piątek, 17 marca 2023

Recenzja Towards Hellfire „Death Upon the Holy Throne”

 

Towards Hellfire

„Death Upon the Holy Throne”

Putrid Cult 2023

O ja cię nie pierdolę, ale cios! Nic innego nie przychodzi mi w tej chwili do głowy. Wyobraźcie sobie, że zebrało się do kupy trzech doświadczonych już niejednokrotnie przez los muzyków z Wielkopolski w osobach Rambo, Diabolizera i Pilafa, i zajebali takim materiałem, że ciężko mi się pozbierać do kupy. Że są to muzycy doświadczeni udowadniać nikomu nie trzeba, jednak materiał, który właśnie rani moje uszy niekoniecznie nawiązuje do któregokolwiek z ich poprzednich wcieleń. Towards Hellfire, nazwa która może niektórym kojarzyć się słusznie z jednym z utworów Bloodthirst, to black metal. Tak, ale poczekaj… Patrząc na osobę Diabolizera w składzie zapewne wielu z was założy automatycznie, iż jest to kolejny hołd składany prymitywnemu norweskiemu bzyczeniu. Błąd! Dźwięki wylewające się z debiutu Towards Hellfire zdecydowanie bardziej zahaczają tym razem  o Szwecję, co nie znaczy, że norweskich pierwiastków tam nie znajdziemy. Materiał ten jest bardzo melodyjny, nawiązujący chwilami nawet do pierwszej fali czarnego metalu. Tremolo przeplatają się z tradycyjnym kostkowaniem, czasami zaglądając do wręcz thrashowego ogródka, w którym kwitną nieprzeciętne partie solowe o silnie północnym aromacie. Precyzyjna praca gitar może silnie kojarzyć się z Dissection, zwłaszcza tym z okresu „jedynki”. Zresztą pojawiający się w „A Hammer For Betrayal” motyw wyraźnie nawiązuje do tytułowego utworu z „The Somberlain”. Słychać też, że dźwięki pokroju Sacramentum panom obce nie są, bo atakują niesamowicie wciągającymi, tnącymi niczym lodowe ostrza melodiami ubranymi w pozorny majestat, a faktycznie emanującymi wściekłością. Nie brak na tym krążku blastowego wpierdolu, ale i przejść w tempa średnie, jednakowo zarazem jadowite. Jakość tych nagrań potęguje idealne, według mnie, brzmienie, rodem z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. Beczki dudnią niczym na "jedynce" Mayhem, a sam sposób bębnienia to jakieś alter-ego autora, który to nie rąbie już drewna niczym pijany drwal, a wszedł przynajmniej na dwa poziomy w górę. I te cudownie cykające blachy, no kurwa, poezja. Wokale z kolei to szorstki, bezlitosny wrzask, biczujący wypluwanymi frazami, bez zbędnych odjazdów w eksperymenty. Wszystko na tym krążku chodzi i cyka jak w zegarku, jest dokładnie poskładane w taki sposób, by ani na chwilę adrenalina nie odpuściła. Czy to uderzająca w twarz fala energii, czy kusząca niczym cierniowy krzew zdradliwa harmonia, za każdym razem doznajemy obficie krwawiących ran. Nie mam się na tym albumie do czegokolwiek dopierdolić. Jestem nim totalnie rozjebany. Klasyka drugiej fali w krajowym wykonaniu na najwyższym poziomie. Jednocześnie jedna z najlepszych rzeczy jaką ci panowie w swojej karierze zagrali. Nie mam pytań.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz