„Swords and Sorcery”
(Re-Issue)
Werewolf
Promotion 2022
Witchblood
to horda, która (świadomie, bądź nie) skutecznie schowała się przed światem. Jedni
twierdzą, że to kapela z Niemiec, inni, że z Finlandii (i bądź tu kurwa mądry).
Niezaprzeczalnym faktem jednak jest, ze początki zespołu datują się na 2008
rok, miejscem jego powstania jest niemiecka Bawaria, a włada nim żelazną ręką
pani Iron Meggido. Werewolf Promotion uznała, że to na tyle ciekawy projekt, iż
należy go nieco przybliżyć polskim maniakom czerni i w drugiej połowie Anno
Bastardi 2022 wtłoczyła na srebrny dysk trzeci, pełny album zespołu. Po
kilkukrotnym przesłuchaniu tego materiału powiem tak: źle nie jest, ale pod
sztandarami Wilkołaka ukazało się bardzo dużo lepszych wydawnictw. Jak się
słusznie domyślacie, muza, jaką tworzy ze swoimi współpracownikami wspominana
wyżej niewiasta to Black Metal. Wspominałem o Niemczech i Finlandii? Oczywiście,
i to nie bez przyczyny. W twórczości tej hordy słychać bowiem wyraźne
inspiracje (czasami bardzo głębokie) charakterystycznymi elementami,
wypracowanymi przez sceny z tych krajów. Jak na mój gust „Miecze i Czary” w
dużej mierze z germańskiej rogacizny czerpią przede wszystkim specyficzne,
nierzadko barbarzyńskie rozwiązania rytmiczne, natomiast melancholijne, zimne
riffy, jadowite partie solowe i mizantropijne schematy melodyczne, to już
typowa szkoła made in Suomi. Efekt tego połączenia nie jest jakoś specjalnie
spektakularny i być może nie powala, ale całkiem sprawnie Iron Meggido
zestawiła te klocki, więc dosyć przyjemnie słucha się tej produkcji, zwłaszcza
że dodatkowo ubarwiają ją zastosowane fachowo faktury i patenty rodem z
klasycznego, korzennego, Heathen Heavy Metalu. Jak już gdzieś wyżej to
wspomniałem, w katalogu Werewolf Productions znajduje się cała masa wydawnictw,
które leżą mi zdecydowanie bardziej, niż trójka Witchblood, niemniej „Swords
and Sorcery” to na tyle solidne wydawnictwo, że na żadną, specjalną krytykę
absolutnie nie zasługuje. Dla mnie ta płytka, to rzetelne, czarne rzemiosło
całkiem do rzeczy, ale maniakalni wyznawcy Black Metalowych dźwięków z
pewnością docenią je w większym stopniu niż ja, a dla niektórych z nich może to
być nawet małe odkrycie gatunku. A tak w ogóle, to zachęcam wszystkich, aby po
prostu posłuchali tego albumu, wszak to nie boli. Poza stratą 50 minut,
ryzykujecie tylko tym, że Wam się nie spodoba, więc wydaje mi się, że to stosunkowo niewielka cena.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz