sobota, 14 października 2023

Recenzja Demonic Lust “Unholy Devourer of Souls”

 

Demonic Lust

“Unholy Devourer of Souls”

Necroscope Blasphemia 2023

No proszę… Po trzech dekadach działalności zinowej poz nazwą Necroscope, generał tego kultowego wydawnictwa postanowił spróbować swoich sił na rynku płytowym. Dla mnie jest to w pytę wiadomość, gdyż człowiek ten zna się na muzyce jak mało kto. A że szczególną estymą darzy sobie Amerykę Południową, to z tym większym zainteresowaniem sięgnąłem po debiutantów w katalogu Necroscope Blasphemia, czyli Demonic Lust.  Zespół pochodzi (ot, to ci, kurwa, niespodzianka) z Chile, a „Unholy Devourer of Souls” to dwa materiały demo, jakie zespół zarejestrował na przestrzeni ostatnich czterech lat, wzbogacone dodatkowo o cover „Heavens Above” autorstwa szwedzkiego Necroplasma. Co by tu dużo nie gadać, jest to dokładnie taka muzyka, jakiej po Necroscopie oczekiwałem. Na wskroś brudna, staroszkolna i niemodna. Ale przecież dokładnie taki jest z zasady południowoamerykański death/black metal, a dokładnie z tym gatunkiem się tutaj spotykamy. Zatem kompozycje są dość krótkie, bo oscylujące w granicach radiowych trzech minut, oparte przeważnie na rozpędzonej, choć niekoniecznie do granic możliwości, perkusyjnej kanonadzie i rzężących niczym silnik ciężarówki, sukcesywnie chłoszczących gitarowych harmoniach. Nie brzmi to jednak, a przynajmniej nie do końca, jak typowy zespół z Chile. Sporo w tej muzyce także kanadyjskiego war metalowego sznytu, dzięki czemu efekt finalny jest jeszcze bardziej niszczący. Nie ma tu może jakiejś wielkiej filozofii, bo poszczególne akordy są dość proste, jednak bije z nich ta charakterystyczna dla zespołów z tamtego zakątka świata autentyczność, której udawać się nie da. Tylko nie myślcie, że „Unholy Devourer of Souls” to ślepa napierdalanka. Znajdzie się w tych utworach także kilka momentów wolniejszych, typowych pod headbanging, a sposób riffowania miejscami nawiązuje także do szkoły thrashowej z lat osiemdziesiątych. Jak na demówki przystało, nagrania te brzmią wręcz klasycznie, ze sporą ilością kurzu na gitarach i odpowiednim piwnicznym feelingiem, dzięki czemu słucha się ich wyśmienicie. Jak dla mnie, CV przedstawione przez zespół automatycznie wpisuje ich na moją listę zainteresowań i z ciekawością będę przyglądał się ich kolejnym poczynaniom. Jednocześnie mam nadzieję, że Necroscope Blaphhemia będzie nas regularnie raczyć tego rodzaju wygrzebanymi z dupy Diabła kąskami. Jeśli tak się stanie, to jestem przekonany, że label ten w dość szybkim czasie znajdzie sobie grono zagorzałych wielbicieli.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz