Silver
Knife
„Silver
Knife”
Amor Fati / Extraconscious 2025
Silver
Knife na nowym, drugim albumie pozostał wierny swoim założeniom na post-black
metal. Sześć tutejszych numerów, dających łącznie nieco ponad trzy kwadranse
muzyki jest rozwinięciem epki, która ukazała się trzy lata temu. Ten
paneuropejski kwartet nagrał ponownie bleczura, na który składają się
jednostajne riffy poprzeplatane z hipnotycznymi tremolo. Płyną one w dość szybkim
tudzież średnim tempie i gdzieniegdzie spowalniają je nastrojowe wtręty zagrane
na klasycznych strunach. Tym razem panowie oprócz pokrywania wszystkiego wokół
szronem, postawili na wyraźnie epicką melodyjność, która „rozanieliła” ich
rzępolenie, nadając jemu melancholijnego wyrazu. Jednakże tą szczególną
atmosferyczność „Silver Knife” bardzo mocno rozbijają histeryczne wokale, które
momentami wydają się zupełnie nie pasować do linii chłodnych gitar wspomaganych
przez wyraźną sekcję rytmiczną. Być może jest to zabieg celowy, który ma podkreślić
delikatną progresywność black metalu w ujęciu tej czwórki, ale w moim odczuciu
zupełnie chwilami się to nie zgrywa i zaburza odsłuch tego materiału, powodując
mały dyskomfort. Nie da się ukryć, że ten Belgijsko-Francusko-Holenderski
zespół za wszelką cenę chce wprowadzić do tego gatunku własną jakość i
przełamywać granice jednocześnie trzymając się fundamentalnych wzorców, ale
wydaje się robić to trochę na siłę, zatracając płynność przekazu poprzez zbyt
duży kontrast między depresyjnymi wrzaskami i bajronicznymi harmoniami. Poza tym,
jeśli w przypadku poprzedniego, dużo krótszego wydawnictwa „Ring”, gdzie miałem
do czynienia tylko z dwoma kawałkami nużący w gruncie rzeczy charakter
rzępolenia Silver Knife nie był odczuwalny, tak tutaj niestety nazbyt rzuca się
na uszy. Numery są do siebie podobne i zlewają się w jedną, na dłuższą metę
bezbarwną całość. Fani klimatycznego post-black metalu powinni być zadowoleni.
Ja nie muszę… i dobrze.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz