piątek, 7 kwietnia 2023

Recenzja PHANTOM FIRE „Eminente Lucifer Libertad”

 

PHANTOM FIRE

„Eminente Lucifer Libertad”

Edge Circle Productions 2023

 


W przypadku projektu Phantom Firez norweskiego Bergen odnoszę wrażenie, że kilku muzyków ze znanych szerzej zespołów (Aeternus, Kraków, Gaahls Wyrd, Malignant Eternal, Enslaved) postanowiło pograć sobie na boku, luźno i bez ciśnienia coś niezobowiązującego i tak oto powstał rzeczony zespół. Oczywiście nic w tym złego, wszak każdy powinien mieć jakiś wentyl bezpieczeństwa, by choć raz na jakiś czas upuścić trochę pary w gwizdek. Nie wiem, czy moja początkowa teoria jest zgodna z prawdą, czy też trafiłem jak kulą w płot? Niezaprzeczalnym faktem jest jednak to, że na recenzowanym tu, drugim pełniaku grupy króluje swobodny, niezobowiązujący Speed/Black Metal zaserwowany w oparach korzennego, diabelskiego Thrash’u, wykończony tradycyjnymi fakturami Hard&Heavy i Punkowymi krawędziami. Rżną więc chłopaki z pasją i nie oglądają się za siebie. Siarczyste beczki raźno lawirują pomiędzy szalonym galopem a dzikim kłusem, chropowaty bas mruczy złowrogo, wściekłe, trzewne riffy tną fachowo, aż do kości, niczym dobrze naostrzona brzytwa, a z agresywnych wokaliz jad wylewa się całymi kubłami. Ładnie się to wszystko ze sobą klei, mocno zadziorne to dźwięki i zdecydowanie czuć w nich ciemną stronę mocy. Całkiem dobrze więc to żre, zebrane zusammen razem do kupy, choć totalnego spustoszenia w mej dupie nie czyni, przynajmniej na trzeźwo. Gdy jednak kropla czegoś mocniejszego zaczyna krążyć w mym krwiobiegu, „Eminente Lucifer Libertad” zaczyna nabierać kolorytu i podoba mi się zdecydowanie bardziej. Można zauważyć tu nawet pewną zależność. Im więcej alkoholu w organizmie, tym większe wrażenie robi ten materiał. Jakoś wtedy człowiek inaczej chłonie te dźwięki, nóżką tupnie tu i tam, grzywą zarzuci, a na koncercie, to i pewnie w dzikie tany by się rzucił. Na sucho jednak już nie chce to tak działać (przynajmniej w moim przypadku), choć to szczera, klasycznie surowa, dobra muza. Kończąc więc ten wywód, powiem tak. Druga płyta Phantom Fire to krążek, który naprawdę niezgorzej morduje, gdy się wcześniej posmaruje. Aaa, zapomniałbym. Mamy tu także niespodziankę. Mowa o wałku „Satanic Messenger”. Zdaję sobie sprawę, że nie każdemu będzie on pasować, ale je uwielbiam takie zdrowo orające łeb odjazdy, więc za ten utwór mają chłopaki u mnie plusa, podobnie zresztą jak za ostatni na płycie, schizoidalny „Pentagram”. Życzyłbym sobie więcej takiego grania w wykonaniu Widmowego Ognia z Norwegii. Dorzucę jeszcze małego plusika za fajną okładkę, a co tam, duży jestem, to mi wolno.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz