piątek, 10 marca 2023

Recenzja Asystole „Siren To Blight”

 

Asystole

„Siren To Blight”

I, Voidhanger Records (2023)

 


Thaetas, to jedna z tych młodych, deathmetalowych załóg, która intryguje mnie najbardziej. Gdy wydawać by się mogło, że w nowojorskim death metalu wszystko zostało już powiedziane, oni polecieli z pomysłami i eksperymentami po grubej bardziej trochę przesuwając granice gatunku. To, czy wyszło to fajnie, czy też jest to już sztuka dla sztuki to temat osobny, ale gdy dowiedziałem się, że Asystole to nowy twór Patricka Hawkinsa - gitarzysty Thaetas byłem co najmniej zaintrygowany. Pierwsze takty „Siren To Blight” zwiastowały coś nietuzinkowego. Death metal w mocno eksperymentalnym (bardziej chodzi o formę niż użycie niespotykanych instrumentów), nieco dysonansowym wydaniu, który zaproponował Asystole od pierwszych sekund wydawał się po raz kolejny dowodzić, że członkowie Thaetas to utalentowani muzycy. Niestety, z każdą kolejną sekundą mój entuzjazm stopniowo opadał, a mój mózg wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że nie jest zainteresowany figlami z dźwiękową ekwilibrystką Asystole. W przypadku „Siren To Blight” każdy kolejny odsłuch utwierdzał nie w przekonaniu, że granica między awangardą, a muzycznym bezsensem jest dużo cieńsza niż sądziłem. W przypadku bohaterów niniejszej recenzji ta granica dość mocno została przekroczona. W cześciach elementarnych potrafi być ciekawie intrygująco – odnajdziemy tu kilka wycieczek w abstrakcję w stylu ostatnich dokonań Afterbirth czy Artificial Brain, jest dużo absurdalnego zaginania rzeczywistości w stylu Thaetas, ale finalnie to wszystko się nie klei, a pomysły są rozjebane tu i ówdzie jak gnój po polu. Nie ma w tej muzyce składu i ładu, ale nie jest to też jakikolwiek kolaż dźwięków, który budowałbym określony muzyczny pejzaż czy jakąkolwiek atmosferę. Nie jest to też celowy chaos, do którego można dorobić sobie argumentację. Asystole zbyt mocno przekroczył granicę mojej percepcji, bo rozmijam się z zawartością „Siren To Blight” nawet gdy bardzo chcę się w nią wgłębić. Najbardziej boli jednak fakt, że słychać, że jest to warsztatowo dobry materiał i że dużo ciekawych i niebanalnych pomysłów tu zamieszczono, ale finalnie jawi się jako męczący i nieangażujący. Może jestem zbyt głuchy i głupi i nie poznałem się na wielkości tego materiału, a może po prostu jest on bardzo słabo skomponowany. Wiem jednak, że nawet w kategorii muzyki improwizowanej (którą Asystole nie jest) jest w tym za mało ognia i pasji, a za dużo przypadkowości i bezcelowości. Może kiedyś dam jeszcze tej płycie szansę, ale prędko to nie nastąpi. Zdecydowanie nie jest to muzyka dla każdego, ale w sumie zachęcam, żeby poznać i samemu przekonać się jaka doza zabawy formą jest dla Was akceptowalna.

 

                                                                                                                                             Harlequin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz