Kaal Akuma
„Turiya”
Nuclear Winter Rec. 2023
Było przed chwilą o Kaal Nagini, to teraz będzie o
Kaal Akuma. A bo i zespół podobnie egzotyczny, i nazwa niemal bliźniacza. Kaal
Akuma są z Bangladeszu. Wiadomo, stolica death metalu jak się patrzy. No dobra,
może niekoniecznie. Zatem do rzeczy. „Turiya” to nieco ponad dwadzieścia minut śmierć
metalu o zerowej oryginalności. Panowie upodobali sobie lata dziewięćdziesiąte
w wykonaniu zamorskim i temu stylowi hailują. Co oni tam lubią… Jest sporo
patentów podpatrzonych u Immolation, są zwolnienia charakterystyczne dla Incantation,
jest mnóstwo pomysłów które przychodziły do głowy klasykom zarówno z Florydy
jak i Nowego Yorku, no generalnie przekrojówka. I że co, tylko odtwórczość, nic
nowego? No może i nic, ale za to liczy się wykon. Kaal Akuma potrafią
konkretnie pozbierać do kupy stare, znane pomysły, skondensować je i przyjebać
z orthodoxa prosto w ryj. Nie ma tu jakichś wyścigów, większość utrzymana jest
w średnim lub średnio-szybkim tempie z tendencjami do nagłych, często
niekontrolowanych zrywów czy też charakterystycznych zjazdów po gryfie. Bandladeszowianie
wrzucają do swojego kotła zarówno elementy totalnie prymitywne, zalatujące na
kilometr kwadraturą, jak i wejścia, które zagrać jednak trza umieć. Gdzieniegdzie
nawet podrasują wszystko delikatnym dysonansem.
A że brzmi to wszystko raczej prymitywnie, i ozdobione jest dość mocnym
growlokrzykiem, to słucha się tego po prostu zajebiście. Naprawdę, czasem nie trzeba się
zbytnio wysilać na innowacje, by dojebać do pieca wyjątkowo solidnym death
metalem, który maniakom starego stylu mocno połechcze mosznę. Azaliż powiadam
wam, zerknijcie sobie na ten krótki matex, bo może jaj nie urywa, ale jak mi tu
wymienicie z biegu lepszą kapelę z Bangladeszu ,to stawiam kratę piwa. Tyle w
temacie.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz