ARALLU
„Death
Covenant”
Hammerheart
Records 2022
Kurna
kawał czasu, jakby nie patrzeć, rozsiewa po świecie swe bluźniercze wizje
izraelski Arallu. Ten hord egzystuje już bowiem na scenie ponad ćwierć wieku, a
to wynik, który bezwzględnie zasługuje na szacunek. Końcówka zeszłego roku
przyniosła nam kolejny, ósmy już album długogrający Izraelitów, który pod swe
skrzydła zdecydowała się wziąć Hammerheart Records. A jaka muzyka znalazła się
na „Death Covenant”? Cóż, starych drzew się nie przesadza, a i same raczej nie
spierdolą z miejsca, w którym głęboko zapuściły już korzenie. Tak więc Arallu
nadal z dumą i pasją rzeźbią w Black Metalowej materii. Ich muzyka opiera się
na kanonach, i to zarówno I, jak i II fali gatunku, co biorąc pod uwagę ich
sceniczny staż, specjalnie chyba nie dziwi. Owe klasyczne inspiracje i tekstury
dźwięków zespół nasycił jednak elementami charakterystycznymi dla Bliskiego
Wschodu, co mam wrażenie, na tej płycie uwidacznia się zdecydowanie mocniej,
niż kiedykolwiek wcześniej. Tradycyjne, surowe, czarcie sekwencje wyśmienicie
asymilują się na tym krążku z symptomatyczną rytmiką orientu, a plemienne wręcz
chwilami bębnienie nadaje tej produkcji rytualnego posmaku (w czym niewątpliwie
pomaga darbuka, lub jak kto woli bęben kielichowy). Wiosła szyją znacznie
bardziej złożone, chromatyczne struktury, co w połączeniu z jadowitymi riffami
przesiąkniętymi egzotyczną atmosferą sprawdza się tu wyśmienicie i brzmi
zarazem zaskakująco świeżo. Szczypta (a może nawet więcej niż szczypta)
popapranych dysonansów i atonalnych akordów podsyca gniewne, niepokojące
wibracje obecne w muzyce grupy. Prawdziwym gwoździem programu jest jednak to, w
jaki sposób Arallu wykorzystują instrument zwący się saz. Saz to tradycyjny
instrument szarpany z długą szyjką przypominającą gryf, którego nuty brzmią
trocha jak sitar. Eylon Bart, który na nim gra, sprawił, że jego partie brzmią
dziko i cholernie ciężko (zwłaszcza gdy wchodzi w interakcje z wiosłem), a do
tego robią klimat tak mistyczny, że w mordę nie mam pytań. Napotkamy tu także
odrobinkę faktur zaczerpniętych z Metalu Śmierci, jak i z diabelskiego Thrash
Metalu, co nadaje całości odpowiedniego poziomu agresji i srogich,
bezwzględnych wibracji. Długo można by zresztą jeszcze rozprawiać o tej płycie,
o jej zwartej strukturze, bogatych inkrustacjach, czy ciekawej ornamentyce i
uwierzcie mi, byłaby to dyskusja na przynajmniej kilka, jeżeli nie na
kilkanaście godzin.Wiadomo bowiem, że Diabeł tkwi w szczegółach, a tych jest na
każdej płaszczyźnie tej płyty tyle, ile maku w makowcu. Jak dla mnie, to
zdecydowanie najlepsza z dotychczasowych płyt Arallui produkcja, którą z
pewnością warto sprawdzić. „Death Covenant” to bez dwóch zdań opus magnum
izraelskiej hordy. Mam nadzieję, że ich następny album
będzie równie udany.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz