wtorek, 3 października 2023

Recenzja Furia „Huta Luna”

 

Furia

„Huta Luna”

Pagan Rec. 2023

Założę się, że nie było osoby która nie zastanawiała się co na nowej płycie zaprezentuje Furia. Zespół mający swoje korzenie w nordyckim black metalu przez lata rozwinął się w kierunku, który niekoniecznie wszystkim przypadł do gustu. Jednych odpychał, wręcz zniesmaczał, dla innych był wyznacznikiem awangardy i najważniejszym przedstawicielem polskiego… no właśnie, black metalu? Sam zespół określał swoją twórczość mianem „nekrofolk”, ale czy to naprawdę ma jakieś znaczenie? Osobiście łykałem wszystko co Nihil i spółka spłodzili, ze słuchowiskiem „W Śnialni” włącznie. Na tym krążku Furia jednak, moim zdaniem, doszła do ściany, dlatego szczerze mówiąc nie odważyłem się na zabawę w proroka co do zawartości „Huta Luna”. Jednocześnie byłem pewien, że Furia znów mnie zaskoczy. I tak się poniekąd stało. Nowy album Ślązaków to… powrót do korzeni. No, może nie tych najgłębszych, ale tkwiących i tak głęboko pod ziemią. Zawarte na wydawnictwie dziewięć kompozycji to chłodny black metal czystej krwi. Praktycznie od początku do końca zagrany na najwyższych obrotach. Mamy tu mocno podkręcone tremolo z płynącą, bardzo charakterystyczną dla autorów melodią. Zresztą sposób, w jaki Nihil łączy ze sobą szorstkość z chwytliwością praktycznie od zarania jest niepowtarzalny. Nawet gdyby wyciąć z tej płyty wokale, które to tym razem są bardzo oszczędne i w większości przypadków ograniczają się do kilku powtarzanych słów, to i tak nawet półgłuchy rozpoznałby twórców po kilku taktach. Tym razem nie znajdziemy na albumie mariaży z gatunkami pobocznymi, że o niepobocznych nawet nie wspomnę. „Huta Luna” to zdecydowanie najszybszy i najagresywniejszy materiał jaki zespół dotychczas zarejestrował. Można by go ustawić gdzieś w okolicach „Płoń” czy „Grudzień za Grudniem”, choć moim zdaniem ma w sobie jeszcze więcej jadu. Nie wypada w tym momencie nie wspomnieć o partiach perkusyjnych. Mimo iż linie bębnów nie są zbytnio skomplikowane, to wbrew utartym w gatunku standardom całkiem sporo dzieje się na blachach, co jedynie po raz kolejny potwierdza klasę Namtara. Można poniekąd stwierdzić, iż tym krążkiem Furia zatoczyła koło i wróciła tam, skąd przyszła. Te trzydzieści pięć minut to po raz kolejny blackmetalowy majstersztyk. Furia jednak nie byłaby Furią gdyby… Na zakończenie mamy półgodzinny „Księżyc, czyli Słońce”. Szczerze powiedziawszy nie wiem po co. Jest to utwór ambientowy, rozwijający się bardzo powoli i zupełnie nie pasujący do reszty. Może jako osobne wydawnictwo zyskałby u mnie większy aplauz (wszak do „W Melancholii” nieraz wracam), lecz tu zdaje mi się być kompletnie nie na miejscu. Nie zmienia to jednak faktu, że „Huta Luna” jest albumem, który każdy maniak black metalu na półce mieć musi. Choć przypuszczam, że nim tam trafi, najpierw, na dłuższy czas, zagnieździ się w odtwarzaczu.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz