piątek, 11 kwietnia 2025

Recenzja Gryla „The Redeemer's Festering Carcass”

 

Gryla

„The Redeemer's Festering Carcass”

Iron Bonehead 2025

Przegapiłem premierę drugiego albumu Gryla, która to miała premierę w marcu tego roku, ale czasem jednak warto się obejrzeć, bo można niezamierzenie przegapić kilka wartościowych rzeczy. A taką jest niewątpliwie „The Redeemer’s Festering Carcass” tego norweskiego projektu, za który w całości odpowiada niejaki Torbjorn Kirby Torbo. Człowiek to niezwykle młody, bo nie dobił jeszcze nawet do dwudziestki, a już zdążył zanurzyć paluchy w czterech różnych zespołach. Zajmijmy się jednak „Ropiejącym Truchłem Odkupiciela”. Sam tytuł już wiele mówi o tym, czego możemy po muzyce oczekiwać. A gdyby ktoś miał wątpliwości, niech rzuci okiem na powyższą okładkę. Wydawnictwo to zawiera czterdzieści minut obrazoburczego, surowego i jadowitego black metalu. Mówiąc „surowego” nie mam jednak na myśli jego minimalistycznej produkcji, gdyż ta jest na całkiem przyzwoitym poziomie. Albo mówiąc inaczej, spełnia wszelkie standardy drugiej fali, zwłaszcza tej, która napłynęła z kraju muzykowi rodzimego. Bardziej chodzi mi i samą strukturę kompozycji, gdzie rządzą niepodzielnie szorstkie riffy, i to zarówno te z gatunku tremolo, jak i bardziej klasyczne, oraz spowijający wszystko mróz. Naprawdę, chwilami w zderzeniu z muzyką Gryla ma się wrażenie, jakbyśmy szli pod wiatr podczas szalejącej zimowej zamieci. Intensywność riffowania jest tutaj chwilami na naprawdę wysokim poziomie, a jeśli dodatkowo towarzyszą jej rozpędzone do sporych szybkości beczki, to jest to naprawdę srogie doznanie. Oczywiście nie cały album stanowi taką rozszalałą zawieruchę. Mniej więcej w jego połowie nastrój kompozycji zmienia się w bardziej stonowany, a utwory zaczynają rozkwitać bogactwem pomysłów. Jednak nawet w wolniejszych partiach biczujące riffy powodują rany kłute, podobne do tych, których doznał Chrystus po ukoronowaniu. Równoważenie tempa nie jest jednak tym, co stanowi największą zaletę tej płyty. Są nią niebywale wciągające melodie. Bynajmniej proste. Owszem zaznaczające swoją obecność, często jednak zmieniające się zupełnie niespodziewanie, a nawet wywołujące lekką konsternację. Sprawdźcie choćby „Imposer”, numer, w którym akordy szaleją niczym planety w piosence Maanamu, a wokal z mocno panicznego wrzasku przechodzi w głęboki growl. Dla przeciwwagi, kolejny, „Carnal Beast”, zalatuje odrobinę prostym thrashowym punkiem i daleko mu do jakiejkolwiek finezji, mimo iż oparty jest na niezłym, wkręcającym się w głowę riffowaniu. W wieńczącym całość „Spewing Facial Abjurations” dosłuchamy się z kolei melodii wręcz folkowych, lecz temperatura otoczenia nie wzrasta przez to ani o jeden stopień. Bardzo dobry to materiał, i zaskakujący. Pozornie szorstki i nienawistny, ostatecznie odkrywający skrywane pod śnieżnym płaszczem wdzięki. Podpowiem wam, żebyście pod ten płaszczyk zajrzeli, bo szybko spod niego nie wyjdziecie. Tylko załóżcie czapkę, bo odmrozicie sobie uszy.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz