niedziela, 9 listopada 2025

Recenzja Tenebris „Kochanowski”

 

Tenebris

„Kochanowski”

Pagan Records 2025

Kurcze, nigdy nie byłem ich fanem. Pewnie dlatego, że w 1994 roku, kiedy wydawali swój debiut, to na świecie rozszalała się już na dobre black metalowa zawierucha więc kolejny death metalowy album jakiejś kapeli z Polski mało mnie wtedy obchodził. Ja jebie, nawet nie wiedziałem, że nadal Tenebris istnieje, a tu nagle pojawia się w mojej skrzynce ich najnowszy materiał. Nie byłem zbytnio zadowolony tym faktem, bo raczej stronię od progresywnych wygibasów i sam z siebie po takowe nie sięgam, chyba że z recenzyjnego obowiązku. Z tego też powodu zabrałem się za przesłuchanie „Kochanowskiego”, który przerażał mnie ilością utworów, gdyż ma ich dziesięć, lecz pocieszałem się faktem, że na szczęście trwają one „po staremu” i razem oferują nieco ponad czterdzieści minut muzyki. Pierwsze chwile były ciężkie, ponieważ zestawienie śpiewanych tekstów Jana Kochanowskiego, Juliusza Słowackiego i Adama Mickiewicza z awangardowo zagranym metalem, brzmiało po prostu głupio. Jednakże z każdą następną minutą wrażenie to traciło na sile, aż w końcu ustąpiło. Poddając się w pełni muzyce, zatopiłem się w niej głęboko, ponieważ o dziwo wciągnęła mnie swoim, polskim patosem, którego na co dzień nie znoszę. Tym razem musiałem skapitulować, ponieważ „Kochanowski” wessał mnie do swego świata, który wypełniony jest po brzegi zaskakującymi aranżacjami. Wypchany po brzegi, że aż trzeszczą szwy, zmianami tempa, mocy riffów, wirtuozerskich popisów i formami ocierającymi się o improwizację. To akordy uderzające z różnym natężeniem, układające się w wielowarstwowe tekstury, a na poszczególnych ich płaszczyznach dzieje się naprawdę dużo, windując emocje dość wysoko. Uczucia związane z romantyzmem polskim tutaj kipią przez całą długość tego krążka, zwłaszcza że wspomniane liryki doskonale zespolone są z linią instrumentów, tworząc chwytający za gardło spektakl, w którym modernistyczne zabiegi mieszają się z gęstymi i ciężkimi, death metalowymi riffami, technicznymi zawijasami i jazzowymi wariacjami. Soczyste gitary i „mosiężna” sekcja rytmiczna wspierane są przez syntezatorowe tła, a w zamykającym ten album „Szmaragdowym Somnambuliku” pojawiają się również klarnety. „Kochanowski” niesie ze sobą złożoną muzykę o nieliniowej konstrukcji, w której agresja miksuje się z melancholią i słowiańskim mistycyzmem. W warstwie wokalnej jest tutaj równie zróżnicowanie, bo śpiew Siwego Jaszy, który trafnie intonuje słowa, doskonale momentami wspierają growle gościnnie występującego w nagraniach Macieja Pasińskiego i chórki Sylwii Levy w ósmym „Kreonie”. Płyta nie dla każdego, ponieważ może odstraszać nieszablonową melodyką i niestabilną rytmiką oraz silnym pierwiastkiem poetycznym, który nie do wszystkich będzie potrafił dotrzeć. Polecam, bo to kawał bardzo dobrej i inteligentnie skomponowanej muzy, a jej polska duchowość posiada w tym przypadku odpowiedni charakter.

shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz