wtorek, 10 października 2023

Recenzja LEPROPHILIAC /GRAVAVGRAV „Leprophiliac & Gravavgrav”

 

LEPROPHILIAC /GRAVAVGRAV

„Leprophiliac & Gravavgrav” (Split)

Behind the Mountain 2023

 

Lubię takie split-albumy, jak ten, który na początku tego roku ukazał się pod skrzydłami Behind the Mountain, gdyż bardzo często prezentują one działające pod powierzchnią głównego nurtu, nierzadko interesujące zespoły, którym nie grozi bycie twarzą okładki kolejnego numeru Metal Hammera. Tak jest właśnie w przypadku produkcji, na której swe talenta prezentują hiszpański Leprophiliac i japoński Geavavgrav (lub jak kto woli Gravav Grav). Oba zespoły lepią swe dźwięki ze śmiertelnej glinyi oba robią to w dość charakterystyczny sposób, który odbiega nieco od ogólnie przyjętych standardów gatunku. Rozpoczyna Leprophiliac. Cztery wałki, jakie prezentuje tu duet z Półwyspu Iberyjskiego, gniotą potwornie, ociekając przy tym lepkim, chorobliwym śluzem rozkładu. Death Metal, jaki demonstrują  ci panowie, przygniata do gleby swym ciężarem, ocierając się chwilami o terytoria mulistego Doom/Stoner/Sludge. Choć muzyka zespołu oparta jest na prostych rozwiązaniach i koszernych strukturach, to wybornie słucha się tych miażdżących beczek, tłustego, oślizgłego, wywracającego jelita basu, grubych, gęstych riffów i niskich, zaflegmionych growli. Czuć w tych dźwiękach ducha Machetazo, Blood, czy Autopsy, a i pewne wątki z twórczości Six Feet Under także przewijają się w płodach pracy Leprophiliac. Naprawdę dobra robota. Mam nadzieję, że niebawem usłyszymy drugi, pełny album tych zwyrodnialców z hiszpańskiej Galicji. Jako drudzy wjeżdżają na scenę przedstawiciele Kraju Kwitnącej Wiśni, czyli Gravavgrav. Ich wizja Metalu Śmierci zorientowana jest bardziej na chropowatą, brudną, rozrywająca na strzępy frakcję zanurzoną dosyć głęboko w soczystych oparach, na które składają się klasyczny Grindcore i gęsty, zalatujący patologią Goregrind. To również stosunkowo prosta i bezpośrednia rozpierducha, choć mam wrażenie, że chwilami mocno ocierająca się o improwizowane faktury i chore, popaprane wariacje, będące wynikiem przepuszczenia klasyki Death/Grind/Gore pokroju Dead Infection (których zresztą cover tu usłyszymy) przez charakterystyczny, azjatycki filtr. Solidnie potrafią chłopaki dopierdolić do pieca i znają się na swojej robocie (co specjalnie nie dziwi, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że muzycy grupy odpowiadają także w mniejszym, bądź większym stopniu za Mortify, Clotted Symmetric Sexual Organ, czy Butcher ABC), a przystawka do dania głównego zaskakuje i niewąsko zarazem tyra beret. Bardzo mocna pozycja w katalogu Behind the Mountain, choć kierowana zdecydowanie do zawężonego grona maniakalnych fanów brutalnych wymiotów. Tak więc, moi drodzy brutale, nie ma się co zastanawiać, tylko trzeba wysupłać te kilkadziesiąt złociszy i zatroszczyć się, o to, aby to wydawnictwo zagościło w formie fizycznej pod waszymi strzechami, do czego szczerze namawiam.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz