Gluttony
„Drogulus”
Bestial
Invasion 2023
Macie ochotę na kolejną porcję szwedzkiego śmierć
metalu? W zasadzie po tym, jak sobie na to pytanie odpowiecie, można by
postawić kropkę. Bo jeśli z waszych ust padnie odpowiedź przecząca, to w
zasadzie dalsze czytanie możecie sobie darować. Powód jest banalny. Na
„Drogulus” nie znajdziecie niczego, czego byśmy już wcześniej nie słyszeli.
Szwedzi na swoim trzecim długograju kultywują rodzime tradycje mające początki
w końcówce lat osiemdziesiątych, kiedy to Nihilist nagrali swoje demówki i
przewartościowali system. Przez te trzydzieści lat z plusem płyt w podobnym
stylu zostało nagranych tysiące. Jedne lepsze, inne gorsze, przekrój jest
naprawdę ogromny. Gdzie w tym piaszczystym mieleniu swoje miejsce ma Gluttony?
Gdybym miał bawić się w rysowanie wykresów, to ekipę Andersa Häréna, bo to on
samodzielnie zapoczątkował granie pod tym szyldem, umieściłbym gdzieś ciut
powyżej kreski oznaczającej średnią przeciętną. Oznacza to ni mniej, ni więcej,
jak to, iż każdemu maniakowi rzeczonego stylu album ten powinien wejść
swobodnie, bez wywoływania grymasów na twarzy niczym po ciepłej wódce. Jeśli
ktoś natomiast klonami Entombed i Dismember się przejadł i więcej w siebie nie
wmusi, to po „Drogulus” faktycznie może poczuć mdłości. Nie ma chyba sensu
rozpisywać się w detalach nad składowymi pod tytułem charakterystyczne
brzmienie, d-beaty, rytmiczne akordy i typowe dla Sztokholmu melodie. Każdy
przecież wie o co chodzi. To wszystko tu jest, poskładane jak instrukcja
obsługi nakazała, odpowiednio urozmaicone i okraszone rasowym growlem. Płyta
trwa niecałe czterdzieści minut i zawiera jedenaście kompozycji. Czy muszę coś
jeszcze dodawać? Każdy z was już przecież wie co z tym zrobi.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz