środa, 4 października 2023

Recenzja ATEMPORAL „Thorn Genesis”

 

ATEMPORAL

„Thorn Genesis”

I, VoidhangerRecords 2023

 


Gdy tylko zobaczyłem, kto kryje się za kanadyjskim projektem Atemporal, zatarłem łapy z radości i czym prędzej począłem zagłębiać się w wydany w tym roku, pierwszy, długogrający jego album. A musicie wiedzieć, że osobą za wszystko odpowiedzialną jest tu nie kto inny, jak Sebastian Montesi, czyli jegomość uwikłany także w Auroch, Egregore, Iogsothep i Mitochondrion. Sami przyznacie, że to nie licha rekomendacja nieprawdaż? Wróćmy jednak do owego pierwszego pełniaka. Wałkuję go dobre trzy dni i przyznaję, że spodziewałem się płyty może nie lepszej (gdyż nie jest ona wcale zła), ale na pewno równiejszej i mimo wszystko bardziej spójnej, zwięzłej i treściwej. „Thorn Genesis” serwuje nam natomiast pewną huśtawkę nastrojów (oczywiście nielicho popapranych, ale jednak). Usłyszymy tu bowiem całą masę postrzępionych, wirujących złowrogo, dystopijnych, przeszywających  riffów, przytłaczające, szorstkie atonalne akordy o dziwnie żałobnych wykończeniach, od cholery pozornie nielogicznych i nieoczekiwanych faktur dźwiękowych meandrujących pomiędzy ślepymi torami, które dezorientują i powodują, że trzeba się dobrze przysłuchać, aby umieścić je w pewnej chronologii tej płyty. Bębny puszczone z trupa (nad czym ubolewam) będące w złożonej interakcji z basem o grubej granulacji serwują okrutny napierdol gęstym gradem blastów, by w jednej chwili zmienić rytmiczną orientację i przeistoczyć się w miażdżący obiekty, potężny walec, a chore na wskroś, gardłowe growle i dzikie, bluźniercze, wokalne wykwity potrafią zaorać beret tak, że idź pan w chuj i wróć za trzy godziny. Niestety krążek ten, o czym już wspominałem, jest niejednorodny. Obok tych rozpierdalających, rwących skórę pasami struktur nadziejemy się niestety także na techniczne partie wiosła, czy niemal improwizowane, solowe pitolenia, które prócz tego, że pokazują instrumentalną biegłość Sebastiana, praktycznie niczemu nie służą, rozwadniając do tego homogeniczny wydźwięk tej produkcji, jak i złowieszczy feeling tego materiału, nie wspominając już o tym, że pojawiają się też wówczas puste miejsca i rażące mielizny, gdzie próżno szukać odpowiedniego dźwięku. Podobnie rzecz ma się zresztą z całkowicie zbędnymi zastrzykami surowych melodii, które dodatkowo zaburzają fundamentalną stabilność tej płyty. Najgorsze jest jednak to, że wszystko, o czy wspomniałem, potrafi się dziać w obrębie jednego wałka, więc naprawdę poniewierające frakcje potrafią w mgnieniu oka ustąpić miejsca tym zdecydowanie rzadszym, mało esencjonalnym elementom. Nie wiem, może i w tym szaleństwie jest jakaś metoda, tylko ja za głupi jestem, aby ją dostrzec i dlatego nie do końca do mnie trafia ta produkcja (przynajmniej na razie)? Jeżeli kiedyś to się zmieni,  przyrzekam, że czym prędzej Was o tym poinformuję. Możecie mi wierzyć.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz