piątek, 17 marca 2023

Recenzja BEGRIME EXEMIOUS „Rotting in the Aftermath”

 

BEGRIME EXEMIOUS

„Rotting in the Aftermath”

Dark Descent Records 2022

Spora rzesza zespołów z Kraju Klonowego Liścia nieco inaczej podchodzi do tworzenia naszych ulubionych, metalowych dźwięków. Celowo nie piszę oryginalnie, gdyż to bardzo szerokie i ogólne pojęcie, myślę jednak, że stwierdzenie, iż grają one specyficznie (czy też niestandardowo) i kreatywnie będzie najodpowiedniejsze. Do grona owych grup bez wątpienia można zaliczyć kwartet z Edmonton w prowincji Alberta, a mianowicie Begrime Exemious. Panowie po 6 latach ciszy zaatakowali w 2022 roku swym czwartym albumem długogrającym i przyznaję otwarcie, że to kawał ciekawie podanego Black/Death Metalu. „Rotting in the Aftermath” to bowiem album, który w równej mierze swe podstawy ma w Metalu Śmierci starej szkoły, jak i w klasycznym, Diabelskim mieleniu. Oba style,  nawiązujące do swych pierwotnych początków, wyśmienicie się tu asymilują, tworząc ciężki, miażdżący konglomerat dźwięków oparty na wgniatających w glebę, tradycyjnie zorientowanych bębnach, wywracającym trzewia, tłustym basie, rozrywających, zaprawionych siarką riffach i brutalnych wokalach o zdecydowanie czarcim posmaku. Zbyt proste by jednak było, gdyby Kanadyjczycy na tym jeno poprzestali. Begrime Exemious w ów oldschool’owy, poniewierający do żywego, Black/Death Metalowy rdzeń swojej twórczości wplatają dodatkowo (z wyśmienitym skądinąd skutkiem) chorobliwe, dysonansowe faktury wioseł, nieoczywistą, załamaną momentami nielicho rytmikę, czy też tłuste, monumentalne struktury o hipnotycznych wibracjach znane doskonale choćby z twórczości Black Sabbath, czy Saint Vitus. Jakby tego było mało, wszystko to gustownie obsypano drobnym gruzem, przyprawiono smolistymi wyziewami wprost z piekielnych otchłani i zalatującym stęchlizną, grobowym, z lekka klaustrofobicznym feelingiem, więc „Gnicie w Następstwie” przyjemnie pieści nasze kubki smakowe. Nie jest to jednak płytka, która rozłoży przed nami nogi już na pierwszej randce. Trzeba nad nią trochę popracować. Ja sam, byłem początkowo mocno zdezorientowany, ale kilka patentów nie dawało mi spokoju, więc wróciłem do tego albumu, poświęcając mu więcej uwagi i niemal dosłownie, zostałem wessany w jego Szatańskie zakamarki prawie na tydzień. Było cholera warto, o tak kurwa było warto. Nie jest to jednak krążek do użytku na co dzień. Na muzę tych popaprańców niewątpliwie trzeba mieć natchnienie. Z pewnością wrócę jeszcze nie raz do tej produkcji, gdy tylko najdzie mnie ochota na osadzone mocno w kanonach Black/Death Metalu, ale jednocześnie nie do końca oczywiste granie z własnym charakterem. Jeżeli tylko nie zabraknie Wam cierpliwości, to podobnie jak ja stwierdzicie, że to bez dwóch zdań bardzo dobry album.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz