niedziela, 30 kwietnia 2023

Recenzja Hemplifier „The Stoner Side Of The Doom”

 

Hemplifier

„The Stoner Side Of The Doom”

Electric Valley Records 2023

Hemplifier to młoda stażem kapela, choć jej członkowie do najmłodszych już nie należą, bowiem założyli ją kolesie, którzy wcześniej udzielali się w takich zespołach jak Victims Of Creation, Thy Legion czy też Lady Lizard. Stało się to w 2019 roku na Malcie. Panowie postanowili połączyć siły i nagrać trochę doomowego materiału. Ze stuff’em mają sporo wspólnego, bo jarają na potęgę, ale chyba odmiany Indica, gdyż to co znalazło się na „The Stoner Side Of The Doom” to cholernie ciężki i powolny doom z delikatnym muśnięciem stoner’a. Jak przystało na ten gatunek riffy toczą się powoli, a generują je zawiesiste gitary wspomagane przez ważącą kilka ładnych ton sekcję rytmiczną. Brzmienie jest gęste, a bas gulgocze niczym indor gigant, przygrywają im słoniowate beczki skutecznie dokładając jeszcze paru kilogramów. Od czasu do czasu spomiędzy tych przysadzistych struktur, wyłoni się wokalista niedbale cedzący słowa. Jego ospałość jest wprost proporcjonalna do snującej się muzyki. Z racji zamiłowania tych Maltańczyków do marihuany wydźwięk tego doom metalu jest wyraźnie stonerowy pomimo, że typowych bujanek tu nie znajduję. Nie doszukam się też klimatu zagłady oraz błysku kosy naszej koleżanki nie zobaczę. Jest za to atmosfera voodoo, trochę okultyzmu, magiczne zioła i grzyby, a także mała dawka zjawisk nadprzyrodzonych rodem z literatury science fiction. Muzycy swymi utworami skutecznie spowalniają czas, umilając przy tym mi nudnawe, niedzielne popołudnie. Mam nadzieję, że na innych będą działać podobnie, ponieważ całkiem niezły to kawałek doom metalu o lekko nierzeczywistym charakterze. Przed przesłuchaniem zalecam inhalację, lecz pamiętajcie, że ma to być indica nie sativa.

shub niggurath

sobota, 29 kwietnia 2023

Recenzja Nethermancy „Worship Evil Sacrifice”

 

Nethermancy

„Worship Evil Sacrifice”

Helldprod 2023

Trochę zaskoczył mnie fakt, iż Nethermancy to zespół tułający się po scenie już ponad ćwierć wieku, bowiem nazwę tę widzę pierwszy raz w życiu. Panowie pochodzą z Portugalii a „Worship Evil Sacrifice” jest ich czwartym pełnym wydawnictwem. Czy warto zatem po to wydawnictwo sięgnąć, ewentualnie nadrabiać zaległości? Obawiam się, że wątpię. To, co do zaprezentowania ma trio z Półwyspu Iberyjskiego to bardzo przeciętnej jakości black metal, tyleż archaiczny i trącący myszką co okropnie nudnawy. Nie ma tu co prawda grania na jedno kopyto, bo samo tempo zmienia się dość często. Rzecz w tym, że każdy kolejny krok jest dość łatwo przewidywalny, nawet dla średniozaawansowanych adeptów gatunku. Harmonie płynące z tych sześciu, jeśli nie liczyć intro / outro, kompozycji są niemiłosiernie sztampowe i słyszane tysiące razy. Linie gitarowe to taka mieszanka pierwszej fali, tradycyjnego kostkowania i nordyckich melodii z lat dziewięćdziesiątych. Mimo to naprawdę ciężko znaleźć w tych utworach coś, co przykułoby ucho na dłużej. Męczą za to nachalnie wpychane jako podkład pasaże klawiszowe, podobnie jak wspomniane riffowanie, grających dla samego grania i nie absorbujące w najmniejszym stopniu. Wręcz przeciwnie, nużące i całkowicie bezbarwne. Tak samo wokale – wrzaski na jedno kopyto bez jakichś specjalnych emocji i kompletnie bez siły wyrazu. Może wcześniejsze wydawnictwa Portugalczyków miały w sobie większą energię, ale to co słyszę na „Worship Evil Sacrifice” sprawia wrażenie zaawansowanego zgeriatrienia. Można wychwycić tu jakieś inspiracje typu Ancient, Hecate Enthroned czy mocno rozwodnione Absu, jednak założę się, że nikt z was nie podskoczy w tej chwili na ich widok z fotela. Odsłuchałem te nagrania dwukrotnie, ale z każdą minutą byłem coraz bardziej zmęczony. Nazwę zespołu puszczam zatem w niepamięć i nie zamierzam sobie chłopakami więcej zaprzątać głowy. Nie wiem komu i do czego ta płyta potrzebna.

- jesusatan

Recenzja DRAIN OF IMPURITY „Beneath the Maze of Infinite Equilibrium”

 

DRAIN OF IMPURITY

„Beneath the Maze of Infinite Equilibrium”

Independent 2023

Drain of Impurity poznałem w 2001 roku przy okazji ich Ep’ki „Sordid Acts of Torture” i praktycznie od razu muza tego projektu przypadła mi do gustu, choć w zasadzie nie ma na to racjonalnego wytłumaczenia. Nie jest to bowiem granie ani wybitnie techniczne, ani specjalnie odkrywcze, ani takie, które miałoby wnieść coś nowego do gatunkowych standardów. A jednak nie wiedzieć czemu zażarło i żre cały czas. Nie ma co się jednak nad tym zastanawiać. Zamiast owych rozmyślań wolę teraz przedstawić Wam moją opinię na temat najnowszego, wydanego w tym roku, piątego, długogrającego albumu zespołu prowadzonego od lat samodzielnie przez tureckiego maniaka uczestniczącego m.in. w poczynaniach Cenotaph, Grotesque Ceremonium, czy Womb of Decay. Tak więc na krążku tym, podobnie zresztą, jak i na poprzednich produkcjach tego ansamblu usłyszycie przepełniony chorą, bestialską, potwornie zwyrodniałą atmosferą Brutal Death Metal, który miażdży bezlitośnie i nikogo nie ma zamiaru pytać o pozwoleństwo. Rozpierdol moi mili jest tu okrutny i gęsty, a opiera się on na morderczych, cisnących przecudnie beczkach (i nie ma większego znaczenia, że prawdopodobnie to  automat, gdyż jego partie są organicznie tłuste i soczyste), masywnych, opasłych liniach dławiącego basu, brutalnych w chuj, mielących, mięsistych riffachi lepkich, paskudnych, wynaturzonych, gardłowych growlach. Niezaprzeczalna brutalność i pierwotne barbarzyństwo tej płyty to jedno, jednak rzeczą, która poniewiera równie skutecznie, jest jej anormalny klimat. Nie chodzi mi tu bynajmniej o tanie patologiczno-fekalne sztuczki. Atmosfera tego krążka jest popaprana totalnie, lecz bardziej kojarzy się z eksploracją niezbadanych wymiarów (zarówno tych kosmicznych, jak i mistyczno-eksterioryzacyjnych), co nadaje twórczości Drain of Impurity zdecydowanie własnego, charakterystycznego cyzelunku i reprezentatywności. No mnie kolejna już płyta tego zespołu sprowadza do parteru i sprawia, że krwawiąc, proszę o więcej. Nie wiem, jak będzie z Wami. Jedni pewnie podzielą moje zdanie, inni stwierdzą natomiast, że totalnie mnie pojebało. Żeby było weselej, obie frakcje będą miały rację. Tak, popierdoliło mnie już dawno temu, a moje uwielbienie dla patologicznie brutalnych, a przy tym niewąsko pokręconych  dźwięków praktycznie nie zna granic. I dla dobra sprawy, niech tak pozostanie.

 

Hatzamoth

Recenzja / A review of The Slumbering “When We Forget It Repeats”

 

- FOR ENGLISH SCROLL DOWN -


The Slumbering

“When We Forget It Repeats”

Aesthetic Death 2023

 


Jeśli ktoś z was pamięta, to jakiś rok temu napisałem tu kilka słów na temat debiutanckiego materiału pochodzącego zza wielkiej wody jednoosobowego projektu The Slumbering. A jeśli nazwa ta poszła w waszą niepamięć, to zgodnie z widocznym powyżej tytułem, przytoczę ją raz jeszcze. Z dwóch powodów. Po pierwsze, czasem komuś trzeba kilka razy coś podsunąć pod nos, by w końcu zwrócił na to uwagę. Znam to z autopsji. I po drugie, „When We Forget It Repeats” jest kontynuacją ścieżki obranej przez muzyka z Florydy, rozwinięciem tego, co mogliśmy usłyszeć na „Looking for Sorrow Within Ones Fear”. Facet tworzy za pomocą środków prostych, chwilami można nawet powiedzieć, że minimalistycznych. Jednocześnie to, co z siebie wylewa, jest niczym trucizna, a przynajmniej narkotyk, którego zażycie powoduje, iż ocieramy się o koniec wszystkiego. Dźwięki The Slumbering to mroczna, ambientowo / doomowa, chwilami noise’owa, wycieczka po najciemniejszych zakamarkach ludzkiego umysłu. Oparta na pulsującym, albo raczej płynącym jednostajnie motywie, będącym podkładem do przewijających się w miarę upływu czasu tajemniczych dźwięków, wywołujących autentyczne ciarki na plecach. Wokale użyte tu zostały w ilościach śladowych, stanowiąc dodatkowy element potęgujący wszechobecną grozę. Kompozycje rozwijają się w ślimaczym, wręcz drone’owym tempie, sukcesywnie zalewając słuchacza lepką smołą, tłocząc do ust czarny dym i wyżerając płuca żrącymi oparami, powodując dość szybkie przejście w stan umysłu towarzyszący jednostce umierającej. Muzyka The Slumbering mocno kojarzy mi się z przedśmiertnym tunelem, choć akurat w tym przypadku żadne światło tej podróży ku nicości nie rozjaśnia. Trans towarzyszący kolejnym, podobnym w sumie do siebie, zwłaszcza klimatycznie, utworów, jest niczym podróż w stanie lewitacji przy dźwiękach nie mających nic wspólnego z realistycznym światem. Jednocześnie słuchając muzyki The Slumbering można odnieść wrażenie, jak byśmy, cytując klasyka, wpatrywali się w ciemną, bezdenną otchłań a ona jednocześnie patrzyła nam prosto w oczy. Bardzo ciężko jest mi opisywać dźwięki, które chłonie się nie uszami a całym sobą. „When We Forget It Repeats” jest tego typu wydawnictwem. Właśnie dlatego nie zażywam narkotyków. Muzyka The Slumbering mi je zastępuje. Uwielbiam czasem takie odskocznie w gatunki niemetalowe. I zawsze wiem, że Stu wybierze dla mnie dokładnie to, czego mi potrzeba. Jeszcze nigdy się na tym labelu nie zawiodłem, i mam nadzieję, że tak pozostanie. The Slumbering tworzy muzykę zero-jedynkową. Jak w Matrixie: którą łykasz pigułkę? Ja już wybrałem…

- jesusatan

 

The Slumbering

"When We Forget It Repeats".

Aesthetic Death 2023

 

If you remember, about a year ago I wrote here a few words about the debut material of coming from across the great water one-man project, The Slumbering. And if the name has gone into your oblivion, then in accordance with the title seen above, I will bring it up again. For two reasons. First, sometimes it takes a few times to shove something under someone's nose for them to finally pay attention to it. I know this from autopsy. And second, "When We Forget It Repeats" is a continuation of the path taken by the Florida musician, a development of what we could hear on "Looking for Sorrow Within Ones Fear". The guy creates with simple means, at times you could even say minimalist. At the same time, what he pours out of his dark self is like a poison, or at least a drug, taking of which makes us rub up against the end of everything. The sounds of The Slumbering are a dark, ambient / doom, at times noise, trip through the darkest corners of the human mind. It's based on a pulsating, or rather flowing monotonous motif, which is a background for mysterious sounds that scroll over time, causing authentic shivers on the back. Vocals are used here in trace amounts, providing an additional element that heightens the omnipresent dread. The compositions unfold at a snail's, almost drone-like pace, successively flooding the listener with sticky tar, pumping black smoke into the mouth and gnawing the lungs with corrosive vapors, causing a rather quick transition into a state of mind accompanying a dying individual. I strongly associate the music of The Slumbering with a pre-mortal tunnel, although acutely no light illuminates this journey towards nothingness. The trance accompanying the successive tracks, which are altogether similar to each other in a way, especially in terms of atmosphere, is like a journey in a state of levitation with sounds that have nothing to do with the real world. At the same time, listening to the music of The Slumbering, you get the impression as if, quoting the classic, we were staring into a dark, bottomless abyss and it was simultaneously looking us straight in the eyes. It is very difficult to describe sounds that are absorbed not with the ears but with the whole self. "When We Forget It Repeats" is this type of release. This is why I don't take drugs. The music of The Slumbering replaces them for me. I love such bounces into non-metal genres sometimes. And I always know that Stu will choose for me exactly what I need. I have never yet been disappointed with this label, and I hope it will stay that way. The Slumbering makes zero-sum music. The Matrix way: which pill will you swallow? I've already chosen...

- jesusatan

Recenzja Fardeaux „The Den Has Become An Abyss”

 

Fardeaux

„The Den Has Become An Abyss”

Drowning In Chaos Records 2023

Fardeaux to dwuosobowy projekt, który został powołany do życia pod koniec 2019 roku w północnej Francji. Od tamtego czasu własnym sumptem wydał trzy jednoutworowe single, aż przyszedł czas na długogrający debiut. Zawiera on siedem kawałków awangardowego black metalu, który męczy ucho jak cholera. Każdy z numerów to zbiór wściekłych, dysonansowych ataków, pokręconych tremolo, chorych solówek oraz wysokotonowych zagrywek. Wszystko to zmiksowane daje nam mieszankę wybuchową, która mknie przed siebie w dość szybkim tempie. Muzycy w dużej mierze wykorzystują tu industrialną motorykę. Połamane akordy wybrzmiewają miarowo, co potęguje dudniąca niczym karabin maszynowy perkusja. Poza żwawymi riffami występują tu także klimatyczne zwolnienia, pozwalające chociaż na małą chwilę odpocząć od tej zmasowanej inwazji na nasze narządy słuchowe. Całości towarzyszy zawzięty blackowy warkot wokalisty, ale czyste i wzniosłe zaśpiewy również mają swoje miejsce. Wyobraźcie sobie mieszankę Deathspell Omega, Blut Aus Nord, Funeral Mist i DHG. Oto właśnie „The Den Has Become An Abyss”. Trochę atmosferycznego okultyzmu, ociupinka czegoś spod znaku „post” oraz spora dawka wojowniczej dzikości. Ubrane to w industrialne łaszki i odrobinę islandzkiego charakteru. Wyprodukowane w laboratorium, brzmi czysto i selektywnie choć lekko plastikowo. Nowoczesny black metal, jeśli taki oczywiście może istnieć. Pełen ciekawych pomysłów, modernistycznego podejścia i niewątpliwie dużych ambicji tych dwóch francuskich kompozytorów. Mnie ta kakofonia wyczerpała okrutnie. Czuję się zmaltretowany wręcz zgwałcony przez tą współczesność. Jeśli chcecie doświadczyć tego samego to bierzcie i jedzcie z tego wszyscy.

shub niggurath

piątek, 28 kwietnia 2023

Recenzja D.R.E.P. „Drastically Reducing Earth’s Population”

 

D.R.E.P.

„Drastically Reducing Earth’s Population”

Noman Snakepit Productions 2023

W zeszłym roku Nomad Snakepit Productions odkopało dwa stare kawałki tego holenderskiego bandu i wydało je na kasecie. To co na nim usłyszałem pozamiatało mną troszeczkę. Nie mogłem się doczekać na kontynuację, ale nie spodziewałem się, że nastąpi ona tak szybko, bo już pierwszego czerwca trafi do sprzedaży debiutancki album D.R.E.P., o jakże wymownym tytule „Drastically Reducing Earth’s Population”. Po wielu latach istnienia bez konkretnych nagrań, ta kapela osiągnęła status kultowej na tamtejszej ziemi. W końcu zdecydowali się wejść do studia i zarejestrować sześć kompozycji, który niosą ze sobą industrialny black metal. Jak przystało na ten typ muzyki odhumanizowane, mechaniczne riffy sieką intensywnie. Towarzyszący im automat perkusyjny precyzyjnie nadaje rytm, wzmacniając machinalność poszczególnych utworów. Ci trzej panowie postarali się o odpowiednią bezkompromisowość z jaką katują swoich odbiorców. Te wykute w ogniu piekielnym akordy są mieszanką tradycyjnego black metalowego rzępolenia, do którego dodano miarowe tempa o zimnym jak stal chirurgiczna charakterze. Rogaty programista stanął na wysokości zadania i w skuteczny sposób natchnął występujące tutaj lodowate tremolo, mieszające się bezustannie z biczującym, w zero jedynkowy sposób kostkowaniem. Diabeł planista sprawdził się również przy emisji głosu, gdyż wokale wszystkich muzyków brzmią, jak należy odstręczająco i nienawistnie. Fantastyczna pozycja dla fanów, którzy pamiętają o takich kapelach jak Mysticum czy Zyklon-B i uwielbiają pandemonium, które jest tu i teraz, czyli wokół nas i codziennie, przejawiające się we wszystkich aspektach życia współczesnego społeczeństwa. Gęsty i „fabryczny” podmuch wielkomiejskiego satanizmu w dwudziestopięciominutowej pigułce.

shub niggurath

Recenzja MALICE DIVINE „Everlasting Ascendancy”

 

MALICE DIVINE

„Everlasting Ascendancy”

Independent 2023

Malice Divinez Kraju Klonowego Liścia to tak naprawdę Ric Galvez,  wykwalifikowany wioślarz z dyplomem muzycznym Uniwersytetu York. Pod koniec stycznia Roku Bestii 2023 ów dżentelmen wydał pod tym szyldem drugi album długogrający, który ochrzcił tytułem „Everlasting Ascendancy”. No to wiecie już co i jak, a teraz słów parę o muzyce, jaka znalazła się na tym krążku. Usłyszymy tu więc solidny, konkretny, Melodyjny Black/Death Metal, który miłośnikom tej frakcji metalowego łomotu niewątpliwie przypadnie do gustu. Niezaprzeczalną inspiracją jest tu Dissection, choć można także na tym materiale dostrzec, że twórczość Children of Bodom, Arsis, czy Gates of Ishtar także bliskie są sercu Ric’a. Główną silą tego materiału, są wyborne partie gitar. Facet przebiera paluchami po gryfie tak, że gacie opadają. Riffy są jadowite i zadziorne. Bije od nich chłód i nihilistyczne wibracje, a przy tym pod względem technicznym są wręcz doskonałe, podobnie zresztą jak dopracowane, strzeliste partie solowe o narracyjnym charakterze i nierzadko klasycznym, Heavy Metalowym szlifie. Sporo tu zresztą patentów, niuansów i ozdobników, które maniaków wiosła przyprawią o wzwód i kisiel w majtach. Bas także szyje soczyście i potrafi wywijać, choć mógłby być wg mnie nieco grubszy i głębszy. Wokale są zawodowe, zawierają odpowiednie pokłady agresji i bluźnierstwa doskonale wpisując się w warstwę instrumentalną. Bębny są fachowo ułożone i rzetelnie robią swoje, ale niestety ich sound dosyć mocno obniża w moich oczach wartość i ocenę tej płyty. Nie wiem, czy rzeźbi tu pałker z krwi i kości, czy też bezduszny pan Yamaha, ale ich brzmienie jest dosyć mocno sterylne i zalatujące formaliną. Brakuje im przez to mocy i konkretnego, dosadnego, jędrnego pierdolnięcia, co w prostej linii rzutuje na mniejszą siłę uderzeniową tego krążka. Szkoda, bo mogło być ciekawie, a wyszło jedynie solidnie i rzetelnie (przynajmniej wg mnie). Zadeklarowanym fanom melodyjnego grania ten szczegół zapewne nie będzie jakoś specjalnie przeszkadzał, więc płytka ta znajdzie wśród nich zapewne bardzo duże grono odbiorców i oddanych zwolenników. Ja doceniam i podziwiam wyśmienite, zaawansowane technicznie wiosłowanie, ale dwójeczka Malice Divine jako całość specjalnie mnie nie rajcuje. Dwa, trzy okrążenia i zjazd do boksu. Opcji powrotu nie przewiduje się.

 

Hatzamoth

czwartek, 27 kwietnia 2023

Recenzja Wilczyca „Magija”

 

Wilczyca

„Magija”

Godz ov War 2023

Tak śledzę sobie dokładnie losy Wilczycy od samego początku, kiedy to zespół wypłynął na powierzchnię trzy lata temu. Różne są oczywiście na ich temat opinie, ale jednemu zaprzeczyć się nie da. Chłopaki niesamowicie się przez ten czas rozwinęli. Rozwój oczywiście może być zarówno zaletą, jak i powodem do spuszczenia w kiblu. Tutaj jednak mam na myśli pozytywne tego słowa znaczenie. Przede wszystkim, jeśli chodzi o brzmienie, to między debiutem a „Magija” istnieje prawdziwa przepaść. Jakże naturalnie ciepło brzmią na nowych nagraniach instrumenty… Selektywnie, by żaden szkopuł nie umknął naszej uwadze, a jednocześnie nadal organicznie. Szczególne wrażenie robi tu wyraźnie pulsujący bas, nadający muzyce niesamowitej głębi. No ale nawet najlepszy sound nie uratuje przecież słabych kompozycji. Tu Wilczyca też stawia odważnie krok za krokiem, wprowadzając do swoich utworów dodatki, których wcześniej nie uświadczyliśmy, bo najzwyczajniej by do wcześniejszej twórczości nie pasowały. Nie jest to bynajmniej wyciąganie łapy w kierunku „post”. Na najnowszych nagraniach słychać więcej klasyki, z akordami heavymetalowymi włącznie. Jest więcej klimatu śródziemnomorskiego. Są też eksperymenty ze strukturą kompozycji, czyli wieloetapowy „Tetragrammaton”. Jest cały wachlarz wokali, którymi to panowie się tym razem podzielili… Bez względu jednak na wszystko, Wilczyca nadal pozostaje bezwzględnie zespołem czysto blackmetalowym, choć może już nie tak wściekłym jak po narodzeniu. Z porywczego, żądnego krwi zwierzęcia wyrósł dorosły osobnik, który nie rzuca się ślepo na ofiarę, a dokładnie planuje polowanie. Wilczyca, tradycyjnie już, nagrała płytę odmienną od poprzedniej. Bardziej melancholijną i emocjonalną, lecz wciąż pozostającą w drugofalowym kanonie. Być może wywoła ona odpływ części fanów, może przysporzy nowych… Muzycy pewnie i tak mają to w… gdzieś na drugim planie, bo przede wszystkim robią swoje bez oglądania się na trendy. I za to ich szanuję.

- jesusatan

Recenzja GUTTED „A Path to Ruin”

 

GUTTED

„A Path to Ruin” (Ep)

Coyote Records 2023

 


Po sześcioletniej przerwie od swego ostatniego wydawnictwa, przypominają o swym istnieniu węgierscy specjaliści od patroszenia, czyli chłopaki z Gutted. Nie ukrywam, że zawsze podobało mi się to, w jaki sposób panowie ci rzeźbią w śmiertelnej materii i nie inaczej jest i tym razem. „A Path to Ruin” to bowiem materiał, który wyrwie ci flaki, brutalnie jebnie o glebę i zmiażdży twą twarz w kałuży krwi. Czyż to nie piękna perspektywa? Zaprawdę powiadam Wam, beszta ten materiał okrutnie i z wprawą godną mistrzów w swym fachu.Nie ma chuja we wsi, Coyote Records kaszanek swym logo nie firmuje, więc i to wydawnictwo poziom odpowiednio wysoki mieć musiało. Tak więc muzyka, jaką tu znajdziemy to Brutalny Death Metal z technicznym zacięciem kierowany przede wszystkim (choć oczywiście nie tylko) do zwolenników twórczości Gorgasm, Morbid Angel, Dying Fetus, Immolation, czy Deeds of Flesh. Nazwy zespołów, które wymieniłem w poprzednim zdaniu, są jednak tylko pewnym punktem odniesienia, gdyż Madziarzy szyją zdecydowanie po swojemu, i to kurwa bardzo grubym ściegiem. Ciężkie, nielicho łamane bębny gniotą okrutnie, precyzyjne, pozawijane chwilami solidnie linie basu po prostu miażdżą, tłuste, brutalne, mielące riffy rozrywają wnętrzności, a złowrogie, gardłowe growle rzygają wszystkim, co ohydne i plugawe. Taki Metal Śmierci to ja w mordę jeża zawsze, wszędzie i o każdej porze. Jeszcze tylko słówko na temat brzmienia. Sound tej płytki jest intensywny, zwarty i organicznie przytłaczający, co w linii prostej przekłada się na jej potężną moc i siłę uderzeniową. Świetna produkcja, a jej największą zaletą jest po mojemu to, że absolutnie nie stara się ponownie wymyślać prochu, tylko wykorzystuje w sposób wzorcowy jego największa atuty. Mam do niej tylko jedno zastrzeżenie. Dlaczego ta wizyta w węgierskiej rzeźni trwa tylko niecałe 21 minut? Toż to kurwa skandal, ale cóż, podobno lepszy niedosyt niż nadmiar. Mam jednak nadzieję, że w niedalekiej przyszłości Wypatroszony przeora mnie jakimś dłuższym materiałem. Czekam z niecierpliwością i pełną erekcją.

 

Hatzamoth

środa, 26 kwietnia 2023

Recenzja OPPRESSIVE DESCENT „Spite Is My Scepter, Blood Is My Crown”

 

OPPRESSIVE DESCENT

„Spite Is My Scepter, Blood Is My Crown”

Inferna Profundus Records 2023

Mam dziś mocno zjebany humor i nie chcę mi się m.in. dlatego wymyślać jakiś rozbudowanych, średnio komuś potrzebnych wstępów. Przy tej recenzji więc przede wszystkim trzymamy się faktów. Oppressive Descent to zatem hord ze stanów, powstały w 2008 roku, w którym wszystko za ryj trzyma Grond Nefarious. „Spite Is My Scepter,…” to czwarty, pełny album projektu, który na winylowym placku oraz w formie digital ukazał się w listopadzie zeszłego roku, natomiast srebrny krążek z tym materiałem w limitowanym do 300 szt. Digipaku swą premierę miał na początku lutego 2023. Muzyka, jaką na nim znajdziemy to surowy, zawiesisty, ponury, bluźnierczy Black Metal zatopiony w oparach depresyjno-mizantropijnych wibracji. Naturalnie sporo tu inspiracji skandynawską, II falą, jednak w równym stopniu na twórczości Oppressive Descent swe piętno odcisnęła szkoła francuska z Mütiilation, czy Vlad Tepes na czele, jak i ta zza wielkiej wody (Judas Iscariot, Black Funeral). Na wskroś bezkompromisowe, a chwilami (i to wcale nie krótkimi) wręcz bestialskie to dźwięki oparte na barbarzyńsko napierdalającej sekcji, jadowitych, zimnych, ołowianych riffach i wokalach tak okrutnych i złowieszczych, że aż włos jeży się nie tylko na karku. Usłyszymy tu także delikatne dotknięcie parapetu, jak i niemałe ilości wirujących, miotających się niczym w amoku, miazmatycznych, złowrogich, melodyjnych wątków, które podkręcają okultystyczną, plugawą, przepełnioną pierwotnym złem atmosferę tego krążka. Taki wulgarny, odrażający i ordynarny, Black Metalowy rozpierdol to ja zawsze, wszędzie i w każdych ilościach. Grond Nefarious wykonał tu kawał zajebiście dobrej roboty. Bluźnierstwo i mizantropia przecudnej urody!

 

Hatzamoth

Heretic Cult Redeemer „Flagellum Universalis”

 

Heretic Cult Redeemer

„Flagellum Universalis”

III Damnation 2023

Heretic Cult Redeemer to trochę taki grecki kuzyn Fardeaux. Jest jednak sporo starszy, bo urodził się w 2009 roku. Mniej również u niego industrialnych i awangardowych naleciałości, ale nudzi równie skutecznie. Najnowsza produkcja tego kwartetu jest już trzecią z kolei i zawiera dziewięć numerów black metalu z kostuchą w tle. Może gdyby z deka skrócili swoje kompozycje byłoby lepiej, ale nie jest, bo trzeba się z nimi mierzyć przez 59 minut. Dźwięki płyną tutaj w zmiennych tempach, których dostajemy cały wachlarz. Szalone ataki, niekiedy dysonansowe, lecz krótkie nawałnice, średnie klimatyczne momenty oraz ceremonialne zwolnienia. Wszystko podane za pomocą dość ciężkich gitar, spomiędzy których wyłaniają się niekiedy zimne, powykręcane zagrywki i takowe krótkie tremolo. Dominują jednak gęste struktury, dociążone masywną sekcją rytmiczną. Snują się one niczym smród po gaciach, udając sataniczną klimatyczność, a są po prostu nużące jak sam chuj. Nawet nowomodne upstrzenia na nic, bo jest tu bezbarwnie i mdło. Wyraźnie czuć ciepełko greckiego słoneczka i zapach gyrosa, a od koperku w tych tzatzikach kręci w nosie. Nad tym daniem zwanym „Flagellum Universalis” znęca się dodatkowo śpiewak, który czasami podśpiewuje rytualnie bądź groźnie ryczy do mikrofonu. Brzmi to jak ubolewanie, ale jest nad czym rozdzierać szaty, gdyż ten podobno black metal, doprawiony delikatnie metalem śmierci jest nijaki, bez konkretnego wyrazu i wyżej wała nie podskoczy. Atmosferyczne riffy nie mają żadnych szans zapaść w moją pamięć. Pomysły spaliły na panewce. Pomimo wyraźnie słyszalnych umiejętności muzyków, nie słychać nic co konkretnie zwraca uwagę. Album płynie sobie jak flaki z olejem tylko nie wiadomo w jakim celu. Beznadziejne, że aż wkurwia. Omijajcie szerokim łukiem.

shub niggurath

wtorek, 25 kwietnia 2023

Recenzja Óreiða „The Eternal”

 

Óreiða

„The Eternal”

Debemur Morti 2023

Dziś wybieramy się w podróż po północnej Islandii. I to niemal całkowicie dosłownie, bowiem muzyka, którą znajdziemy na trzecim albumie multiinstrumentalisty Þórir G. Jónsson’a to prawdziwy blackmetalowy trip. Przyznam, że nie znałem wcześniej muzyki tego projektu, aczkolwiek jego nazwa obiła mi się niejednokrotnie o uszy. Nowy krążek był zatem okazją by sprawdzić, czym to się je. „The Eternal” to trzydzieści sześć minut instrumentalnego i atmosferycznego czarnego, jak już wspomniałem, metalu. Co ciekawe, brak wokali wcale nie jest w tym przypadku odczuwalny. Nawet więcej, w moim mniemaniu jego obecność mogłaby zadziałać destrukcyjnie na skrzętnie budowany na tym albumie nastrój. A ten jest nieziemsko wręcz wciągający i uzależniający. Od samego początku przeszywające chłodem tremolo, podkreślane znacząco klawiszowymi barwami, wciągają słuchacza w trans, z którego budzimy się dopiero w chwili, gdy album się kończy. Kompozycje, mimo iż często oparte na zapętlonym motywie, urozmaicane są sporą ilością ornamentów, nastrojowych wyciszeń lub nagłych przejść w tempo szybsze. Chwilami pojawiają się też odgłosy natury, gdzie indziej brzmienie staje się chaotyczne niczym gradobicie z przebijającymi się, jak przez ciężką kotarę, klawiszowymi strukturami. Bardzo mocno działa to na wyobraźnię i pobudza zmysły. Óreiða wprowadza w stan hipnozy, maluje przed oczami wulkaniczne krajobrazy i oplata zimnym uściskiem. Co nie bez znaczenia, „The Eternal” zdaje się z każdym następnym podejściem rosnąć w siłę i oddziaływać jeszcze intensywniej. Czuć w tych dźwiękach ducha Islandii, bo nikt chyba nie zaprzeczy, że zespoły z tego kraju mają w sobie to coś charakterystycznego. Jeśli chcecie sprawdzić te nagrania, mam tylko jedną radę. Zaklepcie sobie od razu kilka wieczorów. Bo gwarantuję, że jak wsiąkniecie, to po całości.

- jesusatan

Recenzja Cronos Compulsion „Malicious Regression”

 

Cronos Compulsion

„Malicious Regression” E.P.

Caligari Records 2023

Cronos Compulsion to młoda kapela założona dwa lata temu w Denver. Tuż po zawiązaniu składu nagrali dwa demosy, a rok później pojawili się na splicie z brygadą o dość długiej nazwie Seed Of The Sorcerer, Womb Of The Witch. W pierwszej połowie maja powrócą z debiutancką epką, na której zarejestrowali pięć kawałków stęchłego death / doom metalu. Jeśli spodziewacie się jakichś osobliwych dźwięków bądź rozwiązań to się zawiedziecie. To co prezentuje ten tercet jest klasycznym ujęciem mariażu tych dwóch gatunków. Proste riffy, przysadzista sekcja rytmiczna, ciężkie brzmienie oraz tłuste growle to przepis grajków ze stanu Kolorado na kawał lepkiego rżnięcia. Połączenie tych wszystkich części składowych zaowocowało powstaniem dość gęstych struktur, które płyną w średnich i wolnych tempach, gniotąc bez pardonu. Niekiedy zerwą się do szybszego kłusu, wprowadzając tym samym element chaosu, aby przełamać bagniste momenty i ożywić nieco tego potwora. Jest on bowiem trochę ospały, a muł, w którym przyszło mu żyć ogranicza mocno jego ruchy. Atmosfera tutaj panująca jest zawiesista i śmierdzi zgnilizną, ale nie tylko, bo muzycy zadbali również o pierwiastek niesamowitości. Za pomocą mrocznych zagrywek, umiejętnie wplecionych między główne akordy, wprowadzają oni także do swej twórczości trochę ponurego horroru przez co przyprawiają mnie momentami o ciarki na plecach. Miłośnicy tradycyjnego śmierć metalu z klimatem nieuchronnej i przerażającej zagłady, nie spodziewający się fajerwerków powinni być ukontentowani, ponieważ „Malicious Regression” to bez intra cztery utwory rasowego death / doom metalu, który nie nudzi. Ciekawe jak Cronos Compulsion sprawdzą się na dłuższym materiale. Czekam na płytę.

shub niggurath

Recenzja DEVISER „Evil Summons Evil”

 

DEVISER

„Evil Summons Evil”

Hammerheart Records 2023

Grecki Deviser powraca ze swym piątym długograjem i robi to w naprawdę imponującym stylu. Nie wiem dlaczego, ale ta horda nigdy nie doczekała się wg mnie należytego uznania, a przecież na początku la 90-tych wraz z Rotting Christ, Agatus, Necromantia, Varathron, Zemial, czy Thou-Art-Lord budowała podwaliny przyszłej potęgi greckiej sceny Black Metalowej. Ich pierwsze dwa albumy („Unspeakable Cults” i „Transmission to Chaos”) śmiało można nazwać dziś ikonami gatunku i ustawić na półce obok kultowych „Thy Mighty Contract”, „Non Serviam”, „Scarlet Evil Witching Black”, „Eosforos”, „His Majesty at the Swamp”, „Dawn of Martyrdom”, czy „For the Glory of Ur”.No ale cóż, tak to już czasami bywa, że jedni ciężko pracują i mają z tego, co najwyżej garby na plecach, a inni spijają za nich słodką śmietankę uwielbienia. Dla mnie w każdym razie Deviser od zawsze należał do ścisłej czołówki diabelskiego grania rodem z Hellady, a tegoroczny „Evil Summons Evil” potwierdza to bardzo dobitnie. Ponownie obcujemy tu bowiem z soczystymi, intensywnymi  bębnami o charakterystycznym brzmieniu, które wspomaga wyrazisty, grubo rzeźbiący bas, jadowitymi, surowymi, nasyconymi mrokiem, wirującymi riffami o dużym stopniu melodyjności, doskonałymi solówkami, które ukazują techniczną biegłość wioślarzy i bluźnierczymi wokalami o demonicznych konotacjach. Ciemność i okultystyczne wibracje sączą się z każdej zawartej tu kompozycji, a wydatnie podkreślają je majestatyczne,monumentalne partie dynamicznej symfoniki niemal żywcem wyjęte z twórczości ich rodaków z Chaostar. Przez te zagęszczone struktury czerni przebijają się także rytualne, niemal plemienne rytmy, oraz oparte na Heavy Metalowych patentach, nieco bardziej wyrafinowane rozwiązania gitarowe, co nadaje muzyce tego trio bardziej pikantnego posmaku, jak i charakterystycznego szlifu. Nie będę pisał górnolotnie, że to najlepszy jak dotąd krążek Deviser, gdyż to zawsze kwestia gustu, niemniej dźwięki tu zawarte posiadają wyraźnie oldschool’owy kręgosłup, a przy tym zdecydowanie współczesny połysk. Przede wszystkim jednak żrą jak cholera i potrafią konkretnie zbesztać słuchacza, gdyż łączą się w nich wściekłość i czarci majestat z delikatnym, mistycznym posmakiem orientu. Bardzo dobry album (jak zresztą każdy z poprzednich nagranych przez ten hord). Grecy cały czas potrafiąwybornie zamieszać w piekielnym kotle.

 

Hatzamoth

niedziela, 23 kwietnia 2023

A review of Scitalis "Doomed Before Time"

 

Scitalis

"Doomed Before Time"

Vendetta Rec. 2022

Scitalis is a young band from Umeå, Sweden, formed just three years ago, and "Doomed Before Time" is their debut full-lenght. I met the band somewhat by chance, on the occasion of a concert in my hometown, and as their music sounded interesting, I decided to check out their recordings from a physical medium as well. On the said album we get eight tracks in the climate of Swedish black metal. In their compositions, the quartet classically combines cold aggression with predatory melody. The album is dominated by fast tempos with tremolo riffing driving under the skull, being like an intense blizzard, hitting with all its force straight in the eyes. At the same time, you can hear that the band places great emphasis on variety, as the chords change quite often, even if they are accompanied by a leitmotif looped in the background. The gentlemen do not shy away from tempo changes either, but even these slower parts are not devoid of venom. It can be said that some passages, such as the opening "Eye of Leviathan" or the short interlude in "Beneath" sound even mystical and mysterious, which definitely deepens the sinister atmosphere of the lot. Similar in tone are the vocals. Without unnecessary experimentation, they are based on a harsh shriek, full of hatred and aggression. If to this we add the classic Scandinavian sound of the second wave period, the result is a very coherent album, which is a true black metal monolith, devoid of weak points. One might say that it's all been played before, that there's nothing revelatory here. Because there isn't, and that's probably not what its authors had in mind. You can hear that Scitalis live  what they create and everything flows naturally from their black hearts. Where does this certainty come from? Well, from the fact that nothing here is pushed by force and the album is listened to in one breath. If names such as Dawn, Sacramentum, Naglfar, or even our native Mgła, are close to your taste, then Scitalis will be just for you, and you can confidently put "Doomed Before Time" next to the aforementioned names on your shelf.

- jesusatan

Recenzja LUM „Lunaria- I Racconti Del Falò”

 

LUM

„Lunaria- I Racconti Del Falò”

Nigredo Productions 2023

 


Piemont to specyficzna i zarazem nieco tajemnicza kraina. Pomijając ukształtowanie terenu i inne aspekty przyrodnicze, na jej terytorium krzyżowały się na przestrzeni wieków przeróżne kultury (niektóre z nich sięgały nawet ludów celtyckich), więc ziemie te przesiąknięte są na wskroś duchowością, a co za tym idzie, napotkamy tu mnogość legend, mitów i pradawnych, apokryficznych podań. Na tych właśnie terenach tworzy duet LUM, który to przedstawiałem Wam przy okazji recki ich pierwszego materiału „L’feu e la Stria”. Z tego, co pamiętam bardzo solidna i obiecująca zarazem to była produkcja, postanowiłem więc bez zwłoki sprawdzić, co zawiera wydany w marcu tego roku pierwszy album długogrający rzeczonego projektu, gdy tylko ów krążek wpadł w moje łapy. Po kilku odsłuchach, bez sztucznej kokieterii, powiem Wam, że to dobry materiał (choć podobnie, jak „L’feu…” przeznaczony także dla konkretnej grupy odbiorców). Zespół nadal trzyma się obranego na początku swej drogi kierunku i konsekwentnie rozwija zapoczątkowaną przed dwoma laty formułę. Niezmiennie więc muzyka tego projektu oparta jest na surowym, zimnym, mizantropijnym Black Metalu, który swe korzenie ma w skandynawskiej, diabelskiej szkole spod znaku Ildjarn, czy  Forgotten Woods z aurą przypominającą w pewnym stopniu rytualne wibracje Aghast. Chłoszczą nas tu zatem ponownie, niczym drutem kolczastym, intensywne, surowe riffy, siarczyste beczki, chropowaty bas i obsesyjne, upiorne, mrożące krew w żyłach wokale. Przy całym swym ekstremalnym wydźwięku ta płytka jest zarazem zdecydowanie bardziej klimatyczna w porównaniu ze swą poprzedniczką. Wyśmienicie ułożone linie melodyczne do spółki z wyrafinowanymi szczegółami harmonicznymi, odrobiną smyczków, fletu, klawisza i innych dodatków (szum lasu, szmer strumyka i takie tam trele-morele), oraz teksty w języku autochtonów tworzą sugestywną, otuloną całunem mrocznej tajemnicy, niemal nawiedzoną atmosferę. Mimo że nie jest to jakoś specjalnie skomplikowane granie i większą część tego materiału zbudowano ze stosunkowo prostolinijnych składowych, to jednak słychać, że dźwięki, które tworzy LUM, posiadają pewną nutkę oryginalności i mają swą własną osobowość. Jak już wspominałem, nie jest to twórczość dla spragnionej krwawej sensacji tłuszczy, a raczej dla odbiorców skupionych w węższych, jasno sprecyzowanych kołach zainteresowań. Każdy, kto jednak zdecyduje się ją sprawdzić, nie powinien poczuć się rozczarowany. Powiem więcej. Jeżeli słuchacz ów starannie dobiera płyty, znając swoje preferencje, ten krążek będzie mu się podobać jak amen w pacierzu. Mnie akurat co prawda ta płytka jakoś specjalnie nie skrzywdziła, ale uważam, że ciekawe i charakterne to granie, więc i kolejnych produkcji grupy z Turynu nie omieszkam sprawdzić.

 

Hatzamoth

sobota, 22 kwietnia 2023

Recenzja Soulcarrion „Soulcarrion”

 

Soulcarrion

„Soulcarrion”

Godz ov War 2023

Niemal równo w rok po wydaniu debiutanckiego „Infernal Agony” przypominają o swoim istnieniu panowie z Soulcarrion. Jest to faktycznie typowa „przypominajka”, bo „Soulcarrion” to jedynie czteroutworowa EP-ka, trwająca coś koło czternastu minut. Stylistycznie rewolucji może i nie ma, ale słychać, że zespół nie stoi w miejscu i stara się sukcesywnie rozwijać. Przede wszystkim uwagę zwrócić należy na brzmienie, które tym razem zostało zdecydowanie bardziej dopracowane i zyskało na masie. Nadal oczywiście wszystko cyka tu organicznie, a nawet nieco garażowo. Mam tu na myśli perkę, bo przy okazji nagrań duet zaprosił sobie do pomocy Darka Młodego, który to wystukał im rytm na werblach nastrojonych w kierunku wiadrowatym. Wiecie, mam na myśli brzmienie tego instrumentu jak choćby na „De Profundis” Vader. Mi to akurat pasuje, bo nie jest zbyt pospolite i dodaje utworom elementu autentyczności. Natomiast inne składowe znane z debiutu nadal się w czterech umieszczonych na krążku kompozycjach pojawiają. Mam tu na myśli akordy głównie z klasyki amerykańskiej pod tytułem Morbid Angel czy Incantation. Szkoła Treya słyszalna jest też w niektórych partiach solowych, choć w tych bardziej melodyjnych przebrzmiewa też duch skandynawski. Jeśli już o melodii, to mam wrażenie, że tym razem Soulcarrion wrzucili jej do kotła jakby więcej. Absolutnie nie mam tu ma myśli słodkiego pierdzenia. Rzecz w tym, że nowe numery są bardziej i szybciej zapamiętywalne i dokładniej przemyślane. Więcej tu też zwolnień, w których to gdzieś, niczym przez mgłę rysuje się sylwetka Bolt Throwerowego czołgu. Nie brakuje także momentów przy których łepetyna sama się kiwa, jak choćby harmonie na pożegnanie, z charakterystycznym dla Vigny sprzężeniem. Naprawdę sporo tu rozmaitości, nawet w najkrótszym, zamykającym się w dwóch minutach „Death Revelation”. Po blastującym otwarciu następuje płynne przejście w nieco Amorphisową opowieść gitarową, po której następuje kolejny zmasowany atak. Sporo w moim tekście porównań, ale tak naprawdę ciężko dziś nagrać materiał, który by się jakimkolwiek skojarzeniom wymykał, a chłopakom z Warszawy raczej nawet o to nie chodziło. Oni nagrali staroszkolny śmierć metal tak jak im serce podyktowało i moim zdaniem wyszedł z tego kawałek konkretnej muzyki. Każdy maniak gatunku powinien być ukontentowany.

- jesusatan

Recenzja ANARKHON „Obiasot Dwybat Ptnotun”

 

ANARKHON

„Obiasot Dwybat Ptnotun”

Debemur Morti Productions 2023

Brazylijscy bluźniercy z Anarkhon uderzyli ze swym piątym albumem długogrającym i…ponownie kurwa zmiażdżyli! Nie myśleliście chyba, że napiszę, iż dali ciała? Mam wrażenie zresztą, że prędzej wieloryb przeszedłby przez ucho igielne, niżby ta horda miała nagrać słaby materiał. Wrażenia i domysły odłóżmy jednak na bok, a skupmy się na faktach. „Obiasot…” to zatem w prostej linii kontynuacja i rozkwit programowej tendencji rozpoczętej na „Phantasmagorical…”. Ponownie więc zalewa nas smolisty, ciężki, ołowiany Death Metal, który niszczy wszystko, co znajdzie się w jego polu rażenia. A pole to promień posiada naprawdę rozległy, a i okrucieństwo tego krążka praktycznie nie zna granic. Album ten smaga słuchacza przytłaczającymi erupcjami bitumicznych bębnów popartych wściekłymi fluktuacjami złowrogiego, rozrywającego basu. Zagęszczone potwornie interwały brutalnych, przerażających riffów przetaczają się nad głowami, wywołują strach i burzą poczucie wewnętrznego komfortu, a jednocześnie hipnotyzują i wciągają w piekielne, przepastne głębiny, gdzie trzeba mierzyć się co rusz z gniewem demonicznych istot. Wokalnie natomiast ta płytka to pokaz nieokiełznanego, bezdusznego bluźnierstwa i obskurnej profanacji. Tyle w kwestii ogólnej. Gdy jednak zatopimy się w diabelskie szczegóły (wiadomo wszak, że w nich tkwi sam Szatan) i bogatą ornamentykę rodem z otchłani zaświatów, to natkniemy się tu na przepastne, popaprane, dysonansowe faktury, potężne, atonalne akordy, niejasne, wijące się jakby na drugim planie, zaciekłe, odurzające, delirycznie meandrujące melodie, halucynogenne, transowe zniekształcenia metrum, jak i kierujące się mocniej w stronę Black Metalu szorstkie, zimne struktury niektórych fragmentów tego materiału. A to tylko wierzchołek góry lodowej, która rozjebała Titanica, gdyż owych smaczków jest tu od chuja i jeszcze trochę, a poza tym mam wrażenie, że część z nich odbieramy niemal wyłącznie na poziomie podprogowym. Chwilami dosłownie brak słów, aby opisać to, co dzieje się na tym krążku. A skoro ich brak, to nie ma co na silę bić piany. Podsumujmy więc. „Obiasot Deybat Ptnotun” to oszałamiający, złożony, brutalny album, nad którym unosi się atmosfera tak zawiesista, złowieszcza, obrazoburcza i przesycona grobową ciemnością, że aż gotuje się przysadka mózgowa. Płyta roku? Czas pokaże, trochę jeszcze za wcześnie, aby to wyrokować. Niewątpliwie jednak bardzo mocna ku temu kandydatura.

 

Hatzamoth

Recenzja Sieluhaaska „Kun Aurinkoni Kuoli”

 

Sieluhaaska

„Kun Aurinkoni Kuoli” E.P.

Purity Through Fire 2023

Sieluhaaska to nowy jednoosobowy band z Finlandii. Powstał w 2019 roku, by w maju 2021 pojawić się ze swoimi trzema kawałkami na splicie z Foedus. Po kolejnych dwóch latach wraca z debiutancką epką „Kun Aurinkoni Kuoli”. Przyznam, że z lekką dozą niepewności sięgałem po ten materiał, gdyż bałem się niemiłosiernie, że jak to w przypadku tamtejszego metalu będę zmuszany do tańca. Na szczęście tak się nie stało, bo to co zawiera to wydawnictwo jest czyściutkim black metalem wyraźnie inspirowanym twórczością Burzum. Nie jest to jednak bezmyślna zrzynka choć „zły dotyk” Varga jest tutaj mocno wyczuwalny. Podobnie jak u Norwega dominuje tu tremolo o mocno depresyjnym oraz nostalgicznym wydźwięku i nierażąco chwytliwym charakterze, który skutecznie hipnotyzuje i z parkietem nie ma nic wspólnego. Wszystko to podane za pomocą zimnych gitar, którym towarzyszy dobrze słyszalna sekcja rytmiczna. Wokalnie Saasta, ponieważ taki pseudonim przybrał twórca, również daje radę, a jego przenikliwe wrzaski chyba najbardziej kojarzą się z Greifim. Kompozycyjnie utwory zbudowany są w minimalistyczny sposób. Są to trzy może cztery zapętlone riffy, tasujące się nieustannie, zniewalając nas do reszty swym niezwykłym urokiem. Wyjątkiem jest tylko trzeci numer, będący coverem Hämys, którego delikatnie punkowe usposobienie nie do końca wpasowuje się stylistyką w „Kun Aurinkoni Kuoli”. Uwagę przykuwa trafnie wyważona produkcja, sprytnie przybrudzona, dająca efekt stricte podziemnego grania, ale zachowująca selektywność i nie męcząca bezsensownym szumem uszu. Cóż, gość ma odpowiedni potencjał. Jeśli go nie zmarnuje to jego kolejne nagrania mogą mieć jeszcze chłodniejszy wymiar. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.

shub niggurath

piątek, 21 kwietnia 2023

A review of Speedwhore “Visions of a Parallel World”

 

Speedwhore

"Visions of a Parallel World"

Dying Victims 2023

 


I heard such a golden thought somewhere recently, that all these bands from Dying Victims play the same thing. And this was said by a guy in his late 40s, meaning he was theoretically raised in the years when genres like heavy, thrash and speed metal ruled the scene. He was probably nuts. Take the German label's May releases as examples. Violent Sin, Rapid, or today, Speedwhore. Each of them interprets the old school in its own way, and in each of these bands you can find, or rather refresh yourself with, something different. The authors of "Visions of a Parallel World" come from Berlin, and it is well known that Germans can play classic thrash like few others. Speedwhore is also exceptionally successful in upholding the national traditions on the subject, although the spectrum of their inspiration is definitely broader than merely reproducing Sodom or Kreator. In addition to the characteristic Teutonic chords and scratchiness, there is no shortage of more classic heavy-metal shtick in this music. An example? You're very welcome - "Hologram" is an excellent heavy metal track, only slightly tweaked, with an excellent solo. In addition, the gents do not shy away, especially in the slower parts, as such also appear on the album, from motifs that may remind you of doom metal classics. Not enough? Well, take a listen to the longest, almost eight-minute long title track with black metal blasting and Transylvanian moans. Speaking of vocals. These are mostly aggressively harsh, although the screamer is not at all afraid of trips into higher tones, which differentiates Speedwhore's compositions in the same way as the multitude of the inspirations mentioned a few lines above. The result is a classic-style album that could be a cross-section of the best of the 80s and 90s of the previous century. This is material in a really good style. Nothing but listen to  and fucking bang your head.

- jesusatan

Recenzja DARK GREMLIN „A Tale of Three Ravens”

 

DARK GREMLIN

„A Tale of Three Ravens”

Independent 2023

 


Powiedzieć, że zawsze lubiłem tego typu odjazdy to mało. Był czas, że dosłownie pławiłem się w takich dźwiękach, a płytki Endura, Mortiis, Neptune Towers, Wongraven, Ildfrost, Die Verbanten Kinder Evas, Cintecele Diavolui, Vond, MZ 412, Brighter Death Now, czy In Slaughter Natives konsumowałem przynajmniej 3 razy dziennie, a bywały tygodnie, że praktycznie nie rozstawałem się z taką muzyką przez 24h na dobę. Dlatego też bardzo raduje się serce moje, gdy słyszę, że dziedzictwo tamtych czasów nie zdechło w chuj i raz na jakiś czas pośród morza przeciętności pojawia się w tym eklektycznym gatunku produkcja warta uwagi. Było ich kilka w zeszłym roku, że wspomnę tylko bardzo dobre wydawnictwa Xanctux, Dryadel, Garden of Beleth, Wieczny Cień, Kostnica, czy choćby Profane Grace. Nie wątpię, że Anno Bastardi 2023 także przyniesie nam w tej niszy dużo ciekawego grania, czego dowodem jest niewątpliwie materiał projektu Dark Gremlin, który swą premierę miał w pierwszym kwartale rzeczonego Roku Bestii 2023. Naprawdę wyśmienita to muza, która pełnymi garściami czerpie z klasycznej spuścizny gatunku, a przy tym brzmi na tyle świeżo, że każdy, kto zdecyduje się poświęcić swój czas i atencję na odsłuch „A Tale of Three Ravens”, nie będzie miał wrażenia, że wpierdala stare kotlety podgrzane na zjełczałym tłuszczu. Z gatunkowych standardów wydobywa co prawda ten projekt ile się da, ba można nawet powiedzieć, że w pas kłania się tradycji, jednak jego muzyka, mimo pewnej aktualizacji wpływów, cały czas ma w sobie mrok i mgliste wibracje godne mistrzów tej specyficznej kategorii, o których wspominałem na samym początku tej recki.  Myślę więc, że wiecie już, z czym spotkacie się na „Opowieści o Trzech Krukach”, a czy zechcecie się tym wydawnictwem zainteresować, to już Wasza sprawa. Ja uważam, że warto, ale jak to mówi starożytne przysłowie „micasa es tu casa”, więc ostateczna decyzja jak zawsze należy do Was. Nie zwlekajcie z nią jednak zbyt długo, gdyż jak wiadomo, pamięć ludzka jest ulotna i może Wam to bardzo dobre wydawnictwo umknąć w zalewie przeciętności. Nie pozwólcie na to.

 

Hatzamoth