Akolyth
„Ecstatic
Kingdom”
Amor
Fati 2025
Akolyth to twór powołany do życia przez anonimowego
muzyka, którego personalia utrzymywane są, przynajmniej oficjalnie, w ścisłej tajemnicy.
Nie pierwszy to taki, i zapewne nie ostatni przypadek. I nie zamierzam bynajmniej
zgłębiać tej tajemnicy, skoro tak samo, twórcy, jak i mi, zależy głównie na
samej muzyce. Debiutem Akolyth podniecałem się całkiem mocno kilka lat wstecz.
Bo było czym. W przypadku „Ecstatic Kingdom” jest tym bardziej. To w prostej
linii kontynuacja „ Akolyth”, czyli black metalu minimalistycznego (acz nie
przesadnie), czerpiącego pełnymi garściami ze spuścizny skandynawskich
klasyków, zawierającego wszystko to, z czego rzeczony gatunek zasłynął. Nie
myślcie sobie jednak, że jest to twórczość łatwa i przyjemna, a na pewno nie
kojarzcie jej z kierunkiem obranym przez wielu prekursorów w drugiej połowie
lat dziewięćdziesiątych. Przede wszystkim samo brzmienie tego krążka to głęboka
piwnica. Surowizną jebie na kilometr, a sam dźwięk jest jakby mocno „przytłumiony”.
Coś na zasadzie, jakbyście słuchali płyty, a na głośniki ktoś położyłby mokry
ręcznik. Sama muzyka natomiast bynajmniej banalna nie jest. Wręcz przeciwnie.
Mnóstwo w niej wbijających się niczym w dłonie Nazareńczyka gwoździe akordów,
czy mroźnych melodii, bynajmniej nie słodkawych (choć chwilami okraszonych
klawiszowym podkładem), lecz cierpkich jak niedojrzałe owoce aronii. Równie szorstki i maksymalnie
chropowaty jest tu wokal, stroniący od eksperymentów, uderzający prosto w twarz
na zasadzie lodowej zamieci. Całość utrzymana w agresywnym tonie, acz nie
przełamująca żadnych barier. Twórca całego zamieszania nie kryje się bowiem ze
swoimi inspiracjami, których mógłbym tutaj wymienić przynajmniej kilkanaście.
Tylko po co? Te cztery kompozycje to klasyczny hołd dla klasycznych kapel,
które na początku lat dziewięćdziesiątych, na północy kontynentu, tworzyły nowy
gatunek muzyczny, mając swoje ideały i wizje. Akolyth tworzy black metal taki,
jakim ten był po samych narodzinach. I to pod każdym względem. A że robi to na
wysokim poziomie, to słucha się tego z lekką nutką nostalgii i tęsknotą za
demówkowymi latami z młodości. Dobra rzecz.
-
jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz