„Rotting in the Aftermath”
Dark
Descent Records 2022
Spora
rzesza zespołów z Kraju Klonowego Liścia nieco inaczej podchodzi do tworzenia
naszych ulubionych, metalowych dźwięków. Celowo nie piszę oryginalnie, gdyż to
bardzo szerokie i ogólne pojęcie, myślę jednak, że stwierdzenie, iż grają one
specyficznie (czy też niestandardowo) i kreatywnie będzie najodpowiedniejsze.
Do grona owych grup bez wątpienia można zaliczyć kwartet z Edmonton w prowincji
Alberta, a mianowicie Begrime Exemious. Panowie po 6 latach ciszy zaatakowali w
2022 roku swym czwartym albumem długogrającym i przyznaję otwarcie, że to kawał
ciekawie podanego Black/Death Metalu. „Rotting in the Aftermath” to bowiem
album, który w równej mierze swe podstawy ma w Metalu Śmierci starej szkoły,
jak i w klasycznym, Diabelskim mieleniu. Oba style, nawiązujące do swych pierwotnych początków,
wyśmienicie się tu asymilują, tworząc ciężki, miażdżący konglomerat dźwięków
oparty na wgniatających w glebę, tradycyjnie zorientowanych bębnach, wywracającym
trzewia, tłustym basie, rozrywających, zaprawionych siarką riffach i brutalnych
wokalach o zdecydowanie czarcim posmaku. Zbyt proste by jednak było, gdyby
Kanadyjczycy na tym jeno poprzestali. Begrime Exemious w ów oldschool’owy,
poniewierający do żywego, Black/Death Metalowy rdzeń swojej twórczości wplatają
dodatkowo (z wyśmienitym skądinąd skutkiem) chorobliwe, dysonansowe faktury
wioseł, nieoczywistą, załamaną momentami nielicho rytmikę, czy też tłuste,
monumentalne struktury o hipnotycznych wibracjach znane doskonale choćby z
twórczości Black Sabbath, czy Saint Vitus. Jakby tego było mało, wszystko to
gustownie obsypano drobnym gruzem, przyprawiono smolistymi wyziewami wprost z
piekielnych otchłani i zalatującym stęchlizną, grobowym, z lekka
klaustrofobicznym feelingiem, więc „Gnicie w Następstwie” przyjemnie pieści
nasze kubki smakowe. Nie jest to jednak płytka, która rozłoży przed nami nogi
już na pierwszej randce. Trzeba nad nią trochę popracować. Ja sam, byłem
początkowo mocno zdezorientowany, ale kilka patentów nie dawało mi spokoju,
więc wróciłem do tego albumu, poświęcając mu więcej uwagi i niemal dosłownie,
zostałem wessany w jego Szatańskie zakamarki prawie na tydzień. Było cholera
warto, o tak kurwa było warto. Nie jest to jednak krążek do użytku na co dzień.
Na muzę tych popaprańców niewątpliwie trzeba mieć natchnienie. Z pewnością
wrócę jeszcze nie raz do tej produkcji, gdy tylko najdzie mnie ochota na
osadzone mocno w kanonach Black/Death Metalu, ale jednocześnie nie do końca
oczywiste granie z własnym charakterem. Jeżeli tylko nie zabraknie Wam cierpliwości,
to podobnie jak ja stwierdzicie, że to bez dwóch zdań bardzo dobry album.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz