niedziela, 2 kwietnia 2023

Recenzja Dione „Cosmosphere”

 

Dione

„Cosmosphere”

Self-released 2023

Dione to kolejny band Krystiana Łukaszewicza, młodego muzyka, który to maczał uprzednio paluchy w debiucie Deathspawn, a całkiem niedawno mocno mnie zaskoczył za sprawą swojego solowego projektu pod nazwą Embarla Firgasto. Tym razem człowiek ten wypływa pod kolejnym szyldem, serwując muzykę znów nieco z innej beczki. I tak słuchając zapętlonego „Cosmosphere” zastanawiam się, czy choćby nasi krajowi wydawcy są głusi, czy po prostu po wygenerowaniu wykresów kołowych przeliczają ilość wytłoczonych płyt na złotówki. To, że ten facet sam sobie wypuszcza płyty, za co mu chwała, to jest jakieś wielkie nieporozumienie. Ale na bok dywagacje. Co my tu mamy… Cztery kawałki solidnie zakręconego amalgamentu death i black metalu, ze zdecydowanym akcentem na ten pierwszy. Szaleńczą mieszankę riffów, przeplatających się i mnożących przez pączkowanie, bogatych w atonalne zagrywki, poniewierających i biczujących bezlitośnie po plecach, nieprzeciętnie wciągających i uzależniających. Pełnych agresji, wściekłości, jednocześnie pięknych i przemawiających do najgłębszych pokładów duszy. Porównania? Jasne. Nie jest chyba tajemnicą, iż wspomniany muzyk wyraźnie inspiruje się choćby dokonaniami Ulcerate czy całym wachlarzem sceny francuskiej, by wymienić jedynie Deathspell Omega i Blut Aus Nord. Rzecz w tym, że nawet jeśli te dźwięki nie należą do odkrywczych, to sposób w jaki kompozytor układa klocki po swojemu może budzić najwyższe uznanie. Takież wywoływać mogą także umiejętności techniczne muzyka, choć przyznać trzeba, że bynajmniej nie mamy tu kombinowania dla zasady, bo wszystko się do siebie idealnie klei i tworzy coś na kształt rozpędzonego tornado o średniej sile rażenia a chwilowe wyciszenia są jedynie krótką chwilą dającą złudne nadzieję na poprawę pogody. Świetnie śmiga tu też, jakże ważna przy tego rodzaju dźwiękach, sekcja rytmiczna a i wokale nie pozostawiają powodów do marudzenia. Materiał brzmi co prawda nieco bardziej nowocześnie, ale przyznać należy, że przy takiej ilości powplatanych niuansów inaczej chyba być nie może. Na pewno nie można stwierdzić, że brak mu pierdolnięcia, bo „Cosmpsphere” tyra na całej szerokości. Szkoda, że to tylko niecałe dwadzieścia minut, ale jak na zajawkę czegoś większego musi wystarczyć. Naprawdę dobry kocioł.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz