poniedziałek, 3 kwietnia 2023

Recenzja Kuusuo „Dead Hymns”

 

Kuusuo

„Dead Hymns”

Wolfspell Rec. 2023

Nie wiem, czy w Finlandii żyją wilki i rzucają zaklęcia, ale nasza rodzima Wolfspell Records  jakoś wyjątkowo upodobała sobie ten kraj. Oto bowiem mam przed sobą debiutancki album Kuusuo, który to właśnie ukazał się nakładem rzeczonego labelu, i o pochodzeniu zespołu mówić chyba już nic więcej nie muszę. No i kurwa to, co lubię u szefa Wolfspell najbardziej, to to, że naprawdę potrafi mnie zaskoczyć. Bo z czym wam się kojarzy fiński black? No, tutaj każdy sobie odpowiednio dośpiewa, że melodia, chłód i te sprawy. A w przypadku Kuusuo ten wzór matematyczny dostaje centralnego liścia na ryj. Pierwsze co poraża już na samym wstępie, to nietypowe dla tego kraju, bardzo zbaszone, poprzez proces schowania gitar na drugim planie, i pobrudzone brzmienie, kojarzące się bardziej z dokonaniami Mortuary Drape niż któregokolwiek zespołu z krainy perkele. Zresztą wspomniana nazwa nie została tu postawiona na baczność bezpodstawnie. W muzyce zawartej na „Dead Hymns” wpływy grania śródziemnomorskiego są nad wyraz słyszalne. Nie jest to jednak li kalkowanie Necromantia czy Varathron, poza wspomnianymi już Włochami. Finowie jakimś, sobie chyba tylko znanym sposobem, znaleźli furtkę wpuszczającą do autorskiej wizji black metalu o wiele więcej inspiracji, czasem sięgających do wzorców wykraczających poza ramy czarciego metalu, czy też metalu jako tako. Ich dość długie mimo wszystko, bo sięgające sześciu - dziewięciu minut, utwory nie są bynajmniej jednowymiarowe, a na pewno nie banalne. Sporo się w nich dzieje i poza sporą dawką siarki doświadczyć możemy klimatycznych podróży do leśnych gęstwin w których czyhają na nas zdradliwe bagna. Tak dzieje się choćby w, nomen omen, „Life Buried In Swamp”, kompozycji akustycznej, z ciepło bulgoczącym basem i opowiadającym swoją historię skrzekliwo-mruczanym wokalem. Swoją rolę znacząco odgrywają w tej muzyce także wycofane, lecz wplecione bardzo umiejętnie, partie klawiszowe, czy też smyczkowe, sam w sumie nie jestem chwilami pewien. Finowie potrafią na pewno budować odpowiedni nastrój i niemal aptekarsko dawkować natężenie czającej się za kotarą tajemnicy. Zdecydowanie więcej na tym krążku mistycyzmu niż czystego, agresywnego ataku. Niebagatelną rolę odgrywają przy tym wokale, poza wspomnianym wrzaskiem przechodzące często w niższe rejestry czy czysty śpiew. Ale to, co najważniejsze… Nie da się oceniać tej płyty wyłącznie po jednym odsłuchanym utworze, gdyż wszystkie z nich, wyrwane z kontekstu, są kompletnie niereprezentatywne. „Dead Hymns” to jedna z tych płyt, których bezwzględnie należy odsłuchać od początku do końca. Tylko wówczas można poczuć czające się w niej „coś”. Złowrogie? Starożytne? Ohydne? Oceńcie to sami, bo mam tez wrażenie, że każdy ten album może interpretować po swojemu. Nie jest to może płyta kwalifikująca się do czołówki roku, ale na pewno zasługująca na atencję. Bo nie jest oczywista czy przewidywalna.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz