niedziela, 23 kwietnia 2023

Recenzja LUM „Lunaria- I Racconti Del Falò”

 

LUM

„Lunaria- I Racconti Del Falò”

Nigredo Productions 2023

 


Piemont to specyficzna i zarazem nieco tajemnicza kraina. Pomijając ukształtowanie terenu i inne aspekty przyrodnicze, na jej terytorium krzyżowały się na przestrzeni wieków przeróżne kultury (niektóre z nich sięgały nawet ludów celtyckich), więc ziemie te przesiąknięte są na wskroś duchowością, a co za tym idzie, napotkamy tu mnogość legend, mitów i pradawnych, apokryficznych podań. Na tych właśnie terenach tworzy duet LUM, który to przedstawiałem Wam przy okazji recki ich pierwszego materiału „L’feu e la Stria”. Z tego, co pamiętam bardzo solidna i obiecująca zarazem to była produkcja, postanowiłem więc bez zwłoki sprawdzić, co zawiera wydany w marcu tego roku pierwszy album długogrający rzeczonego projektu, gdy tylko ów krążek wpadł w moje łapy. Po kilku odsłuchach, bez sztucznej kokieterii, powiem Wam, że to dobry materiał (choć podobnie, jak „L’feu…” przeznaczony także dla konkretnej grupy odbiorców). Zespół nadal trzyma się obranego na początku swej drogi kierunku i konsekwentnie rozwija zapoczątkowaną przed dwoma laty formułę. Niezmiennie więc muzyka tego projektu oparta jest na surowym, zimnym, mizantropijnym Black Metalu, który swe korzenie ma w skandynawskiej, diabelskiej szkole spod znaku Ildjarn, czy  Forgotten Woods z aurą przypominającą w pewnym stopniu rytualne wibracje Aghast. Chłoszczą nas tu zatem ponownie, niczym drutem kolczastym, intensywne, surowe riffy, siarczyste beczki, chropowaty bas i obsesyjne, upiorne, mrożące krew w żyłach wokale. Przy całym swym ekstremalnym wydźwięku ta płytka jest zarazem zdecydowanie bardziej klimatyczna w porównaniu ze swą poprzedniczką. Wyśmienicie ułożone linie melodyczne do spółki z wyrafinowanymi szczegółami harmonicznymi, odrobiną smyczków, fletu, klawisza i innych dodatków (szum lasu, szmer strumyka i takie tam trele-morele), oraz teksty w języku autochtonów tworzą sugestywną, otuloną całunem mrocznej tajemnicy, niemal nawiedzoną atmosferę. Mimo że nie jest to jakoś specjalnie skomplikowane granie i większą część tego materiału zbudowano ze stosunkowo prostolinijnych składowych, to jednak słychać, że dźwięki, które tworzy LUM, posiadają pewną nutkę oryginalności i mają swą własną osobowość. Jak już wspominałem, nie jest to twórczość dla spragnionej krwawej sensacji tłuszczy, a raczej dla odbiorców skupionych w węższych, jasno sprecyzowanych kołach zainteresowań. Każdy, kto jednak zdecyduje się ją sprawdzić, nie powinien poczuć się rozczarowany. Powiem więcej. Jeżeli słuchacz ów starannie dobiera płyty, znając swoje preferencje, ten krążek będzie mu się podobać jak amen w pacierzu. Mnie akurat co prawda ta płytka jakoś specjalnie nie skrzywdziła, ale uważam, że ciekawe i charakterne to granie, więc i kolejnych produkcji grupy z Turynu nie omieszkam sprawdzić.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz