Zmarłym
„Wielkie
Zanikanie”
Godz
ov War 2025
Ze Zmarłym mam tak, że poprzednie wydawnictwa
pokręciły się u mnie w odtwarzaczu chwilę czy dwie, były całkiem niezłe, ale
nigdy ani razu do nich nie wróciłem. I to nie dlatego, że miesięcznie dostaję do
odsłuchu kilkadziesiąt nowości, z których nawet ćwiartki w całości nie przerabiam.
Po prostu nie miałem ochoty. Przy okazji nowego albumu obiecałem sobie, że nie
napiszę o nim ani słowa zanim nie przemielę go wzdłuż i wszerz. No i chyba już
to nastąpiło, a ja… nadal mam o Zmarłym takie samo zdanie jak dotychczas.
Zespołów kombinujących z black metalem mamy na krajowym podwórku prawdziwe
zatrzęsienie. Jedni idą w czysty „post”, inni mieszają z wpływami francuskimi,
głównie dysonansowymi, tudzież starają się naśladować (może bardziej elegancko
zabrzmiało by „czerpać”) Mgłę zabarwioną Furią. Zmarłym też dbają o to, by ich
black metal nie był tym, czym gatunek ów był w latach dziewięćdziesiątych.
Kwestia, czy ktoś lubi dokonania spod znaku Gruzja, Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi czy
nawet Sznur. Nie, nie mam na myśli, że te zespoły inspirują dźwięki płynące z
„Wielkie Zanikanie”, jednak sposób swoistego „wyjebania” na black metal jest tu
podobny. Dobrze to i źle. Chłopaki w sumie nie śpiewają o Szatanie, nie malują
twarzy i nie biegają z mieczami po lasach (choć w ich przypadku chyba bardziej
po blokowiskach, bo Zmarłym to zdecydowanie bardziej miejski metal niż leśny).
Może nawet nie uważają swojej twórczości za black metal. Jednak ten black metal
w ich kompozycjach się pojawia, w takiej czy innej formie. Z drugiej strony, daleki
też jestem, by nazwać tę muzykę awangardową. Bo za mało w niej awangardy. Jest
na tej płycie na pewno wiele elementów, które zaskakują, wiele inspiracji
płynących nie tylko z metalu stricte. I nie mówię tutaj jedynie choćby o
pojawiającym się gdzieś tam saksofonie, robiącym tło jak w starych polskich
filmach, bo to wyłącznie pierwszy z brzegu przykład. Ten krążek to prawdziwy
przeplataniec, i gdyby rozłożyć go na czynniki pierwsze, to naprawdę można
zastanawiać się, jak Zmarłym to wszystko poskładali do kupy. A że nie wszystkie
puzzle wydają mi się tutaj z tego samego zestawu, to i chwilami, poza szerokim
i szczerym uśmiechem zadowolenia, pojawia się na mojej twarzy także lekki,
kwaśny grymas. Dokładnie takie same wrażenia mam przy wokalach. Chwilami są
naprawdę ostre i jadowite, a chwilę później męczą bułę, tak jakby muzycy
chcieli by były na siłę inne. Przykład? Numer tytułowy. Pytam, dlaczego owo
„Zanikanie świata” jest bardziej nucone pod nosem niż zaśpiewane pełną gębą?
Dla kontrastu rozpierdala mnie zastosowana w tym utworze elektronika, bardzo
odważna i wyrazista. No cóż, chyba już zawsze w stosunku do Zmarłym będę stał w
rozkroku. Nie wiem, czy jest sens powtarzać, że zespół ma potencjał, bo ileż
można. Nadal jednak nie doczekałem się od nich albumu, który by mnie poskładał.
Bo fakt, że chodzę i nucę fragmenty „Wielkiego Zanikania” jest chyba efektem
podobnym do podśpiewywania „Abrakadabra” Lady Gagi, którą to słyszę w radio
podczas jazdy autem co kilka chwil. Jeśli dotychczas zdążyliście się ze Zmarłym
zaprzyjaźnić, to nowy materiał też wam wejdzie leciutko, bo na pewno nie jest
słabszy niż poprzednie. Ja sobie posłuchałem, bawiłem się całkiem nieźle, ale
pewnie znów nie wrócę.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz