niedziela, 20 kwietnia 2025

Recenzja Nightfall „Children of Eve”

 

Nightfall

„Children of Eve”

Season of Mist 2025

Nightfall był kiedyś zajebistym zespołem, który po trzech naprawdę wybijających się ponad przeciętność płytach (a z których każda była inna), postanowił chyba przejść z amatorstwa na profesjonalizm. Czyli zarabianie srebrników. Po kompletnie „komercyjnym”, bo taka opinia wówczas krążyła, „Lasbian Show”, zespół ten zniknął z horyzontu moich zainteresowań, choć zdarzyło się, że na coś tam uchem rzuciłem. Dziś, z czystej ciekawości, postanowiłem odsłuchać najnowszy wynalazek Greków, by przekonać się, co obecnie grają i na jakim jest to poziomie. A zatem, grają muzykę… dla wszystkich. Czyli w zasadzie dla nikogo, kto ma jakiś określony gust, a nie karmi się, jak leci, jedynie papką serwowaną przez wielkie wytwórnie muzyczne, wmawiające masom, że wydawana przez nie muzyka jest świetna, wybitna i nowatorska. No, ni chuja, nie jest.  Nightfall Anno Domini dwadzieścia pięć, to pozbawiona smaku mieszanka sympho black / death metalu, śmierdząca nijakością i kompletnie pozbawiona ducha, który inspirował zespół do tworzenia w latach dziewięćdziesiątych. To typowy przykład na to, jak można się brzydko zestarzeć, albo, mówiąc wprost – prostytuować. Bo skoro kończą się pomysły, wena odeszła, to po cholerę nagrywać płytę na siłę, upychając w nią utwory, które kiedyś nie znalazły by się nawet w prestudyjnych odrzutach? Bo „coś” trzeba nagrać, żeby w trasę pojechać, zarobić na biletach i merchu. „Children of Eve” to jakieś pseudosymfoniczne pierdolenie, muzyka na poziomie współczesnego Behemoth. Puszczająca oko do słuchacza, że niby Diabeł, ale de facto pozbawiona agresji, nie mająca tak naprawdę nic wspólnego z black metalem, zwłaszcza tym greckim, który kiedyś stanowił przeciwwagę dla Skandynawii. Nowy materiał Nightfall trwa trzy kwadranse, i, wierzcie, mi, nie ma na nim kompletnie nic co przykuwałoby ucho. Jest za to tona nużących akordów, i to nawet nie z gatunku „tysiąc razy słyszanych”, po prostu bezpłciowych, nijakich, nie wywołujących żadnych emocji. No chyba że znużenie, podirytowanie i politowanie, ale raczej nie są to uczucia, które muzyce towarzyszyć powinny. Na tym albumie co chwilę coś krzyczy, by wcisnąć „stop”. Dla przykładu -  posłuchajcie tego żeńskiego wokalu na wstępie „With Outlandish Desire To Disobey” i spróbujcie się nie porzygać. Gdybym miał wskazać palcem jakąś zapchajdziurę, to nie wiem, czy trafił by się riff, który nią nie jest. Litości! To jest obraza dla słuchacza. Ta muzyka nie ma duszy, tożsamości, szczerości. Jest zlepkiem słabych pomysłów sprzedawanych na zasadzie gówna w kolorowym papierku ze znanym logo. Nie wiem, bo, jak wspomniałem, płyt Nightfall nie słuchałem w całości od trzydziestu lat, kiedy ten zespół upadł, ale jeśli to nastąpiło przed nadejściem „Children of Eve”, to Grecy nadal się nie podnieśli. I wygląda mi na to, że  oni w pozycji poziomej pozostaną już na zawsze. Prawdziwie grecka tragedia.

- jesusatan



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz