sobota, 1 kwietnia 2023

Recenzja MROME „NoeticCollision on the Roof of Hell”

 

MROME

„Noetic Collision on the Roof of Hell”

E.E.E. Recordings 2018

Cofniemy się teraz w czasie do roku 2018. W tym to bowiem roku ukazała się druga pełna płyta z lekka enigmatycznego, polskiego projektu Mrome. Powodem napisania tej recenzji nie jest jednak sam fakt ukazania się tego materiału, ale przede wszystkim to, że zawiera on intrygującą, ciekawą muzę. Co zatem dostajemy na tym albumie? Trudno to jednoznacznie określić. Pewne jest jedynie, że to dźwięki na poziomie (tego, że to poziom wysoki nie muszę chyba dodawać), które wymykają się schematom i trudno je zaszufladkować w oczywisty i niezaprzeczalny sposób. Ja słyszę tu sporo dosyć jadowitego, technicznego, aczkolwiek melodyjnego Thrash Metalu, są też w tej muzyce nawiązania do klasycznie łamanego Metalu Śmierci o progresywnym szlifie, jak i niemało patentów używanych w szeroko pojętej muzyce psychodelicznej. Niejako pod taflą dominujących, głównych nurtówtej produkcji wirują i mieszają się w szalonym tańcu złowieszcze wariacje około Black Metalowe (np. rytmika przywodząca na myśl „Now, Diabolical” wiadomo kogo), chwytliwe tekstury rodem z klasycznego Heavy Rocka podane we współczesnym wydaniu, czy z rzadka odzywająca się, zimna elektronika, że o niemal jazzowych wkrętach nie wspomnę. Nie będę ukrywał, że bardzo mocno siadła mi ta płyta na łepetynie, a wpleciony w jej zawartość cover Danzig („How the Gods Kill”) przeorał mnie totalnie, zabierając na wycieczkę w duszne, piekielne rewiry. Żeby było śmieszniej, długimi chwilami dosyć przystępny i wpadający w ucho to materiał, a zespół nie stroni od melodyjnych akcentów. W żadnym wypadku jednak nie znajdziemy tu ni krztyny słodyczy, a całość jest na tyle surowa i złowieszcza, oraz posiada tak mizantropijno-nihilistyczny feeling, że zadowoli nawet fanów zdecydowanie mocniejszych dźwięków. Jak już na wstępie wspominałem, intrygująca, ciekawa i nieszablonowa to muzyka, mimo że sporo tu chwytliwych, melodyjnych, nośnych patentów. Uwierzcie mi jednak, że te dźwięki hipnotyzują, wciągają, uzależniają i tyrają beret lepiej niż dobrej jakości marycha (oczywiście uprawiana ekologicznie, pochodzenia naturalnego). To, że „Noetyczne Zderzenie na Dachu Piekła” ma tak transowy charakter i tak trudno wyrwać się spod jej zniewalającego wpływu, zawdzięcza również brzmieniu. Sound tego krążka jest bowiem organiczny, przestrzenny, nieomal ciepły, ale jednocześnie odpowiednio ciężki i korzennie surowy tam, gdzie trzeba. Kurwa, nie ma co dłużej bić piany. Wyśmienity album i basta! Kolejne produkcje zespołu do sprawdzenia, i to w trybie pilnym.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz