czwartek, 20 kwietnia 2023

Recenzja Ascended Dead „Evenfall Of The Apocalypse”

 

Ascended Dead

„Evenfall Of The Apocalypse”

20 Buck Spin Records

 


Sześć długich lat minęło od kiedy kalifornijscy barbarzyńcy po raz pierwszy wybili zęby szerszemu gronu odbiorców. Czerpiąc inspirację zarówno z death metalu, jak i grindcore’a, black i war metalu Ascended Dead wykreowało mocno hermetyczną, aczkolwiek zaskakująco rzadko uskutecznianą w metalowym podziemiu mieszankę wybuchową, która kruszy kości. Wydawać by się mogło, że ten tygiel będzie pułapką zastawioną na samych siebie, bo z tej bezpośredniej, nieco (jednak) na jedno kopyto napierdalanki bata się nie ukręci i trudno będzie ją rozwinąć. „Evenfall Of The Apocalypse” swoimi 41 minutami udowadnia, że się myliłem i to bardzo, a „Abhorrent Manifestation” było dobrą podwaliną do rozwinięcia pomysłów wewnątrz wypracowanej estetyki. W praktyce wygląda to tak, że drugi pełniak ekipy z zachodniego wybrzeża jest pełen niuansów i smaczków, których trochę brakowało na debiucie. Ascended Dead nadal napierdala swoje niczym pełna betoniara na wysokich obrotach, ale czuć w tym graniu więcej powietrza, przestrzeni i miejsca na ozdobniki. Tak, nowa płyta jest mniej brutalna, mniej barbarzyńska i osaczająca, pomimo, że porusza się w tej samej stylistyce co debiutancki materiał. Więcej tu zwolnień, zmian tempa, tu się przewinie jakaś nienachalna melodia, tu wplecione zostanie jakieś przejście, a gdzie indzie wiosłowi poczarują jakąś wysokiej próby solówką. Niespodzianką może być mistyczny „Passage To Eternity” osadzony na akustycznych gitarach, wysmakowany, dowodzący, że nie mamy tu do czynienia z podwórkowymi grajkami. Skojarzenia z „Voice Of The Soul” wiadomo kogo będą tutaj jak najbardziej na miejscu. Jest to najdłuższa chwila oddechu na płycie, ale możliwe, że jest też ona jej najjaśniejszym punktem, potwierdzającym jak ogromny potencjał drzemie w tych muzykach. Pozostałym kompozycjom też niczego nie brakuje, bo po chwili przegryzania się przez brzmienie i gęstwinę dźwięków jesteśmy w stanie wychwycić wiele pysznych fragmentów, które niejednokrotnie odbiegają od brutalności. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić to jest to właśnie brzmienie – coś mi w nim nie pasuje, choć chyba sam nie do końca potrafię określić co. Gitary są nieco za wysoko w miksie, wokal gdzieś trochę z oddali, gary też jakby mało mięsiste, raczej gęsto punktujące rytm aniżeli opasające całość tłustym ramieniem. Odnoszę przez to wrażenie, że gitary, są wszędobylskie, jakby było ich trochę za dużo, zwłaszcza wtedy gdy robią monolityczne, chropowate tło, na którego tle pozostali muzycy próbują coś swojego wcisnąć. Ale to drobne mankamenty, do tego brzmienia idzie przyzwyczaić ucho. Ja jestem pod wrażeniem tego co zrobili Amerykanie, bo nie wierzyłem, że stać ich na coś więcej niż „Abhorrent Manifestation pt 2”. Jest tymczasem dużo więcej, dużo ciekawej. A jeśli komuś za mało tu barbarzyństwa, to będzie musiał przełknąć małą czarkę goryczy, bo te wałki zdecydowanie wynagradzają to lekkie zdjęcie nogi z gazu.

 

                                                                                                                                             Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz