego krążka, jak i meandrujące, złośliwe harmonie. Nie sposób również nie odnotować gościnnego występu Vindsval’a (Blut Aus Nord) w spektakularnym „Sermon Sur Le Trépassement”. Gwałtowny, zapalczywy, pełen srogich, zadziornych riffów, a zarazem na swój sposób wyniosły i pełen majestatu to album. Nie znam wszystkich materiałów Sühnopfer, ale na bazie tego, co dane mi było słyszeć, zaryzykuję twierdzenie, że to, co Ardraos pokazał na „Nous Sommes D’Hier”, to jak na razie zdecydowanie jego opus magnum. Myślę, że krążek ten znajdzie się na czołowych miejscach we wszelkiego rodzaju rankingach i podsumowaniach za rok 2023 w kategorii Melodyjny Black Metal. Dla fanów tego typu dźwięków zakup obowiązkowy.

 

Hatzamoth

środa, 25 października 2023

Recenzja Fadheit „Afterglow”

 

Fadheit

„Afterglow”

Telheim Rec. 2023

Jeśli pamiętacie, trzy lata temu przedstawiałem debiutancki krążek, bardzo zresztą obiecujący, Łódzkiego Fadheit. Dziś parę słów o ich ostatniej, i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, EP-ce. Jest to bowiem pożegnalny materiał zespołu, dedykowany Adamowi Wołoszowi, wokaliście i gitarzyście zespołu, który to przedwcześnie opuścił ten łez padół. Znajdziemy na nim cztery kompozycje autorskie, będące rozwinięciem tego, co mogliśmy usłyszeć na debiutanckiej płycie. Muzyka ta idealnie wpisuje się w szufladkę „Polski Black Metal” i to nie tylko ze względu na wokale, śpiewane w naszym języku narodowym. A jak już od tego zaczynam, to dodam, że teksty na „Afterglow” są zdecydowanie z rodzaju tych dających do myślenia, a nie jedynie niby filozoficznej grafomanii. Zresztą podoba mi się bardzo ekspresyjny sposób ich wyrażania. Niby w ściśle określonych ramach, bez zbędnego silenia się na awangardę, Adam potrafił niezwykle obrazowo malować płynące ze swojej poezji uczucia.  Muzycznie natomiast, znajdziemy na tej EP-ce wiele nawiązań do drugiej fali black metalu. Rzecz w tym, że Fadheir, w zasadzie od początku, nie komponowali jednokierunkowo. W ich kompozycjach znajdzie się miejsce na ostre, jadowite riffowanie, ale i na mocno chwytliwe melodie. I to właśnie one, mimo iż wcale nie przesadnie eksponowane, stanowią główną zaletę „Afterglow”. Wspomniałem wcześniej o polskości tych dźwięków. Faktem niepodważalnym jest, iż nasze, zwłaszcza młode zespoły, nie zawsze zamierzenie, często budują swoje kompozycje w charakterystyczny sposób. Nie mam bynajmniej na myśli tego, iż brzmią identycznie, ale być może to szkoła Furii czy Mgły gdzieś tam podświadomie tkwi w umysłach muzyków. Przykładów można by wytykać wiele, ale wskażę jedynie końcówkę „Dopamina”, gdzie po akustycznym fragmencie następuje zryw jakby podkradziony Nihilowi z sali prób a zaraz potem d-beatowy riff  z „Opentańca”. Absolutnie nie zarzucam Fadheit plagiatu, tym bardziej, że autorskich pomysłów tu sporo, jedynie podkreślam, że inspiracje są czerpane z najlepszych źródeł. Myślę, że ten materiał jest dowodem na systematyczny rozwój zespołu i mogę jedynie domyślać się, iż druga duża płyta wprowadziła by Fadheit do krajowej ekstraklasy. To jednak nigdy nie nastąpi a nam musi wystarczyć ostatnie piętnaście minut zarejestrowane przez chłopaków pod tym szyldem. Szczerze polecam.

- jesusatan

Recenzja MAVORIM „Ab Amitia Pulsae”

 

MAVORIM

„Ab Amitia Pulsae”

Purity Through Fire 2023

W przypadku wydanej w tym roku, czwartej już płyty niemieckiego projektu Mavorim niejako dałem się nabić w butelkę. Chłopaki wyglądali bowiem zawodowo, a i pozy też mieli, jak należy. Normalnie samo zło. Okładka albumu utrzymana w zgniłych brązach, na której prezentuje się wyłażąca z ziemi kreatura w masce gazowej także prezentowała się nadzwyczaj fachowo i rokowała naprawdę dobrze. Wszystko to jednak można o kant dupy rozbić, gdyż muzyka, jaką znajdziemy na „Ab Amitia Pulsar”, to melodyjny Black Metal. Nie to jest jednak najgorsze, wszak niejedna produkcja z melodyjną diabelszczyzną potrafi sponiewierać jak ta lala. Najgorsze jest to, że to melodyjne granie w wykonaniu Mavorim jest tak ohydnie przystępne i miłe w obejściu, że można się porzygać. Pod względem warsztatowym, kompozycyjnym, czy wykonawczym nie można im nic zarzucić (słychać bowiem, że chłopaki doświadczenie mają i wiedzą, jak używać swych instrumentów), poza tym, co już napisałem powyżej. Przy odsłuchu 80% tego materiału zbiera się na wymioty, a tylko 20% jest ewentualnie do przyjęcia. Jeżeli chcecie konkretów, to tylko utwory „Unter den Mühlen der Zeit” i „Das Schluchzenund Wimmern” (czyli dwa z jedenastu) jakoś się bronią. Resztę (przynajmniej jeżeli chodzi o ten album) można osrać i spuścić w kiblu, co też niniejszym czynię, bez niepotrzebnej zwłoki.

 

Hatzamoth

wtorek, 24 października 2023

A review of Larvae "Acid Horror Cult"

 

Larvae

"Acid Horror Cult"

Dawnbreed Rec. 2022

I am quite prejudiced against women in metal music. Especially those in the death metal faction, trying to growl. They usually sound soft, or at least bland. There are exceptions from the rule, of course, just to mention the legendary Lori Bravo. I telling this because Larvae is a project under the leadership of Lucilla Sericata, who calls the tune in this project and is basically responsible for all the music. I was very skeptical about "Acid Horror Cult," especially since I was not familiar with Larvae's previous recordings. In no time it turned out that in this case literally everything related to this EP harmonizes with each other. The project's name, the title and artwork perfectly reflect what the Italian woman has to say musically. Imagine what a swamp would look like if it boiled. A slow bubbling, splashing sludge, floating to the surface, partially shredded carcass remains and an incredible stench. The sounds contained on "Acid Horror Cult" reek of death and decay. The two compositions included on the wax disc (plus an outro) are an unhurried torture in sludge / doom tempo. The chords flow slowly, at a maximum d-beat tempo, crushing with their mass and sucking all the oxygen out of the atmosphere. Melodies are scarce here, but there's plenty of sick atmosphere, as if from a B-grade horror film, enhanced by minor synth additions. Associations with Winter are most appropriate in this case, except that the sound of these recordings is much more muddled, and the low-tuned guitars may also direct associations in the direction of Mortician on morphine. Listening to these tracks, you can actually feel as if you were sinking into quicksand. However, it is not the music itself that is extraordinary here, as there are few revealing elements, but the vocals. What this, undoubtedly not sane, woman is doing with her voice is a disease in an advanced stage. Deep vomits, probably coming from the colon itself, cringing, possessed screeching, whispering, laughing, declamations or even singing, in a tune of a psychopath humming a lullaby to her child, it's all here. And combined with a simple musical background, it can send shivers down your spine. Undoubtedly, this is not music composed by a sane social individual, so I doubt I would want to find myself alone in a room with Ms. Lucilla, despite the fact that she's quite a hot siniorita. The only objections I have about "Acid Horror Cult" is that this material is so short. I'm eagerly awaiting the next Larvae chapter, even if after such a small dose I'm already feeling a little unhealthy.

- jesusatan

Recenzja PUSTILENCE „Beliefs of Dead Stargazers and Soothsayers”

 

PUSTILENCE

„Beliefs of Dead Stargazers and Soothsayers”

Memento Mori 2023

Australijski Pustilence przedstawiałem już na łamach naszej zacnej, internetowej gazetki przy okazji pisania na temat ich wydanej przed trzema laty Ep’ki. Wszyscy, którzy czytali tamtą recenzję, wiedzą, że niecierpliwie czekałem na nowy materiał tych panów, a ci, którzy tego nie wiedzieli właśnie zostali o tym fakcie poinformowani. Me oczekiwanie trwało długie 36 miechów, ale kurwa było warto, i to zdecydowanym ruchem dydka! Pierwsza duża płyta mieszkańców Brisbane to bowiem w chuj zajebisty materiał jest. Old School Death Metal sowicie nadziany teksturami rodem z jadowitego, złego, korzennego Thrash’u, jaki zawiera  poniewiera z siłą wielkiego buldożera i niszczy skuteczniej, niż kompania zwartych szeregów. Wcale nie będzie przesadą stwierdzenie, iż „Beliefs…” jest uosobieniem wszystkiego, co najlepsze w Metalu Śmierci z wczesnych lat 90-tych. Bębny na tej produkcji po prostu miażdżą, tłusty, grubo wykańczany bas brutalnie wywraca wnętrzności, zagęszczone riffy o posmaku i aromacie ropiejących, otwartych ran rozrywają na strzępy, a drapieżny, zaflegmiony growling sprawia, że co bardziej wrażliwym mogą puścić zwieracze. Choć zespół pełnymi garściami czerpie z klasyki gatunku, to chłopaki nie prężą muskuł dla picu, nie przechwalają się, i nie silą na zaprawiony gruzem Old School (choć w ich twórczości jest go ma morgi i hektary). Ich muzyka ma szczery, naturalny, organiczny charakter, jednym słowem słychać, że tworzone przez nich śmiertelne dźwięki płyną prosto z ich wnętrza, duszy, czy serca* (*niepotrzebne skreślić). No i to w zasadzie wszystko, gdyż „Wierzenia Zmarłych Obserwatorów Gwiazd i Wróżbitów” jest płytką doskonałą, i to fakt niezaprzeczalny i niepodważalny. Na koniec mam jeszcze tylko jedno pytanie. Lubicie konwulsyjne nuty, jakie znajdują się na płytach Oppressor, Autopsy, Morta Skuld, Gutted, Massacre, Morpheus Descends, czy Disincarnate? Jeżeli odpowiedź na nie jest twierdząca, to produkcje Pustilence po prostu muszą się znaleźć w Waszych przepastnych kolekcjach. Sprzedajcie nerkę, spermę, bądź inny organ, na który jest akurat popyt, ale je zdobądźcie. Tylko bez wykrętów proszę.

 

Hatzamoth

Recenzja Oerheks „Valkengebed”

 

Oerheks

„Valkengebed”

Amor Fati / Babylon Doom Cult 2023

No i mamy drugie w tym roku, a w sumie już trzecie demo tego belgijskiego projektu, które wyda jak zwykle Amor Fati, ale tym razem na spółę z Babylon Doom Cult. Na „Valkengebed” ponownie, jak na poprzednim „Landschapsanachronismen”, mamy do czynienia z dwoma kawałkami atmosferycznego black metalu. Na najnowszym wydawnictwie nasz Flamandczyk wraca do spokojniejszych rytmów, choć w niektórych momentach bywa nieco szybciej, lecz nie uświadczymy jednak tutaj krótkich i agresywnych zrywów jak na drugim demosie. Całość opiera się na spokojnym tremolo, które leniwie płyną przed siebie, tworząc smutny i roztargniony pejzaż. Mami on swą jednostajnością i hipnotyzuje, skutecznie wpędzając nas w trans. Zimne gitary wraz z wyraźnie drugoplanową sekcją rytmiczną i klawiszowym podkładem rozleniwiają i zasmucają, ale również pobudzają do refleksji, która przy akompaniamencie tej muzyki może być jedynie gorzka i do granic depresyjna. Uczucia te zintensyfikowane są za sprawą wokaliz Hans’a Cools’a, które wrzeszczą niczym nasze zbolałe „ja”. Materiał tradycyjnie został odpowiednio przybrudzony tak, aby sprawiał wrażenie starego nagrania, którego ziarnistość wzmacnia nierzeczywistość płynących z niego dźwięków. Generalnie nic nowego tutaj, jeżeli chodzi o twórczość Oerheks, nie znajdziemy. Cały czas ten jednoosobowy projekt porusza się w tym samym, eterycznym klimacie. Zainspirowany historią i przyrodą swego kraju, Hans Cools, nieprzerwanie komponuje osobliwą, black metalową muzykę tła, która z powodzeniem towarzyszyć nam może podczas długich jesiennych wieczorów. Konsekwentnie, no i dobrze. Kto lubi, ten posłucha.

shub niggurath