LUM
„Lunaria- I Racconti Del
Falò”
Nigredo Productions 2023
Piemont
to specyficzna i zarazem nieco tajemnicza kraina. Pomijając ukształtowanie
terenu i inne aspekty przyrodnicze, na jej terytorium krzyżowały się na
przestrzeni wieków przeróżne kultury (niektóre z nich sięgały nawet ludów
celtyckich), więc ziemie te przesiąknięte są na wskroś duchowością, a co za tym
idzie, napotkamy tu mnogość legend, mitów i pradawnych, apokryficznych podań.
Na tych właśnie terenach tworzy duet LUM, który to przedstawiałem Wam przy
okazji recki ich pierwszego materiału „L’feu e la Stria”. Z tego, co pamiętam
bardzo solidna i obiecująca zarazem to była produkcja, postanowiłem więc bez
zwłoki sprawdzić, co zawiera wydany w marcu tego roku pierwszy album
długogrający rzeczonego projektu, gdy tylko ów krążek wpadł w moje łapy. Po
kilku odsłuchach, bez sztucznej kokieterii, powiem Wam, że to dobry materiał
(choć podobnie, jak „L’feu…” przeznaczony także dla konkretnej grupy
odbiorców). Zespół nadal trzyma się obranego na początku swej drogi kierunku i
konsekwentnie rozwija zapoczątkowaną przed dwoma laty formułę. Niezmiennie więc
muzyka tego projektu oparta jest na surowym, zimnym, mizantropijnym Black
Metalu, który swe korzenie ma w skandynawskiej, diabelskiej szkole spod znaku
Ildjarn, czy Forgotten Woods z aurą
przypominającą w pewnym stopniu rytualne wibracje Aghast. Chłoszczą nas tu
zatem ponownie, niczym drutem kolczastym, intensywne, surowe riffy, siarczyste
beczki, chropowaty bas i obsesyjne, upiorne, mrożące krew w żyłach wokale. Przy
całym swym ekstremalnym wydźwięku ta płytka jest zarazem zdecydowanie bardziej
klimatyczna w porównaniu ze swą poprzedniczką. Wyśmienicie ułożone linie
melodyczne do spółki z wyrafinowanymi szczegółami harmonicznymi, odrobiną
smyczków, fletu, klawisza i innych dodatków (szum lasu, szmer strumyka i takie
tam trele-morele), oraz teksty w języku autochtonów tworzą sugestywną, otuloną
całunem mrocznej tajemnicy, niemal nawiedzoną atmosferę. Mimo że nie jest to
jakoś specjalnie skomplikowane granie i większą część tego materiału zbudowano
ze stosunkowo prostolinijnych składowych, to jednak słychać, że dźwięki, które
tworzy LUM, posiadają pewną nutkę oryginalności i mają swą własną osobowość.
Jak już wspominałem, nie jest to twórczość dla spragnionej krwawej sensacji
tłuszczy, a raczej dla odbiorców skupionych w węższych, jasno sprecyzowanych
kołach zainteresowań. Każdy, kto jednak zdecyduje się ją sprawdzić, nie
powinien poczuć się rozczarowany. Powiem więcej. Jeżeli słuchacz ów starannie dobiera
płyty, znając swoje preferencje, ten krążek będzie mu się podobać jak amen w
pacierzu. Mnie akurat co prawda ta płytka jakoś specjalnie nie skrzywdziła, ale uważam,
że ciekawe i charakterne to granie, więc i kolejnych produkcji grupy z Turynu
nie omieszkam sprawdzić.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz