VoidCeremony
„Threads
Of Unknowing”
20 Buck Spin
No i
przyjebali w szczepionkę. 6 razy. Tyle kawałków bowiem znalazło się na drugim
krążku VoidCeremony, projektu, który na orbicie moich zainteresowań był od
samego początku i który do tej pory nigdy w pełni nie zaspokoił moich
oczekiwań. Po nastu odsłuchach nadal nie jestem pewien czy „Thread Of
Unknowing” w pełni spełnia moje oczekiwania, ale wiem, że ten materiał rósł we
mnie z każdym odsłuchem i siedział w głowie inicjując rozkminy czy jest to sztuka
dla sztuki, czy jest to może dzieło kompletne, a może jest to taki „złoty
środek” idealnego „technicznego death metalu AD 2023”. Na żadne z powyższych
odpowiedzi nie znalazłem, ale wiem, że kompozytorskie rozmycie i płynność formy
zostały tym razem podtuczone, a pedalsko fioletowa okładka chyba nie współgra z
zawartością. Zajęło mi jednak trochę czasu, żeby ten materiał urósł z poziomu
„dobrego”, który trochę wyhamował mój entuzjazm przy pierwszym odsłuchu. Ale po
kolei. W stosunku do poprzednich wydawnictw nastąpiła mała zmiana w szeregach –
znanego z Ascended Dead Jona Reidera zastąpił na gitarze chyba największy
obecnie wirtuoz tego instrumentu jeśli chodzi o death metal czyli Philippe
Tougas (m.in. Cosmic Atrophy, Chthe’ilist, Zealotry). Oprócz tego na basie
Damon Good (m.in. Star Gazer, Cauldron Black Ram, Mournful Congregation) i na
garach Charlie Koryn (Ascended Dead, Vrenth, Funebrarum i pierdyliard innych
dobrych bandów, pomimo że gość ma może 30 lat). Za mruczka i drugiego
wiosłowego robi bliżej nieznany znikąd inąd Garrett Johnson. A po co to pisze?
Bo przynajmniej trzech pierwszych to w tym momencie chyba czołówka
instrumentalistów jeśli chodzi o śmierćmetalowy łomot, a za sprawą „Threads Of
Unknowing” efekt synergii jest niewspółmiernie lepszy od oczekiwanego. Tu jest
tak pograne, że skalpy zdarte, mózgi rozsmarowane. Ta muzyka nadal
bezkształtnie płynie, jakby była jedną wielką improwizacją, a mimo to jest o
wiele bardziej mięsista i wyrazista niż na wcześniejszych nagraniach. Tougas
wygrywa te swoje perliste solówki jak nikt inny, bas gra jak natchniony, bez
żadnej spiny, ale kiedy trzeba sieje gęstym aż miło. Koryn dla odmiany jest
zawsze i wszędzie. I pewnie gdyby tylko mruczek za mikrofonem jakoś wyłamywał
się ze współczesnej średniej gatunkowej to padłbym na dwa kolana, a tak padam
na jedno. Może i jest to bardziej przyziemne, mniej metafizyczne granie niż
StarGazer, może mniej tu odważnych eksperymentów na miarę Diskord, może nie
szuka to nowej niszy jak Blood Incantation, ale w finalnym rozrachunku wygrywa
jakością wykonawczą i bądź co bądź – w pełni deathmetalowym graniem, bez
wycieczek poza ramy gatunku (choć echa wczesnego goteborskiego grania można tu
odnaleźć). Co by nie mówić – taki poziom wykonawczy prezentuje ledwie mała
garstka zespołów, które uprawiają taką odmianę death metalu. VoidCeremony
numerem jeden nie jest, ale może kiedyś będzie, bo potencjał ma. Ne zmienia to
faktu, że tym wydawnictwem potwierdzili w pełni swój potencjał i – w moim
odczuciu jest to coś zdecydowanie więcej niż najwyższej próby instrumentalna
żonglerka. Jak ktoś lubi takie obertasy to kupować śmiało, pełna rekomendacja.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz