Thecodontion / Ceremented
„Thecodontion / Ceremented”
I, Voidhanger Rec. 2023
No i oto dobrali się do pary. Dwa zespoły, które w
instrumentarium gitar nie uznają. Thecodontion był mi już wcześniej znany,
zresztą uzewnętrzniłem się na temat ich debiutu jakieś dwa lata temu.
Ceremented to z kolei totalna zagadka, aczkolwiek zdziwienia nie ma, bo
chłopaki z US’n’A poza demówkami i splitem nic większego nie zarejestrowali.
Nowe wydawnictwo I, Voidhanger Records otwierają Włosi. Ich wizja death metalu
od samego początku nie pozbawiona jest nalotów kultowej Necromantia, co
przejawia się nie tylko w komponowaniu na dwa basy, ale również tajemniczości
towarzyszącej poszczególnym kompozycjom. Tutaj panowie idą za ciosem i konsekwentnie
rozwijają swoje wizje. Dwie autorskie kompozycje to pomieszanie katakumbowego
klimatu z przepiękną wizją wyimaginowanego świata. Chwilami da się odczuć
bijący z tej muzyki mrok i niepokój, by po chwili, gdy jeden z basów wchodzi na
zdecydowanie wyższe rejestry i zaczyna odśpiewywać swoje partie, odlecieć w
klimaty niemal kosmiczne. Tym bardziej, że dźwiękom tym towarzyszą oszczędnie,
ale mające olbrzymi wpływ na całokształt, partie klawiszowe. Niesamowitości
wizjom Thecodontion dodają też wokale. Bardziej szeptano- mruczane niż
growlowane. Panowie mocno kombinują, ale robią to z głową a nie dla zasady.
Dzięki temu ich utwory wciągają pomalutku, niczym bagno, by ostatecznie
zawładnąć nami ostatecznie. Wspomniałem o utworach własnych, ale na deser zaserwowano
nam także cover, bliżej mi nieznanego, włoskiego kompozytora Franco Battiato.
Numer ten zdecydowanie odstaje od klimatu, jednak pofatygowałem się i
odsłuchałem oryginał, i muszę stwierdzić, że przynajmniej po części
Thecodontion przerobili go na swoją modłę. Można go jednak zdecydowanie
potraktować jako piosenkę do kieliszka, pewnego rodzaju żart, niż faktyczne
źródło inspiracji. Ceremented zaczynają od ambientowego introsa. Robi się jakby
duszniej, co potwierdzenie znajduje na trzech kolejnych ścieżkach. Amerykanie
zasypują słuchacza zdecydowanie większa ilością gruzu i wszelkiej maści gryzącego
w oczy tynku. Wokal błądzi gdzieś w tle w postaci lekko przesterowanego rzygu,
stanowiąc bardziej dodatkowy instrument niż wyrażając faktyczny przekaz
werbalny. Momentami przechodzi też w ponure jęki, wywołujące niezłą grozę.
Muzycznie jest, jak już wspomniałem gęsto. Panowie czerpią inspiracje zarówno z
war metalowego ogródka pod tytułem Blasphemy jak i punkowego, prostego łupania.
Ale to nie wszystko. Wieńczący płytę, siedmiominutowy „Disease.Death.Kontrol
(Contravene of Death's Hand)” to totalny walec z nieco schizofrenicznym
sznytem, będący prawdziwą wisienką na torcie, a raczej ciastku. Brzmienia sobie
panowie też mocno nie odkurzyli, czym jeszcze bardziej trafili w mój
upośledzony gust. Warto sobie zapisać ich nazwę w kajecie, bo słychać, że w
tworzonych przez zespół dźwiękach czai się zło. Split to zatem bardzo udany,
obie kapele, mimo nieco innego podejścia do tematu, udowadniają, że i bez
gitary się da. Albo, że nawet lepiej. Nie wiem jak wy, ale ja sobie tą pozycję
zapisuję na liście zakupów.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz