Towards Hellfire
„Death Upon the Holy Throne”
Putrid
Cult 2023
O ja cię nie pierdolę, ale cios! Nic innego nie
przychodzi mi w tej chwili do głowy. Wyobraźcie sobie, że zebrało się do kupy
trzech doświadczonych już niejednokrotnie przez los muzyków z Wielkopolski w
osobach Rambo, Diabolizera i Pilafa, i zajebali takim materiałem, że ciężko mi
się pozbierać do kupy. Że są to muzycy doświadczeni udowadniać nikomu nie
trzeba, jednak materiał, który właśnie rani moje uszy niekoniecznie nawiązuje
do któregokolwiek z ich poprzednich wcieleń. Towards Hellfire, nazwa która może
niektórym kojarzyć się słusznie z jednym z utworów Bloodthirst, to black metal.
Tak, ale poczekaj… Patrząc na osobę Diabolizera w składzie zapewne wielu z was
założy automatycznie, iż jest to kolejny hołd składany prymitywnemu norweskiemu
bzyczeniu. Błąd! Dźwięki wylewające się z debiutu Towards Hellfire zdecydowanie
bardziej zahaczają tym razem o Szwecję,
co nie znaczy, że norweskich pierwiastków tam nie znajdziemy. Materiał ten jest
bardzo melodyjny, nawiązujący chwilami nawet do pierwszej fali czarnego metalu.
Tremolo przeplatają się z tradycyjnym kostkowaniem, czasami zaglądając do wręcz
thrashowego ogródka, w którym kwitną nieprzeciętne partie solowe o silnie
północnym aromacie. Precyzyjna praca gitar może silnie kojarzyć się z
Dissection, zwłaszcza tym z okresu „jedynki”. Zresztą pojawiający się w „A
Hammer For Betrayal” motyw wyraźnie nawiązuje do tytułowego utworu z „The
Somberlain”. Słychać też, że dźwięki pokroju Sacramentum panom obce nie są,
bo atakują niesamowicie wciągającymi, tnącymi niczym lodowe ostrza melodiami
ubranymi w pozorny majestat, a faktycznie emanującymi wściekłością. Nie brak na
tym krążku blastowego wpierdolu, ale i przejść w tempa średnie, jednakowo
zarazem jadowite. Jakość tych nagrań potęguje idealne, według mnie, brzmienie,
rodem z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. Beczki dudnią niczym na "jedynce" Mayhem, a sam sposób bębnienia to jakieś alter-ego autora, który to nie
rąbie już drewna niczym pijany drwal, a wszedł przynajmniej na dwa poziomy w
górę. I te cudownie cykające blachy, no kurwa, poezja. Wokale z kolei to
szorstki, bezlitosny wrzask, biczujący wypluwanymi frazami, bez zbędnych
odjazdów w eksperymenty. Wszystko na tym krążku chodzi i cyka jak w zegarku,
jest dokładnie poskładane w taki sposób, by ani na chwilę adrenalina nie
odpuściła. Czy to uderzająca w twarz fala energii, czy kusząca niczym cierniowy
krzew zdradliwa harmonia, za każdym razem doznajemy obficie krwawiących ran.
Nie mam się na tym albumie do czegokolwiek dopierdolić. Jestem nim totalnie
rozjebany. Klasyka drugiej fali w krajowym wykonaniu na najwyższym poziomie.
Jednocześnie jedna z najlepszych rzeczy jaką ci panowie w swojej karierze
zagrali. Nie mam pytań.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz