sobota, 18 marca 2023

Recenzja Vredensdal „Sonic Devotion To Darkness”

 

Vredensdal

„Sonic Devotion To Darkness”

Soulseller Records 2023

Nie od dziś wiadomo, że z black metalem nagrywanym w Stanach Zjednoczonych bywa różnie. Często gęsto jest tak, że tamtejsze kapele próbując doścignąć pewne wzorce w rezultacie nawet się do nich nie zbliżają, a wręcz ocierają się o śmieszność. Oczywiście zdarzają się składy, które stawiają na swoje własne pomysły i środki wyrazu, nie marnotrawiąc czasu i wysiłków na bezmyślne kopiowanie europejskich zespołów. Wtedy coś ciekawego z tego wychodzi. Jeżeli chodzi o Vredensdal niemal od samego początku sprawy miały się trochę inaczej, a zwłaszcza na ostatniej, omawianej płycie. Zapewne dlatego, iż jeden z członków tego tercetu, który uczestniczył w jej nagrywaniu, urodził się w Norwegii. Już na debiucie z 2019 roku zaprezentowali doskonale zimny i delikatnie melodyjny bleczur w stylu Djevel. Kolejny „The Tyrant Shade”, dość ponury w wymowie, przyniósł też trochę eksperymentów, dokładając śladowo elementów znanych z grunge’u, przywodząc w tych momentach skojarzenia z Alice In Chains. Trzeci z kolei „Silence Is Eternal” chyba nakreślił ostatecznie kierunek, w jakim chcą podążać ci Amerykanie, bo ich najnowsza propozycja to kontynuacja poprzednika, będąca jego doskonalszym klonem. Zimne brzmienie zostało obniżone, beczki straciły swój kartonowy charakter, a bas doskonale dopełnia całość. Tekstury stały się gęściejsze i tym samym mocniej atakują zmysły. Wydźwięk „Sonic Devotion To Darkness” jest zdecydowanie norweski. Sposób produkowania tremolo, które mieszają się ze stanowczymi, miarowymi akordami nie może się kojarzyć z niczym innym. Korzenie basisty Myrvandrer’a wylewają się z każdej nuty, ale mogę przeceniać jego wkład, jednakże nie da się zaprzeczyć, że konkretne wpływy są tutaj nader słyszalne. Nienachalna melodyjność wspomnianego Djevel, kłująca lodowatość Tulus oraz stanowczość i ustawiczna nienawiść Khold, to przeważające części składowe tego albumu. Tempa bezustannie się zmieniają. Szybkie riffy przechodzą w wolniejsze, aby nagle dać szansę solówce, po której ni stąd ni zowąd następuje kolejna wściekła kanonada, zamieniająca się nagle w kolejne rytmiczne nuty, walące prosto w ryj i nie pozostawiające złudzeń co do intencji twórców. Kropkę nad „i” stawia wokalista, którego doskonałe struny głosowe dorównują najlepszym na tej scenie, a bezkompromisowość artykułowania słów wywołuję ciarki na całym ciele. Może zbyt duża sterylność nagrania, będzie przeszkadzać zwolennikom bardziej ziarnistych realizacji. Tak samo może być w przypadku pojawiających się gdzieniegdzie melodii, które nadają miejscami przebojowości, lecz nie należy zestawiać materiału Vredensdal chociażby z ostatnim Funeral Winds, ponieważ to zupełnie inny wymiar tej muzyki. W swoim przedziale panowie z Green Bay są bardzo dobrzy. Agresja, mizantropia oraz chłód i mrok zostały z odpowiednim zaangażowaniem przelane na pięciolinię. Warto się zapoznać. Niestety trzeba będzie poczekać do 31 marca.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz