LEPROPHILIAC /GRAVAVGRAV
„Leprophiliac & Gravavgrav”
(Split)
Behind
the Mountain 2023
Lubię
takie split-albumy, jak ten, który na początku tego roku ukazał się pod
skrzydłami Behind the Mountain, gdyż bardzo często prezentują one działające
pod powierzchnią głównego nurtu, nierzadko interesujące zespoły, którym nie
grozi bycie twarzą okładki kolejnego numeru Metal Hammera. Tak jest właśnie w
przypadku produkcji, na której swe talenta prezentują hiszpański Leprophiliac i
japoński Geavavgrav (lub jak kto woli Gravav Grav). Oba zespoły lepią swe
dźwięki ze śmiertelnej glinyi oba robią to w dość charakterystyczny sposób,
który odbiega nieco od ogólnie przyjętych standardów gatunku. Rozpoczyna
Leprophiliac. Cztery wałki, jakie prezentuje tu duet z Półwyspu Iberyjskiego,
gniotą potwornie, ociekając przy tym lepkim, chorobliwym śluzem rozkładu. Death
Metal, jaki demonstrują ci panowie,
przygniata do gleby swym ciężarem, ocierając się chwilami o terytoria mulistego
Doom/Stoner/Sludge. Choć muzyka zespołu oparta jest na prostych rozwiązaniach i
koszernych strukturach, to wybornie słucha się tych miażdżących beczek,
tłustego, oślizgłego, wywracającego jelita basu, grubych, gęstych riffów i
niskich, zaflegmionych growli. Czuć w tych dźwiękach ducha Machetazo, Blood,
czy Autopsy, a i pewne wątki z twórczości Six Feet Under także przewijają się w
płodach pracy Leprophiliac. Naprawdę dobra robota. Mam nadzieję, że niebawem
usłyszymy drugi, pełny album tych zwyrodnialców z hiszpańskiej Galicji. Jako
drudzy wjeżdżają na scenę przedstawiciele Kraju Kwitnącej Wiśni, czyli
Gravavgrav. Ich wizja Metalu Śmierci zorientowana jest bardziej na chropowatą,
brudną, rozrywająca na strzępy frakcję zanurzoną dosyć głęboko w soczystych
oparach, na które składają się klasyczny Grindcore i gęsty, zalatujący
patologią Goregrind. To również stosunkowo prosta i bezpośrednia rozpierducha,
choć mam wrażenie, że chwilami mocno ocierająca się o improwizowane faktury i chore,
popaprane wariacje, będące wynikiem przepuszczenia klasyki Death/Grind/Gore pokroju
Dead Infection (których zresztą cover tu usłyszymy) przez charakterystyczny, azjatycki
filtr. Solidnie potrafią chłopaki dopierdolić do pieca i znają się na swojej
robocie (co specjalnie nie dziwi, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że muzycy grupy
odpowiadają także w mniejszym, bądź większym stopniu za Mortify, Clotted Symmetric
Sexual Organ, czy Butcher ABC), a przystawka do dania głównego zaskakuje i
niewąsko zarazem tyra beret. Bardzo mocna pozycja w katalogu Behind the
Mountain, choć kierowana zdecydowanie do zawężonego grona
maniakalnych fanów brutalnych wymiotów. Tak więc, moi drodzy brutale, nie ma
się co zastanawiać, tylko trzeba wysupłać te kilkadziesiąt złociszy i zatroszczyć
się, o to, aby to wydawnictwo zagościło w formie fizycznej pod waszymi
strzechami, do czego szczerze namawiam.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz