Wormhole
„Almost
Human”
Season Of Mist 2023
W
zmienionym i poszerzonym składzie z nową płytą powróciła międzynarodowa kapela
Wormhole. Założona przez braci Kumar w 2015 roku na swym koncie, łącznie z
najnowszym, posiada już trzy albumy. Ich debiutu nie miałem jeszcze okazji
przesłuchać, ale słyszałem poprzednie wydawnictwo „The Weakest Among Us” i
konfrontując je z najnowszą propozycją mogę z całą pewnością stwierdzić, że
chłopaki płyną jeszcze mocniej. Ci, którzy znają ten zespół wiedzą czego mogą
się spodziewać, sięgając po „Almost Human”, który zawiera kolejne osiem
kawałków technicznego i zarazem brutalnego death metalu. Tak właściwie to można
odnieść wrażenie, że cała muzyka Wormhole opera się na gitarach Samil’a i
Senjay’a, którzy wycinają na swoich gryfach niesamowite łamańce. Każdy z
umieszczonych tu krótkich numerów, bo wszystkie trwają około trzech minut,
naładowany jest nimi po same brzegi, a ich różnorodność wręcz poraża. Jedno
jest pewne, obcując z „Almost Human” nie można się nudzić. Płynące z tej
produkcji dźwięki stanowią fantastyczne połączenie bezlitosnych riffów z
wirtuozerskimi akordami w wykonaniu tych dwóch wioślarzy, dla których równie
doskonała sekcja rytmiczna wydaje się być tylko tłem. Mnogość rwanych i
połamanych zagrywek, dysonansowych uderzeń jak i mistrzowskich solówek wysuwa
się na pierwszy plan, a niekiedy dosłownie improwizujący bas wraz z
perfekcyjnie punktującą perkusją odpowiednio zagęszczają tą nierzeczywistą
jazdę bez trzymanki. Co więcej ten barbarzyński i pokręcony atak wspomaga,
znany z udziału w kilku deathcorowych projektach wokalista Julian Kersey,
którego growle to jeden parszywy rzyg, dodatkowo podbijający drapieżność tego
materiału. Ta swoista konsolidacja slam i death metalu stworzyła potwora, który
jawi się jako nierzeczywisty, drakoński, metalowy jazz. Przy pierwszym spotkaniu
może wydawać się niezrozumiały i niestrawny, lecz po kolejnych odsłuchach
zaczyna wchodzić lekko i bez popitki. Pomimo dość złożonego charakteru, gdyż
konstrukcja piosenek nie jest jednowymiarowa i na poszczególnych ich
płaszczyznach dzieje się nie mało, to słucha się tego z przyjemnością i bez
wysiłku. Zdaje się, że to zasługa długości utworów, które składają się w
zaledwie dwudziestosześciominutowe dzieło. Co prawda intensywne i momentami
trochę kręte, ale przy tym bezlitośnie miażdżące. Osiem szybkich strzałów,
zostawiających delikatny mętlik w głowie. Wormhole grać potrafi, nie ma co.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz