Gryla
„The Redeemer's Festering
Carcass”
Iron Bonehead 2025
Przegapiłem premierę drugiego albumu Gryla, która to
miała premierę w marcu tego roku, ale czasem jednak warto się obejrzeć, bo
można niezamierzenie przegapić kilka wartościowych rzeczy. A taką jest
niewątpliwie „The Redeemer’s Festering Carcass” tego norweskiego projektu, za
który w całości odpowiada niejaki Torbjorn Kirby Torbo. Człowiek to niezwykle
młody, bo nie dobił jeszcze nawet do dwudziestki, a już zdążył zanurzyć paluchy
w czterech różnych zespołach. Zajmijmy się jednak „Ropiejącym Truchłem
Odkupiciela”. Sam tytuł już wiele mówi o tym, czego możemy po muzyce oczekiwać.
A gdyby ktoś miał wątpliwości, niech rzuci okiem na powyższą okładkę.
Wydawnictwo to zawiera czterdzieści minut obrazoburczego, surowego i jadowitego
black metalu. Mówiąc „surowego” nie mam jednak na myśli jego minimalistycznej
produkcji, gdyż ta jest na całkiem przyzwoitym poziomie. Albo mówiąc inaczej,
spełnia wszelkie standardy drugiej fali, zwłaszcza tej, która napłynęła z kraju
muzykowi rodzimego. Bardziej chodzi mi i samą strukturę kompozycji, gdzie
rządzą niepodzielnie szorstkie riffy, i to zarówno te z gatunku tremolo, jak i
bardziej klasyczne, oraz spowijający wszystko mróz. Naprawdę, chwilami w
zderzeniu z muzyką Gryla ma się wrażenie, jakbyśmy szli pod wiatr podczas
szalejącej zimowej zamieci. Intensywność riffowania jest tutaj chwilami na
naprawdę wysokim poziomie, a jeśli dodatkowo towarzyszą jej rozpędzone do
sporych szybkości beczki, to jest to naprawdę srogie doznanie. Oczywiście nie
cały album stanowi taką rozszalałą zawieruchę. Mniej więcej w jego połowie
nastrój kompozycji zmienia się w bardziej stonowany, a utwory zaczynają
rozkwitać bogactwem pomysłów. Jednak nawet w wolniejszych partiach biczujące
riffy powodują rany kłute, podobne do tych, których doznał Chrystus po
ukoronowaniu. Równoważenie tempa nie jest jednak tym, co stanowi największą
zaletę tej płyty. Są nią niebywale wciągające melodie. Bynajmniej proste.
Owszem zaznaczające swoją obecność, często jednak zmieniające się zupełnie
niespodziewanie, a nawet wywołujące lekką konsternację. Sprawdźcie choćby
„Imposer”, numer, w którym akordy szaleją niczym planety w piosence Maanamu, a
wokal z mocno panicznego wrzasku przechodzi w głęboki growl. Dla przeciwwagi,
kolejny, „Carnal Beast”, zalatuje odrobinę prostym thrashowym punkiem i daleko
mu do jakiejkolwiek finezji, mimo iż oparty jest na niezłym, wkręcającym się w
głowę riffowaniu. W wieńczącym całość „Spewing Facial Abjurations” dosłuchamy
się z kolei melodii wręcz folkowych, lecz temperatura otoczenia nie wzrasta
przez to ani o jeden stopień. Bardzo dobry to materiał, i zaskakujący. Pozornie
szorstki i nienawistny, ostatecznie odkrywający skrywane pod śnieżnym płaszczem
wdzięki. Podpowiem wam, żebyście pod ten płaszczyk zajrzeli, bo szybko spod
niego nie wyjdziecie. Tylko załóżcie czapkę, bo odmrozicie sobie uszy.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz