Tenebris
„Kochanowski”
Pagan Records 2025
Kurcze,
nigdy nie byłem ich fanem. Pewnie dlatego, że w 1994 roku, kiedy wydawali swój
debiut, to na świecie rozszalała się już na dobre black metalowa zawierucha
więc kolejny death metalowy album jakiejś kapeli z Polski mało mnie wtedy
obchodził. Ja jebie, nawet nie wiedziałem, że nadal Tenebris istnieje, a tu
nagle pojawia się w mojej skrzynce ich najnowszy materiał. Nie byłem zbytnio
zadowolony tym faktem, bo raczej stronię od progresywnych wygibasów i sam z siebie
po takowe nie sięgam, chyba że z recenzyjnego obowiązku. Z tego też powodu
zabrałem się za przesłuchanie „Kochanowskiego”, który przerażał mnie ilością
utworów, gdyż ma ich dziesięć, lecz pocieszałem się faktem, że na szczęście
trwają one „po staremu” i razem oferują nieco ponad czterdzieści minut muzyki.
Pierwsze chwile były ciężkie, ponieważ zestawienie śpiewanych tekstów Jana
Kochanowskiego, Juliusza Słowackiego i Adama Mickiewicza z awangardowo zagranym
metalem, brzmiało po prostu głupio. Jednakże z każdą następną minutą wrażenie
to traciło na sile, aż w końcu ustąpiło. Poddając się w pełni muzyce, zatopiłem
się w niej głęboko, ponieważ o dziwo wciągnęła mnie swoim, polskim patosem,
którego na co dzień nie znoszę. Tym razem musiałem skapitulować, ponieważ
„Kochanowski” wessał mnie do swego świata, który wypełniony jest po brzegi
zaskakującymi aranżacjami. Wypchany po brzegi, że aż trzeszczą szwy, zmianami
tempa, mocy riffów, wirtuozerskich popisów i formami ocierającymi się o
improwizację. To akordy uderzające z różnym natężeniem, układające się w
wielowarstwowe tekstury, a na poszczególnych ich płaszczyznach dzieje się
naprawdę dużo, windując emocje dość wysoko. Uczucia związane z romantyzmem
polskim tutaj kipią przez całą długość tego krążka, zwłaszcza że wspomniane
liryki doskonale zespolone są z linią instrumentów, tworząc chwytający za
gardło spektakl, w którym modernistyczne zabiegi mieszają się z gęstymi i ciężkimi,
death metalowymi riffami, technicznymi zawijasami i jazzowymi wariacjami.
Soczyste gitary i „mosiężna” sekcja rytmiczna wspierane są przez syntezatorowe tła,
a w zamykającym ten album „Szmaragdowym Somnambuliku” pojawiają się również
klarnety. „Kochanowski” niesie ze sobą złożoną muzykę o nieliniowej
konstrukcji, w której agresja miksuje się z melancholią i słowiańskim
mistycyzmem. W warstwie wokalnej jest tutaj równie zróżnicowanie, bo śpiew
Siwego Jaszy, który trafnie intonuje słowa, doskonale momentami wspierają
growle gościnnie występującego w nagraniach Macieja Pasińskiego i chórki Sylwii
Levy w ósmym „Kreonie”. Płyta nie dla każdego, ponieważ może odstraszać
nieszablonową melodyką i niestabilną rytmiką oraz silnym pierwiastkiem
poetycznym, który nie do wszystkich będzie potrafił dotrzeć. Polecam, bo to
kawał bardzo dobrej i inteligentnie skomponowanej muzy, a jej polska duchowość
posiada w tym przypadku odpowiedni charakter.
shub
niggurath

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz