piątek, 31 marca 2023

Recenzja Stodor Wilzorum “Aura des Ewigen Winters”

 

Stodor Wilzorum

“Aura des ewigen Winters”

Wolfspell Rec. 2023

Po niezwykle udanym debiucie moje oczekiwania względem “dwójki” Stodor Wilzorum stały na całkiem wysokim poziomie. Dlatego też, jak tylko nowy materiał duetu Fafnir / Wened trafił w moje ręce, postanowiłem niezwłocznie zapoznać się z tym, co panowie mają do zaoferowania, by przekonać się, czy aby „Trauermystik” nie był wyłącznie dziełem przypadku. No nie był. Powiem więcej. „Aura des ewigen Winters” to mocny krok naprzód, w zasadzie pod każdym względem. Podstawę muzyki zespołu nadal stanowi skandynawska klasyka, z wyraźnie norweskim tremolo, ale już nie tak zapętlonym jak dotychczas. Zdecydowanie więcej tu zmian tempa i różnorodności. Trochę to brzmi, jakby Stodor Wilzorum wszedł na wyższy poziom kompozytorski, nie wychodząc jednocześnie ze swojej niszy. Melodie płyną tu swobodnie a partie gitarowe idealnie uzupełniają się z wyraźnymi liniami basu. Sporo dzieje się też na bębnach. To nie „Transilvanian Hunger”, ten instrument też odpowiednio wzbogaca tutaj obraz całości, a nie, nadaje jedynie rytm. Jak tu fajnie chwilami śmigają blaszki… Album ten, podobnie zresztą jak zdobiąca go okładka, przepełniony jest chłodem, prostotą i pięknem zarazem. Pisząc o prostocie nie mam na myśli kwadratury utworów, bo wyłaniające się z nich, niczym z gęstej mgły, melodie do banalnych bynajmniej nie należą. Bardziej chodzi mi o ideę przyświecającą tym nagraniom, którą niezaprzeczalnie jest kultywowanie czystego, nieskażonego mariażami z gatunkami pobocznymi black metalu z początku drugiej fali. Bo, poza oplatającymi kompozycje główne utworami instrumentalnymi, zawartość „Aura des ewigen Winters” to właśnie esencja czarnego metalu. Nie do przecenienia jest także wkład naszego rodzimego weterana sceny. Jego przeraźliwe wrzaski, krzyki i wojenne zawołania, nawet czyste zaśpiewy, to prawdziwy majstersztyk. Nadmienić przy okazji należy, że teksty są tutaj śpiewane po naszemu, choć tak naprawdę słychać to jedynie w tych czystszych partiach. Polak doskonale wie, gdzie wspomóc śnieżny muzyczny blizzard zdzieraniem gardła do krwi, a gdzie dodać dźwiękom odrobiny mrocznego majestatu. Z kolei w „The Blackening Depths of Isolation” linie wokalne swoją chorobą i barwą kojarzyć się mogą z Mark of the Devil, na tyle, że aż musiałem zajrzeć do wkładki, czy informacja o gościnnym udziale tegoż się tam nie znajduje. Niewątpliwie bez wkładu Weneda album ten wiele by stracił. Nie powiedziałem jeszcze nic o brzmieniu… Tutaj też panowie lachy nie położyli. Ich nowe nagrania brzmią odpowiednio czytelnie, a każdy z instrumentów jest doskonale słyszalny, jednocześnie spowity szronem, charakterystycznym choćby dla wczesnego Burzum. Jeśli chodzi o moje wymagania wobec muzyki blackmetalowej, to ten krążek spełnia je wszystkie. Kto jeszcze nie zna Stodor Wilzorum, niech sprawdza czym prędzej. Tych, którzy znają, zachęcać raczej nie muszę.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz