ATEMPORAL
„Thorn
Genesis”
I,
VoidhangerRecords 2023
Gdy
tylko zobaczyłem, kto kryje się za kanadyjskim projektem Atemporal, zatarłem
łapy z radości i czym prędzej począłem zagłębiać się w wydany w tym roku,
pierwszy, długogrający jego album. A musicie wiedzieć, że osobą za wszystko
odpowiedzialną jest tu nie kto inny, jak Sebastian Montesi, czyli jegomość
uwikłany także w Auroch, Egregore, Iogsothep i Mitochondrion. Sami przyznacie,
że to nie licha rekomendacja nieprawdaż? Wróćmy jednak do owego pierwszego
pełniaka. Wałkuję go dobre trzy dni i przyznaję, że spodziewałem się płyty może
nie lepszej (gdyż nie jest ona wcale zła), ale na pewno równiejszej i mimo
wszystko bardziej spójnej, zwięzłej i treściwej. „Thorn Genesis” serwuje nam
natomiast pewną huśtawkę nastrojów (oczywiście nielicho popapranych, ale
jednak). Usłyszymy tu bowiem całą masę postrzępionych, wirujących złowrogo,
dystopijnych, przeszywających riffów,
przytłaczające, szorstkie atonalne akordy o dziwnie żałobnych wykończeniach, od
cholery pozornie nielogicznych i nieoczekiwanych faktur dźwiękowych
meandrujących pomiędzy ślepymi torami, które dezorientują i powodują, że trzeba
się dobrze przysłuchać, aby umieścić je w pewnej chronologii tej płyty. Bębny
puszczone z trupa (nad czym ubolewam) będące w złożonej interakcji z basem o
grubej granulacji serwują okrutny napierdol gęstym gradem blastów, by w jednej
chwili zmienić rytmiczną orientację i przeistoczyć się w miażdżący obiekty,
potężny walec, a chore na wskroś, gardłowe growle i dzikie, bluźniercze, wokalne
wykwity potrafią zaorać beret tak, że idź pan w chuj i wróć za trzy godziny.
Niestety krążek ten, o czym już wspominałem, jest niejednorodny. Obok tych
rozpierdalających, rwących skórę pasami struktur nadziejemy się niestety także
na techniczne partie wiosła, czy niemal improwizowane, solowe pitolenia, które
prócz tego, że pokazują instrumentalną biegłość Sebastiana, praktycznie niczemu
nie służą, rozwadniając do tego homogeniczny wydźwięk tej produkcji, jak i złowieszczy
feeling tego materiału, nie wspominając już o tym, że pojawiają się też wówczas
puste miejsca i rażące mielizny, gdzie próżno szukać odpowiedniego dźwięku.
Podobnie rzecz ma się zresztą z całkowicie zbędnymi zastrzykami surowych
melodii, które dodatkowo zaburzają fundamentalną stabilność tej płyty.
Najgorsze jest jednak to, że wszystko, o czy wspomniałem, potrafi się dziać w
obrębie jednego wałka, więc naprawdę poniewierające frakcje potrafią w mgnieniu
oka ustąpić miejsca tym zdecydowanie rzadszym, mało esencjonalnym elementom. Nie
wiem, może i w tym szaleństwie jest jakaś metoda, tylko ja za głupi jestem, aby
ją dostrzec i dlatego nie do końca do mnie trafia ta produkcja (przynajmniej na
razie)? Jeżeli kiedyś to się zmieni, przyrzekam, że czym prędzej Was o tym
poinformuję. Możecie mi wierzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz