środa, 19 kwietnia 2023

Recenzja ARALLU „Death Covenant”

 

ARALLU

„Death Covenant”

Hammerheart Records 2022

Kurna kawał czasu, jakby nie patrzeć, rozsiewa po świecie swe bluźniercze wizje izraelski Arallu. Ten hord egzystuje już bowiem na scenie ponad ćwierć wieku, a to wynik, który bezwzględnie zasługuje na szacunek. Końcówka zeszłego roku przyniosła nam kolejny, ósmy już album długogrający Izraelitów, który pod swe skrzydła zdecydowała się wziąć Hammerheart Records. A jaka muzyka znalazła się na „Death Covenant”? Cóż, starych drzew się nie przesadza, a i same raczej nie spierdolą z miejsca, w którym głęboko zapuściły już korzenie. Tak więc Arallu nadal z dumą i pasją rzeźbią w Black Metalowej materii. Ich muzyka opiera się na kanonach, i to zarówno I, jak i II fali gatunku, co biorąc pod uwagę ich sceniczny staż, specjalnie chyba nie dziwi. Owe klasyczne inspiracje i tekstury dźwięków zespół nasycił jednak elementami charakterystycznymi dla Bliskiego Wschodu, co mam wrażenie, na tej płycie uwidacznia się zdecydowanie mocniej, niż kiedykolwiek wcześniej. Tradycyjne, surowe, czarcie sekwencje wyśmienicie asymilują się na tym krążku z symptomatyczną rytmiką orientu, a plemienne wręcz chwilami bębnienie nadaje tej produkcji rytualnego posmaku (w czym niewątpliwie pomaga darbuka, lub jak kto woli bęben kielichowy). Wiosła szyją znacznie bardziej złożone, chromatyczne struktury, co w połączeniu z jadowitymi riffami przesiąkniętymi egzotyczną atmosferą sprawdza się tu wyśmienicie i brzmi zarazem zaskakująco świeżo. Szczypta (a może nawet więcej niż szczypta) popapranych dysonansów i atonalnych akordów podsyca gniewne, niepokojące wibracje obecne w muzyce grupy. Prawdziwym gwoździem programu jest jednak to, w jaki sposób Arallu wykorzystują instrument zwący się saz. Saz to tradycyjny instrument szarpany z długą szyjką przypominającą gryf, którego nuty brzmią trocha jak sitar. Eylon Bart, który na nim gra, sprawił, że jego partie brzmią dziko i cholernie ciężko (zwłaszcza gdy wchodzi w interakcje z wiosłem), a do tego robią klimat tak mistyczny, że w mordę nie mam pytań. Napotkamy tu także odrobinkę faktur zaczerpniętych z Metalu Śmierci, jak i z diabelskiego Thrash Metalu, co nadaje całości odpowiedniego poziomu agresji i srogich, bezwzględnych wibracji. Długo można by zresztą jeszcze rozprawiać o tej płycie, o jej zwartej strukturze, bogatych inkrustacjach, czy ciekawej ornamentyce i uwierzcie mi, byłaby to dyskusja na przynajmniej kilka, jeżeli nie na kilkanaście godzin.Wiadomo bowiem, że Diabeł tkwi w szczegółach, a tych jest na każdej płaszczyźnie tej płyty tyle, ile maku w makowcu. Jak dla mnie, to zdecydowanie najlepsza z dotychczasowych płyt Arallui produkcja, którą z pewnością warto sprawdzić. „Death Covenant” to bez dwóch zdań opus magnum izraelskiej hordy. Mam nadzieję, że ich następny album będzie równie udany.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz