Birdflesh
„Sickness
In The North”
Everlasting Spew Records 2023
Birdflesh
to weterani szwedzkiego grindcore’a. Powstali już w 1992 roku i właśnie wydają
szósty album. Zapewne nie zawiodą swoich fanów, gdyż po raz kolejny
przygotowali dla nich dawkę solidnej napierdalanki, na którą składają się 23
kawałki, dające 28 minut muzyki. Nieorientujący się w temacie, powinni
wiedzieć, że po tym tercecie nie należy się spodziewać gęstego i mielącego
rzygu. Twórczość Szwedów to raczej radosna wersja tego typu grania. Podstawę
stanowią thrashowe riffy, mocno przypominające momentami Slayer’a, zwłaszcza w
piskliwych zagrywkach czy szalonych solówkach. Brzmienie gitar lekko zalatuje tamtejszym
death metalem z lat dziewięćdziesiątych, ale poprzez dodanie akordom
charakterystycznej dla core’a skoczności, efekt ten staje się niezauważalny.
Dzięki odpowiedniemu dociążeniu tonów wiosła jak i sekcji rytmicznej mamy tutaj
do czynienia z takim Lawnmower Deth, tylko na sterydach. Wystarczy spojrzeć na
tytuły piosenek, aby złożyć wszystko do kupy. Chłopaki grają energiczny thrash
/ core, dobrze się przy tym bawiąc. Jest szybko, chwytliwie, ale też
bezkompromisowo i zawadiacko. Słuchając ich piosenek można dostać zadyszki,
gdyż zapierdalają oni wartko przed siebie, siekąc zwoje mózgowe nieprzerwanie
przez pół godziny, nie zwalniając nawet na chwilę. Akordy wirują, basik plumka
rozkosznie, a perkusja tłucze przyprawiając o ból głowy. Wokalizami zajmują się
wszyscy członkowie Birdflesh, więc otrzymujemy także zróżnicowany atak
werbalny, co dodatkowo podkręca całość, nadając jej również nieco punkowego
sznytu, bo to przecież w końcu core do chuja. Cóż, w swej niszy mocny to
materiał, napisany z pomysłem i odpowiednim zacięciem, który powinien ucieszyć
niejednego zwolennika agresywnego, ale również bezpretensjonalnego rzępolenia,
pełnego czasami absurdalnego humoru.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz