sobota, 1 kwietnia 2023

Recenzja Death Vanish „Hermitic Fire”

 

Death Vanish

„Hermitic Fire” E.P.

Eternal Death 2023

Death Vanish to jednoosobowy projekt, który powstał w 2017 roku, a do życia powołał go niejaki Valder, znany z między innymi takich zespołów jak One Master i Lustrum. Jego najnowsza epka to pięć kawałków black metalu o mocno undergroundowym wydźwięku, przywołującym skojarzenia z wyziewami innych, ale też amerykańskich grup, czyli Ninnixu lub Pestiferous. To co wydobywa się z głośników po włączeniu „Hermitic Fire” jest barbarzyńskich atakiem na narządy słuchowe. Wydobywające się z jakiejś piwnicy toporne riffy przy akompaniamencie równie prymitywnej sekcji rytmicznej, brutalnie atakują nasze zmysły oraz wylewają na nas wiadro najgorszych bluźnierstw. Z początkiem drugiego numeru „From Down There” sprawy ulegają zmianie. Prymitywny bleczur zamienia się w mozolnie toczący się rytuał, na który składają się wolne i rytmiczne akordy, płynące dostojnie niczym modlitwa w towarzystwie wręcz religijnych, syntezatorowych dźwięków. Trzeci „Old Magick And Tyrant” kontynuuje kurs wytyczony przez jego poprzednika z tym, że ta upiorna suplikacja zamienia się w hipnotyczny i nieśpieszny noise o równie rytualnym charakterze. Dwa ostatnie utwory są powrotem do gitarowego grania. To proste jak budowa cepa kompozycje, będące ukłonem w stronę krajanów Valdera z Profanatica. Tony lecą tutaj w zmiennych tempach, lecz dominują te średnie i wolne. Tylko niekiedy instrumenty zrywają się do szybszej łupaniny, która i tak porusza się przed siebie jakby miała wędzidło w pysku. Do całości twórca dołożył swoje dość nienawistne oraz obrazoburcze wokale, delikatnie potraktowane pogłosem, co skutecznie pogłębiło wrażenie, że ta zimna i antyludzka muzyka wydobywa się ze stęchłych katakumb. Tylko dla wielbicieli nieskomplikowanego, a także piwnicznego black metalu, o liturgicznym usposobieniu.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz